Pan Tealight i Myjnia…

„… pożerająca Chowańca.

No zdarzyło się, że maszyna postanowiła porwać Chowańca Wiedźmy, a Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki nie tylko nie była na ono porwanie gotowa, nie tylko nie doceniła czegoś, co miało być zabawnym żartem i tak dalej, ale wprost przeciwnie, przyjebała z klątwy i od tego czasu wszystko się zmieniło.

Już nie podskoczy małpa jedna.

A na pewno nie wysoko.

No bo weźcie no. Wiadomo wszystkim, że Wiedźma Wrona, bidulka taka, no ostatnio słabuje na zdrowiu i lepiej jej nie denerwować, bo ma słabszą kontrolę, no i nawet całkiem nieświadomie, może tak po prostu przypierdolić. I to na przykład ze zwykłego smutku, który w niej chowa się łatwo i jakoś się tak mości wygodnie i wiecie, nie chce z niej wyłazić, bo i po co, jak se takiego super nosiciela znalazł…

No i dlatego tak się Myjni oberwało.

Choć jej duchowa osobowość była dość wiekowa i ogólnie mówiąc nie miała w sobie jakiejś wielkiej, pokręconej, głębokiej tożsamości, to jednak… to jednak jakoś tak chciała się zabawić. No nosiła się z tym pomysłem już od dawna, ale się bała… czuła, że Wiedźma ją zrozumie, ale nie wiedziała, że ta może aż tak zareagować. I stanęła. No wiecie, nie że na wieczność, ale jednak… Bo co jak co, ale Chowaniec jest dla Wiedźmy Wrony kimś aż nazbyt ważnym i żadne baba, choćby duchowa, nie będzie się do niego doczepiać. Oj nie, nic z tego!!!

Nie no… zaraz klątwę zniosła i tak dalej, bo przecież odezwało się Sumienie Wiedźmy, ale jednak… Co się stało, to się stało.

I tyle.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Trzęsienia ziemi w Danii, słonie na emeryturę, a u nas to chcą wieżowce walić… ludziom odpierdziela mocno. Nie wiem, czy to przez pogodę, czy co? Wczoraj taki straszny gorąc, wciąż niewiele wody spało z nieba, więc i plony jesienne nie będą imponujące. Trochę jabłek dzikusków, trochę śliwek leży na wciąż nie do końca zielonej trawie. A drzewa, te chyba zapomniały o jesieni…

Co do wieżowców, to widzicie, no taki pomysł mają.

Ale żebyście nie padli, nie chodzi o ludzi, oj nie, nie o tych, którzy tutaj chcą mieszkać, ale głównie o tych, którzy przybywają tutaj na Folkemodet. Dowiedziałam się, że ostatnio wszyscy chcą mieszkać w Gudhjem. Przyznaję, że trochę mnie to zadziwiło. Od dłuższego czasu słyszałam, że jesteśmy najbardziej depresyjni na Wyspie, no ale… może teraz z nas new black? Jedno wciąż jest pewne i drążące polityków mózgownice… bo czy oni tam coś mają to nie wiem…

… więc może pustkę drążące?

Może?

Oczywiście chodzi o nasycenie Wyspy ludźmi. Ale wiecie, tego nie można zrobić ot tak. próbowali ich tutaj spędzić, uciekli. Próbowali nęcić, zrobili to samo. Bo Wyspę albo się kocha, albo nienawidzi. Sorry. Nie da się inaczej i tyle. To miejsce ma w sobie tak wiele twarzy, że na pewno napotkacie takie, które wam nie odpowiadają. Oczywiście wakacje to wakacje, koszmar dla miejscowych i tyle. Większość wie, że trzeba to znieść. Dla ekonomii, czy jak to teraz zwą. Inni znowu się buntują i zamykają w domach, a jeszcze inni znajdują jakieś odosobnienia i tam się zaszywają. Bo mieszkając tutaj trzeba pokochać depresję, samotność, natury zmiany i tym podobne.

I brak sklepów oraz usług.

Jakby co, to wszelkiej masy budowlańcy pilnie potrzebni!

Nawet bardzo pilnie. Ogólnie mówiąc: malarze, tynkarze, stolarze, i tak dalej. Z chęcią przyjmiemy podobnie jak pielęgniarki. Niestety wypłaty nie takie jak w Kopenhadze, a nie każdemu wystarczą dodatki oferowane w naturze, czyli wiecie: lasy, rzeki, plaże, morze i widoki, więc… raczej masy chętnych nie będzie, co nie? Bo ci, co zakochują się w Wyspie latem, tracą swój zapał po pierwszym roku. Tak po prostu. Nagle denerwuje ich najpierw pustka, potem zaś… pełność.

Tak tu jest.

Macanie.

Gdy wracam z podróży, sprawdzam, czy ona jest realna.

Wyspa.

Bo dla mnie ona wciąż jest jakąś ułudą. Serio. Nawet wyglądając przez okno widzę wiatrak – który naprawiają, ulepszają i ogólne mówiąc konserwują… przy wiatraku mamy teraz pewnego sąsiada. Pewno tylko na określony czas, ale nie narzekam. To gigantyczny świń. Znaczy knur chyba. Ale wiecie co… on ma przy ryju coś jakby dwa cycki, takie krowie dwa cycki, po jednym z każdej strony i nie wiem, czy to taka moda teraz u świniaków, czy jednak on jest naprawdę jakiś specjalny? I czy jak się je ciągnie, to on daje świńskie mleko może? I tak, na pewno jest to facet. Widać było jak się odwrócił i jakby co, zapytałam też Chowańca, lepszy wzrok ma… sprawdził i mówi, że tak…

Że chłop.

Ciapaty cudownie, w plameczki, lekko różowaty, czarniawy lekko, szarawy miejscami z dużym ryjkiem i uszami… słodziak no!!!

Jeżeli chodzi o mnie, to świetny sąsiad!

Naprawdę.

Muzyki nie puszcza głośno, w spokoju sobie tam ryje, głośnych gości nie ma, krowy czasem, koń… a jak podejdziecie do tego jego wybiegu i go zawołacie, to podbiega i tak jakby się cieszył… albo może chciał nas zjeść. Nie wiem. Może powinnam przemyśleć zanoszenie mu jabłek dzikusek rosnących niedaleko nas? Hmmm, co jak się przyzwyczai. Nazwałam go Xenofil.

Nie mam pojęcia dlaczego, więc nie pytajcie.

No ale, wiecie, u nas to zwierzyna bardzo na wybiegu dookolnym, wiecie wspólnoludzkim. Idziecie na spacer i zwyczajnie wdeptujecie w kupę końską, krowią lub kozią, czy końskiego boba. Natura pełną parą, paszczą, ryjem i raciczką!!! Fajne to całkiem, czasem problematyczne, czasem wiecie, sikająca sarna w ogródku szokuje, no ale, czy ja nie robię tego w lesie?

Robię!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.