„Tak… jedyna taka Sirka.
Jedyna, która nie zadymiła Wiedźmy Wrony Pożartej.
Dziwna Sirka, czarna i drewniana, wtulona w drzewa i skały, odpychająca od siebie bramą drogę, którą i tak mało kto jeździ.
Zagubiona.
A może zwyczajnie miała tam wrócić po raz trzeci? Bo coś ją tam wciąż ciągnęło. Coś nie pozwalało jej zapomnieć, chciała więcej, chciała znowu, chociaż wiedziała już jak wyglądają jej znaki, jak brzmią, gdy liście się o nie ocierają, jak połyskują, jakie są adekwatne co do otaczającego je świata… To jednak wciąż marzyła o tym miejscu, widziała je w snach i czuła się w nich… lepiej.
Znowu lepiej.
No i przecież nie mogła tak po prostu olać tej Sirki no! I jeszcze tych czarnych chatek, chociaż powoli zaczynała myśleć, że może one się jej tylko przyśniły. Że może znowu połączyła coś ze snu i umieściła w widzianej rzeczywistości, albo… znowu otworzyła jakiś portal, wrota, czy rozerwała woal…
Wiecie, jak sikała w krzakach.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pożegnania…
Wciąż nie znalazłam kościoła.
Czarniawych onych rybackich, starych chatek. Nie wiem w jaki sposób znowu mi się nie udało. Widzicie, gdy jechaliśmy po raz pierwszy do Hamburgsunda, to minęliśmy właśnie taką dość magiczną miejscówkę charakteryzującą się nader kiepską drogą… no i skałami, nachylonym zboczem. Wiecie, typisz, ale jednak nie umiem tam wrócić. Wtedy, rok temu, jakoś dziwnie poprowadziło nas GPS, ale teraz za Chiny świata całego. No po prostu nie. Ni w prawo, ni w lewo i w ogóle…
Wciąż jeszcze nie zobaczyłam wszystkiego, choć to chyba nigdy nie będzie możliwe Zmacać każdy ryt… nie, nigdy. Raczej nie. Wciąż odkrywane są nowe, więc po co nawet próbować, ale przecież są takie, które muszę zobaczyć, bo zobaczone nabierają całkiem innego znaczenia. A pisanie pracy naukowej wyłącznie dzięki rysunkom innych to marny pomysł. Naprawę Próbowałam. Popełniłam nawet jedną taką…
… nudną…
Wciąż jeszcze czuję dziwny niedosyt.
I bardzo, ale to bardzo chcę tam wrócić.
Nie wiem dlaczego. Coś mnie tam woła, coś mi tam pozwala inaczej oddychać… i choć to nie jest Wyspa, nie ma w sobie onej pełności, mojej fascynacji, tego czegoś, to wciąż jednak mnie kręci. Ma coś w sobie innego, czego braku nawet sobie nie wyobrażałam. Nie miałam pojęcia, że tego mi potrzeba. Tak, na pewno chcę tam wrócić, ale też chcę zobaczyć więcej i inne więcej. Te bardziej rogate, reniferowe może nawet, jeśli się uda. Po prostu. Bo wiedzę trzeba uzupełniać. Książki, to wskazówki i mapy prowadzące do miejsc, które można samemu odkryć opisać… na nowo i całkiem inaczej.
Tak po prostu.
Prowadzą mnie przeczytane opowieści i czasopisma archeologiczne. No wiecie, inaczej się nie da. Nie w moim wypadku. Gdzieś mam w końcu to, co popularne, gdzieś mam to, o oferuje to czy tamto. Ja mam utrwalone, utwardzone i oblane żalazobetonem widzimisię i tegochcę. I tym się kieruję. Chociaż i mnie moje zaskoczenie potrafi… zaskoczyć. Nawet mocno. Nawet bardzo zaskakująco zaskoczyć.
Nawe zamotać moje zwyczajowe myślenie.
Ale w końcu było po wszystkim.
Przed nami jeszcze tylko droga z powrotem. Ta sama. Ze znajomymi już przystankami, z miejscem tym czy tamtym, wiecie, siku jest ważne, tym bardziej, że człek łapie się na tym, że strasznie się odwadnia. Nie wiem czemu, może to gorączka, może zarazki z onej azjatyckiej wycieczki? Pierun wie, ale jest kiepsko.
Byle do Ystad!
Chociaż tym razem boję się portu, bo tam ma czekać na mnie nowy prom, a na to nie jetem gotowa. Wprost przeciwnie, więc wiecie, pozwólmy sobie na coś, czego u nas nie ma. Na mężczyznę na parkingu grającego „Despasito”. Na tłok, bo przecież sobota, najdurniejszy moment i dzień by tutaj przybyć szczególnie dla tej osoby, która nie znosi tłoku i panicznie boi się ludzi… już nawet grajek z parkingu wyleciał mi z głowy… ojojoj, jak ja to zniosę, jak przetrwam no jak? A o co chodzi?
No jak to?
IKEA oczywiście.
Wiecie, miejsce, które tak „trudno” znaleźć w Szwecji LOL. Mijaliśmy ich wiele, zdecydowaliśmy się na takie w kompletnym „nowhere”. Ogromne. Ale i takie dziwnie same, jak wszędzie. Posiedziałam sobie w fotelu, o którym mogę sobie ino pomarzyć, popatrzyłam na stolik, który musimy w końcu wymienić i tyle. Plany są, finansów brak. Nawet jak już człek wpierdala ino chińskie zupki, to wiecie, ciężko przędzie, więc… wychodzi z misiem z IKEA. Na hotdoga go nie stać, lody odpuszcza, zresztą, walić żarcie!!!
Mam wielkiego misia!!!
I już nie ma zbyt wiele czasu, a może raczej ma, ale sił mu brak, więc zajeżdża na poczekalnię promową i tęskni za wielkością Leonory, bo to, co przypływa ma dziurę w środku i jest maciupkie!!! Przerażająco ciasne i brudne. Express 1 to koszmar, który budują wciąż, gdy już płyniecie. Brudne toalety… serio, nikt nie chce widzieć zalanej wodą podłogi w toalecie, na promie. Woda ma być na zewnątrz. Niby fajnie, że są miejsca dla zwierzaków, ale ciasne i na dodatek na drodze do palarni, która jest na zewnątrz… na zewnątrz pędzącego promu!!! Serio ludzie, ino czekać na samobójców mniej lub bardziej przypadkowych!!! Te zabezpieczenia są marne a na dodatek ten hałas, ostre, bolesne nocą światło.
Jest źle.
Ze sklepu wolnocłowego dochodzą odgłosy wiertarek, nie chcesz tego słyszeć na promie. W kuchni podobno syf, kiła i mogiła. Ograniczyli kasę na wszystkim bo wiecie, bilety muszą być tańsze. I są, ale co z bezpieczeństwem? Auta pełne słonej wody, wyjazd tylko jedną stroną. Wygody żadnej. Boję się co będzie, jak fale podskoczą… I jak ludzie poradzą sobie z maciupkimi kibelkami i oczywiście maciupką powierzchnią siedzącą.
Czarno to widzę… podwodnie nawet.
Brak klasy, elegancji, higieny, zasad BHP.
Brak wszystkiego. Obecny za to strach. Odkryte kabelki, rurki jakie ino sreberkiem powleczone, drzwi, które odebrały jakiemuś osobnikowi kilka palców. No wiecie, zwyczajność. W pierwszy dzień kilka wpadek i opóźnienie, ale to wiadomo, no wiecie, każdemu chyba zdarza się… jednak promy wciąż jakoś na psującej się stronie, więc jak to będzie później?
Czy z czasem się polepszy?
Dla mnie na pewno nie, bo ten prom jest po prostu za mały.
To jebana łupinka!!!