Pan Tealight i Nieistnienie…

„Nic.

Kompletne niebycie…

A może tak naprawdę pustka, której nikt nie zauważa?

Brak, czy jednak zwyczajne niedopatrzenie Wszechświata?

Nie wiedzieli jak to opisać, nie wiedzieli jak do końca zdefiniować. Wiedzieli, że to ono, ale jednak… co teraz? Co z tym zrobić? Z czymś, co jest niczym. Co jest kompletną niebytnością, więc… jak z tym pracować, zabrać na kawę, czy cokolwiek w ten deseń? Jak włączyć do rodziny, czy z niej usunąć, jeśli naprawdę zacznie się wykluwać w zbyt niewielkiej i bliskiej nazbyt znajomo okolicy?

Nie wiedzieli.

Ale ona tutaj była. Chyba bardziej żeńska niż męska, ale to przecież mogło się zmienić. I to w każdej chwili. Chyba… Bo widzicie, z jednej strony znali ją, czy tam jego, znali dość dobrze, prawie sezonowo, ale jednak… nigdy nie dotarli do wiadomości jak ją wykorzystać. Jak sprostać wyzwaniom i przeinaczyć ją na coś mniej smutnego, dołującego… chociaż. Chociaż tak naprawdę w samej onej wielkiej może, ale jednak tylko pustce nie było niczego złego. Problem w tym, że nie było też czegokolwiek dobrego, więc… było zbyt wiele niczego i to właśnie było nadzwyczaj niewygodne.

W zrozumieniu.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Złodziej kości” – … trudno. Naprawdę mega trudno się to czyta, choć temat od początku zdaje się być nęcący. I ten opis na okładce. No wciąga… Bo kto z nas nie zna tych przerażających opowieści, legend miejskich, wiejskich czy domowych, którymi straszono nas za dziecięcia. Onych kobiet utopionych, demonów, co to cię porwą jak przekroczysz linię lasu, złamiesz zakazane, rozpieprzysz taboo, most przejdziesz… czy inne tam?

No kto?

Jaka jest wasza ulubiona?

Jakkolwiek nie spoglądać na te potwory spod łóżka, wiedźmy zza zakrętu czy miejskie koszmary, gdy nagle stają się bardziej namacalne… czy ktoś w nie wierzy? Nasza para gliiarzy nie. A może jednak? Gdy wpadają w sprawę zagubionej, udręczonej kobiety, nagle wszystko się zmienia. On wątpiący, ona… no właśnie. Ona. Najprawdopodobniej kryje w sobie tyle sekretów, że może powinna zabrać głos, ale jednak tego nie robi. Czy będzie to miało wpływ na całą sprawę? Kto wie? Od razu macie swoje podejrzenia. Od razu coś wam w nich nie gra. Bo przecież jeżeli pracują ze sobą tak długo, to dlaczego są tacy zimni?

Tacy obcy?

Okay.

Oto opowieść chyba kryminalna, bo do końca nie wiadomo, która się wlecze, dziwnie zarzuca czytelnikiem i… nie daje się czytać. No naprawdę, ja rozumiem bolesną przeszłość, ale przecież ktoś może zginąć! A może już nie żyje? A zresztą, czyż policjant nie powinien mierzyć się przede wszystkim z własnymi demonami? Oj nie, z nią nie polubiłam się w ogóle, on tak naprawdę to orzech z kamienia, więc nic z rozgryzania tej pary. Naprawdę. A jak nie polubicie głównych bohaterów, to powieść traci właściwie zbyt wiele. I jeszcze ta cała reszta. Książka przypomina mi kilka powieści połkniętych wcześniej, ale w formie rozpuszczonej i z dodanym sztucznym barwnikiem. Nawet nie chodzi o ten dziwny, roztrzęsiony język, którym się posługują bohaterowie. Dziwne skoki po bohaterach pobocznych, wątki niewątki, niepotrzebne miny, wtręty słowne, zbyt wiele tego wszystkiego, zbyt wiele.

No i oni… no po prostu są niekompetentni!

Najzwyczajniej w świecie, więc jak biedny autor miał ich inaczej opisać. Aż chcecie by Kościej ich zeżarł. Ze smakiem!!!

To jest dziwne.

Szczególnie w tym roku.

Tłumaczą to tym, że rok temu lato było chłodniejsze i dlatego mniej mamy wizytatorów. Ale i tak, czy to naprawdę tłumaczy te dziwne pustki? No naprawdę. Mamy piątek, tuptamy na plażę, a tam tylko jedna para w krzaczkach. A woda boska. Może trochę nalazło wodorostów, ale to można wyminąć, w końcu nic nie gryzie, meduzy też zniknęły. W końcu woda nie zupa, choć gęsta, mineralna, kapitalna. Pewno kosmetyk w płynie, ale jakoś mam nadzieję, że nic tam do nas nie doszło z Dueodde.

No dobra, ale jednak, gdzie są ludzie?

Nasi to wiadomo, jeśli mają dzieci, to one do szkoły, oni wrócili do pracy. Ale cała reszta? Jakby ich wymyło, a przecież to dopiero druga połowa sierpnia. o dobra, pewno że już koniec najbardziej zagmatwanej części sezonu, ale jednak.

Przecież wciąż coś się dzieje, wciąż…

A może suszy się przerazili?

Albo tego, że ostatnio kilka dni mieliśmy spokojniejszych, szarych trochę, takich dających wytchnienie od uciążliwych upałów? Może pomyśleli, że zaraz arki trzeba będzie budować, czy coś, więc się ulotnili? No nie rozumiem. A może to te zagmatwania promowe? Bo w końcu nadeszło nowe, nikt nie wie jak to będzie… strach pokrył Wyspę? A może zwyczajnie dziś postanowili nie wychodzić z domów? No ale dlaczego? Było bardziej niż bardzo ciepło, fajnie było w wodzie, nieźle nawet zdjęcia na piasku wyszły choć ciemnawo, na horyzoncie jakaś mgła się kłębi?

Może nie dopłynęli?

A może te ssak, co to go widzieli, czy to delfin czy coś w ten deseń, ale widzieli, więc może ich zjadł, stał się wielki i wiecie, przemienił się w wielkiego, ogromnego balonika, uniósł ku niebu i tak już tam pozostał… razem z nimi wszystkimi w środku, zjadającymi się na wzajem. Tak do końca. Co do włoska i kosteczki. Bo przecież nie można marnować jedzenia. No i wiecie, cała ta sprawa zapewne będzie miała jakiś ciąg dalszy, ale kto by tam był zainteresowany przemieloną w trzewiach Turyścizną?

Nie no, nikogo nie dyskryminujemy, al to zalatuje już wycieczkami w typie wojażuj po życou!!! A nie wiem jak u nas z kolejnymi wcieleniami!!!

Waleń!!!

No dobra, znaczy morświn.

Podobno gości takowych zaobserwowano w naszych okolicach więcej, ale jak przyszło co do czego i kajakarz wyciągnął aparacik, to wiecie, ino płetwa jedna zamigała i tyle gości widzieli. Ale wierzę mu na słowo. W końcu to dość popularny zwierzak! Dość zaskakujące, bo ja tam nie widziałam, a moczę dupsko w morzu często.

Morze im towarzystwo ludziny jednak nie pasuje?

No nic… wieczór. Ciemność w końcu, lekkie ochłodzenie wieczorem. Aż człowiekowi bardziej chce się żyć. Wszystko odpoczywa, ale mało co postanawia wznawiać dalsze wzrastanie. Wiecie, jak róże czy zioła, które u nas właściwie pędzą się przez cały rok. Jak trawy czy stokrotki… no właśnie. Co się stało ze stokrotkami, które największe mrozy przetrwały, które do flakonika właściwie przez cały czas można było zbierać. Najwytrzymalsze kwiatki na świecie i co?

Nie ma i nie będzie?

Jak jakoś zniknęły zaraz w kwietniu, to potem…

… chyba już nie wróciły.

Dziwne to tak mocno. Zdawało się, że one są w stanie przetrwać wszystko. Kompletnie wszystko, widać poza oną suszową zagładą. Oj, coś zabłysnęło, ale nie zagrzmiało. Czy będzie padać? Mogłoby bo przecież nadal sucho. Jakieś półmózgi stwierdziły, że popadało raz w nocy, więc koniec suszy i zaczęli palić jakieś świństwa i… zapłacili. Bo sorry, ale susza nadal na topie. Grzybów brak. Za to mamy wciąż topiące się drzewa, liście się palące a nie zmieniające kolor i takie tam. Ale może, jak trochę popada, jak trochę chociaż i jak nie będzie wiało, to może fajna będzie jesień? Zdałaby się w końcu jakaś poprawna, bo tej nie mieliśmy już od kilku lat.

Smuteczek taki.

Ale może się uda?

W końcu susza taka, że aż o sukulenty się prosi była, więc może i barwna, ciepława ale nie wrząca jesień, też się nam jakoś trafi? A potem jeszcze bardzo zimna i śnieżna zima. Wiecie, taka zimna, ale ze słonkiem, coby mi zdjęcia bajkowe fajnie wyszły. By człek w końcu to skrzypienie prawdziwe usłyszał.

Zobaczymy?

Zobaczymy!!! LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.