„Wiecie że Wiedźma Wrona Pożata Przez Książki nigdy nie widziała piłeczki golfowej? No seryjne. Taka jest ograniczona.
Nie żeby nigdy nie widziała pola golfowego, jest takowe na Wyspie, ale przebiegała przez nie zawsze osłaniając głowę, szybko i z zamkniętymi oczami. Po prostu nie rozumiała tej gry nigdy, a latające piłeczki były jej zmorą i złymi snami, ale jednak… no właśnie, jednak ją korciło pomacać piłeczkę, ale jakoś nie było szans… A tutaj, nagle, zatrzymuje się wakacyjnie na Szklanej Górze, w Białym Domku/Szklanej Wieży, w nie do końca obcości, w nie do końca znajomości też… i rozmarzenie rozgląda się po Tulących Skałach i tam ona jest.
Naprawdę jest.
Nie pieczarka!
Nie alienowski spodek w wersji mini…
Ale piłeczka.
Chyba Wiedźmę Wronę czasem naprawdę łatwo zadowolić. Czasem aż przerażająco łatwo. Dajesz jej plażę z muszlami i jest jej lepiej, może nie szczęśliwie, bo w tym ma braki mocne, ale jednak jest i spokój i czasem uśmiech… albo pokazujesz jej piłeczkę. I nagle pole golfowe, które rozpościera się między nią a skałą, nie jest już tak bardzo straszne. Nie jest smokiem pożerającym roztrzepane wiedźmy, ni wdzierającym się w ciało potworem, który zmienia cię w tłustą krowę ni nawet…
… jej odbiciem lustrzanym. Czymś, co najbardziej ją przeraża. Że ktoś mógłby by być jak ona. Dokładnie jak ona. Czyniąc ją… POWTARZALNĄ!!!
A piłeczka, cóż.
Fajna.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Zagubienie.
Najlepiej się zagubić. Ale nie tak strasznie i do końca.
Tutaj fajnie się zagubić, choć tak naprawdę, to przecież się nie da. Choć może… no dobra, da się. Tym bardziej, że opuszczając miasto dzicz nie ma nazw, tylko pojedyncze domki. Dzieci w szkole, więc wiadomo, koniec sezonu. Ale podobno było gorąco, 2 miesiące bez deszczu i ogólnie czad. Ludzie się z tego cieszyli. A ja znowu nie rozumiem ludzi. Ale nic to… mieszkać mamy tuż obok pola golfowego. Wiecie jak mi już mózg wariuje!!! Najpierw wyobrażam sobie zniszczenia, jakie mogą zrobić mojemu Nutkowi, potem, że ta piłeczka może wybić mi we łbie ładną dziurkę i z jednej strony, wiecie, święta się zbliżają, więc zawsze jedna ozdoba więcej na choinkę…
… ale z drugiej…
Oczywiście piłeczka może też przyrąbać w domek, w którym mamy zamieszkać, a który architekturę ma przepiękną. Wiecie, taki typ podniesionego namiotu, w połowie drugie piętro – niewielka, słodka sypialnia, płotek, stolik i telewizor, w drugiej połowie plan otwarty i wysoki, drewno, biel, panele, biała kuchnia… no po prostu nic ino zdjęcia walić. Oczywiście, że zapowiadają pogodę całkowicie niezdjęciową, no ale… z tym nie mogę walczyć!!! Na pewno coś się da skombinować.
Ale te golfiarze… hmmm.
Mieszkamy w czadowej dolince. Pewno niegdyś pełnej wody, ale teraz zielonej, z drogą i kilkoma domkami. Biało, czysto. Cicho… póki nie odkryliśmy, że dość niedaleko jest lotnisko dla małych lotników. Ekhm. Oj pewno, że to żart!!! Ale sama dolinka, nawet z tymi golfiarzami, jakaś taka urocza. Drzewka, spokój względny, nie wiem dlaczego babka wynajmująca nam domek poinformowała nas też o tym, że idzie na operację oraz, że gość przychodzący do niej nie jest jej mężem, ale czymś w rodzaju chłopaka i mieszka na wyspie, bo woli samotność, a ona ta do niego czasami, on do niej. Nie żebym pytała i tak dalej. Pewno, że widzimy jej domek z naszego, ale co mnie obchodzą jej zwyczaje seksualne czy też towarzyskie?
Czy to tylko w Szwecji?
Czy może teraz, wiecie, przez te internety, to wszyscy tacy otwarci? A ja o tym nie wiem, czy coś?
Tak, to Fjällbacka… znowu.
Dobra, ale wtedy, rok temu, nie mieszkałam tutaj, właściwie byłam tylko przez godzinkę i to jeszcze sturlałam się ze skały ino raz, bo mnie szlak żółty dziwnie poprowadził i w ogóle… to było jak popatrzenie na wielki pucharek lodów, mały liz i tyle!!! Za mało tego było. Musiałam wrócić. No i ten domek.
Nie mamy internetu!!!
To dość wyzwalające uczucie.
Zaskakująco niesamowite i powalające, mocno i dziwnie uzależniające… takie, że nie chce się wracać. Naprawdę. Nie myślałam, znaczy podejrzewałam, ale nie myślałam, nie mogłam mieć pewności, że aż tak mi się to spodoba. Pewno, że będę miała masę do nadgonienia i nikt i tak nie kupi żadnego z moich obrazów, ale jednak… no to jest takie… naturalne. Wstaje człek nagle o świcie, patrzy na samochodzik koszący trawę, czy też maszynkę, na świt, na pierwszych golfiarzy, na słońce wstające nad granią skały, nad koronami drzew, na te kolory…
Tak, odłączają cię i nie chcesz wracać.
Tylko jak zarobić bez wracania?
Jak żyć?
Mieć te fajne rzeczy, które robią inni, jeśli nie można się wymienić? Nie możesz pójść z obrazem do kawiarni, kwiaciarni, warzywniaka, ICAy czy COOPa. No po prostu się nie da. Na dodatek mili znajomi są w internecie. Takie to mało sprawiedliwe, ale z drugiej strony dobrze wiem, że oni lubią tam być. Bo jednak ten cały ludzki kontakt jest przereklamowany.
Bardzo!!!
Golfiarze wystarczą!!!