Pan Tealight i Ogon ona ma…

„No właściwie…

Wiecie, nie tajemnicą było, że jej dziadkiem pomiot jakiś piekielny, a może i nawet sam Szatan był, więc dlaczego nie? No genetycznie by chyba pasowało, co nie? Skrzydełka jeszcze do tego, może i raciczki… nie no, może akurat raciczki to niekoniecznie, ale kurde, te skrzydełka!!!

No ale…

O co chodzi?

A o to, że Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki ogonowa jej własna kość rypała jak wzrastający ząb mądrości. Wiecie, już się nie wyżynający, ale zaskakująco wciąż opuchnięty dookoła, wciąż męczący, bolący, nurtujący, wciąż jeszcze jakoś pulsujący i buzujący się w górę. Jakby kurna tam jeszcze jakieś miejsce było. Nie no. Dla niego może i było, ale w jej mniemaniu.

Nope!

Mniejsza…

Ona kość ją rypała.

Skóra na tyłeczku, a dokładnie TMI roweczku, zaczęła się robić dziwnie szorstka. Jakby suchsza. Jakby… pokrywała się malutkimi, srebrzystymi łuseczkami. Jakby smoczyła się, a może rybiła? Może jednak zmieniała się w coś całkiem intrygująco innego. Coś nowego, coś niespotykanego jeszcze?

Może…

A może zwyczajnie ogon jej rósł?

Tylko, czy to wiedźmie wypada?

No, pewno jak go sobie nie przywiąże dookoła pasa, czy nie omota gdzieś w pasie, to jak nic ujrzy światło dzienne!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

I wieje.

Znowu.

Wieje szalenie. Wieczór zapada oczywiście wcześniej, mimo iż wczoraj jeszcze słonko poświeciło nadając wszystkiemu szalone, kosmiczne połyskliwości, wydobywając światło, zwyczajne się bawiąc ze wszystkim i wszystkimi. A przynajmniej tymi odważnymi, którzy wciąż dychają i jakoś tak wyleźli z domowych, czy pracowych pieleszy na dłużej niż droga z i do pracy, sklepu czy też wiecie… szkoły.

Ja nie wylazłam.

Wiecie, chorym wolno nie wychodzić. Nawet jeżeli łapami i odwłokami tęsknią za lasem i podobnymi cudami, chociaż starają się wymknąć, to orrki, ale wiatr nie sprzyja zdrowieniu. Nie pomaga też ciągła dzienna zmienność aury, więc, trzeba siedzieć w domu. Nie da się inaczej. Nawet wyłażenie w śpiworze, jeśli wykorzystacie piworowy kaptur i zrobicie dziury na nóżki i rączki, no nie zda egzaminu. Może nawet, wiecie, polecicie jakoś tak łatwiej? Taki nietoperek specyficzny…

Korci mnie to latanie, ale nie. Choruję już od miesiąca, dość z tym. Trzeba to jakoś z siebie wyplenić, ale… wieści z Wyspy, jeśli chodzi o kaszlenia i zsmarczenia, są oattnio dziwne. Ludzie chorują. Mom zdaniem miała sporo wpływu na to susza, nadużywanie klimatyzacji, a teraz, gdy tylko choć lekko się ochłodziło, od razu załączanie ciepełka. Wiecie, o Duńczykach mówi się, że jak temperatura spada poniżej 25 stopni, to od razu palą w piecach. I to prawda. Pewno są wyjątki, ale…

Cóż.

Ja na dokładkę dostałam zapalenie spojówek, więc miło.

Wiecie… takie bycie wciąż obdarowywanym w te i wewte. Mniam!!!

No dobra, koniec z sarkastycznością.

Wiatry nie są takie dziwne tutaj o tej porze roku. Podobnie cieplejsza pogoda. Ale brak deszczu, nagłe wysuszanie i flary słoneczne już tak. A skąd te flary? Nie wiem, znaczy wiem, wszyscy chrzanili niedawno o nadwrażliwości, znaczy ha ha ha nadgorliwości słońca, a moje roślinki szybko to wyłapują i dostają plam na liściach, więc wiecie… od razu człowiek wie, że lepiej nie spacerować za bardzo.

Ale jak ktoś jest uzależniony, a jesień wiadomo, tutaj mija szybko, to po prostu światło i kolory traci!!!

Boleśnie!!!

Ale wiecie, Wyspa piękna jak tylko ona potrafi! Jej jakoś nie brzydzą ni wiatry ni susze. Po prostu człek odnajduje piękno w innych miejcach, innych ułożeniach traw, innych kolorach i świetle. Tak po prostu.

Ale, nie oszukujmy się, mamy dość suszy.

Dość tępego powietrza, słońca wyskakujące nagle by potem zabawić nas pierwszym przymrozkiem. Po prostu tak się nie da. Potrzebujemy względnej regularności i tyle. A może to tylko ja? Przecież podobno cały świat kocha ino słonko i światło, więc wychodzi na to, ze to tylko ja? Ech, no cóż, musicie jako żyć z moją radosnością z powodu ciemności dłuższej!

Bo ciemność tutaj jest taka, że się za nią tęskni, gdy znika. Dziwnie bardziej miękka, wybaczająca, chowająca więcej niż inne ciemności. Pozwalająca na bycie sobą. Po protu niesamowita. Ale też bardzo uzależniająca. I jestem jej ofiarą. Cieszącą się, że poranki ą ciemne, szarzeją i powoli się nasłoneczniają. Cieszą mnie wiatry, cieszy kiepska pogoda, ale i ta słoneczna, gdy świało trzeba łapać przed południem, jeśli chce się czego więcej. No chyba, że pragniecie inności, to wtedy poczekajcie do siódmej! Oj tak, wtedy przez chwilę szarość zastyga, a ciemność ją podziwia…

To najbardziej niesamowita rzecz na świecie!!!

Porażająca.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.