Pan Tealight i Kluczyk…

„W drzwiach prowadzących do Łiszingłella w Chatce Wiedźmy od zawsze tkwił kluczyk. Kluczyk, który się nie przekręcał, który tylko wypełniał przestrzeń zamku, jakby nic i nikt nie miało prawa przez nią zajrzeć?

Ale czy tylko?

Bo przecież w tym miejscu i czasie tak naprawdę nic nie może być zwyczajne, podstawowe i przewidywalne, więc i Kluczyk nie mógł być taki. Musiał mieć w sobie magię, wszelkie atypowości i pewno umiał klaskać płatkami swoich końców. Bo jak mogłoby być inaczej? No serio, sami pomyślcie!!! To, że kolor miał lekko srebrzysty, lekko mosiężny, właściwie pierun wie czy mosiężny nie był za dnia i to tylko onego bardzo słonecznego, bo jak nie to nie, a srebrzysty nocą? Albo odwrotnie? Wiedźma Wrona Pożarta nigdy nie była tego pewna. Bo wiecie, on cichy był…

… i pewno łagodnego, kluczącego serca.

Odkręcającej, mało powtarzalnej osobowości i zakluczonych myśli na amen. Ale wiecie, nie ujawniał się z tym, bo i może po co, nie czuł takiej potrzeby, a może jednak, może jeszcze było za wcześnie… Ale ostatnio, ostatnio widzicie wypadł wprost w dłonie Wiedźmy, gdy ta zamykała zwyczajnie drzwi, żadnego zakluczania, czy jakichś tam, no i jakoś tak coś do siebie poczuli.

Coś jakby się rozpoczęło…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Ekhm…

No to tam mamy ten socjalizm i tyle. Rany, no każdy ma jakieś problemy, co nie? Chociaż, gdy mówię o podatku na samochody, to mi nie wierzą, ale, kto by tam z googla korzystał, nie.

Mniejsza, obsmarowali nas Amerykanie i jest dym naszej oburzonej wielce polityce. Niby nic, ale tak po prawdzie, no to mają częściowo rację. Niby nie do końca, ale no mają. A już z tymi cupcakekowymi planami, oj bardzo. Potem się kończy wszystko na tym, że knajpa kolejna zamknięta, to plajtuje, ale najpierw jest wielki cyrk i opowieści o przedsiębiorczości młodych. Bo oni tak źle mają i w ogóle.

Ekhm, zaraz, jakich młodych, tosz oni dawno po trzydziestce a nadal z mamusią mieszkają.

No ale…

Każdy kraj ma jakieś problemy. Nie no, oczywiście, że wciąż gadają o zniesieniu tego podatku, czy tamtego, ale zwykle to tylko gadanie, potem załącza się duński pijar i już wsio idzie w świat wygładzone i ucacane. A kasy na chorych i starych nie będzie. Wiecie, trochę mi to przypomina początki Hitlera… ale co ja się tam znam, nagminnie i obsesyjnie wlazłam tylko w nacjonalistyczne tematy chcąc coś zrozumieć, pojąć działanie tłumu i jednostki, jakoś tak naukowo. I wiecie co? Dziwne myśli człek zaczyna mieć, jak tak nagle rozumie, że nie powiedzieli mu w szkole wszystkiego, właściwie tylko: Hitler zły, Żydzi cacy…. naprawdę dziwne myśli.

I sny.

Dziwne.

No ale… Jak tam Babcia mawiała, ważne, że nazwiska nie przekręcili, to może nowa Turyścizna się w przyszłym roku zjedzie? A może skorzystają z tych nowych połączeń całorocznych, co? No nigdy nie wiadomo. Reklama jest! A dodatkowo Duńczycy kochają Amerykę, więc może bardziej im się przetrze pod kopułkami?

Może coś zrozumieją?

Ech, „co jo godom, co jo godom”!!!

No ale… szarość widzę.

Szarość i wilgotność. Może nie leje, nie pada nawet, ale jako tak chłodniej w końcu się zrobiło. Przecudnie!!!

Nie mam pojęcia jak się odnaleźć w tej pogodzie. Naprawdę. Jakby ktoś mnie oduczył życia bez wiekuistego, palącego słońca i onej jasności. To wszystko do czego tak tęskniłam zdaje mi się teraz tak bardzo nieznajome. Jakbym od nowa miała się uczyć chłodu, wiatru i deszczu. Jakby człek był w stanie przestawić się na jedną aurę, inną usuwając ze swojej pamięci? Jakby był to bardzo dziwny eksperyment, w którym wszyscy braliśmy udział. Tylko, kto go na nas przeprowadził?

Natura czy Wyspa?

A może prawdziwym jest mocniejsze przytroczenie się do natury nawet jeśli wodę żłopiesz z kranu? Może? Bo jak to inaczej wytłumaczyć? No jak? I te rośliny, które już wpadają w tryb późnojesienny, przysypiają, zasypiają, drzemki, sny, omsknienia onej roślinnej tak bardzo rzeczywistości… Nie wiem, ale to wszystko jest dziwne, choć chłodek tak bardzo niesamowicie cudowny.

Ale też…

… temperatura w granicach 20 stopni to nagły mróz.

Czy ja jeszcze myślę jak typowy, codzienny człowiek? Na pewno nie. Wiem, zdaję sobie sprawę, że mój pokręcony eksperyment należy opisać gdzieś, ale też… to moje życie, nie wiem czy chcę kogokolwiek do niego zapraszać. Nie ma potrzeby dzielenia się. W końcu to nie haul ubraniowy, czy zakupy torebek znanych marek, by się było czym chwalić. A ludzi tylko to interesuje. Boleśnie… tylko to. Nie chcę, i chyba nie mogę wrócić do tego świata większości ludzkiej, bo to nie moja bajka. Nie moje smoki, nie moje książęce twarze, nie moje tiary, pantofelki szklane i nie moje trolle. Moje trolle są kamienne i chrapiące. Moje krasnale i elfy bardzo namacalne, a to… oznacza w tym innym, poprawnym świecie zwykłe szaleństwo. Chorobę psychiczną.

Ale… czy takie dziwadła mogą żyć?

Może ino ku rozrywce tych burżujowatych?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.