Pan Tealight i Lodowa Góra…

„Nie szklana, nie cukrowa, nie taka, na którą ten dobry syn wszedłby, by matki zdrowie ratować… żadna tam legendarna, podobno nawet niemagiczna całkiem, kompletnie naturalna, choć niewielka, ale lodowa. I to lodowa góra. Górzysta z tymi wystającymi pikami i lancami, czy jak to zwać. Z tym zabarwieniem błękitnym miejscami, miejscami znowu szmaragdowym, jakby była najbardziej niesamowitym klejnotem pożądanym przez wszystkich i wszystko obecnie.

A może zawsze?

Może tak naprawdę taka lodowa góra, nie ta dokładnie, wiecie ona tytułowa Lodowa Góra, potrzebna jest naprawdę każdemu z nas, szczególnie w tej aurze? Wiecie, każdy może zaadoptować jedną, no i już problem rozwiązany. Ona robi za lodówkę i sobie spokojnie rośnie, wy macie lodówkę i pewno też podajnik lodu do drinków, czy czego tam, nie wiem, chłodne okłady? No wiecie, co kto preferuje, co nie? Może i są ich różne rodzaje, co na pewno jest prawdą, to to, że jest ich niewiele, że mają już status zagrożonego gatunku, więc…

Adoptujecie jedną?

Bo ta tutaj, kołysząca się na brzegu wielkiego kubka zimnej wody w dłoniach Wiedźmy Wrony Pożartej jest już zajęta.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wieje…

Duje i pada…

Fale deszczu uderzają w zaskoczoną ziemię, która nie pamięta już jak się pije, zresztą… Roślinki przeszły już cały okres dojrzewania i powoli idą spać. Tak, kilka tygodni wcześniej, ale jednak. Spać… nie da się ukryć, że popadało trochę. Nie da się ukryć, że potrzebujemy tego więcej. I nie da się ukryć, że fish and chips w Svaneke to nie to, co kilka lat temu!!! Oj, kompletnie!

Zaczęło się to tak niesamowicie. Serio! Gdy pojechaliśmy tam po raz pierwszy… oj pewnie że to junk food i tak dalej, ale jednak i frytki były jakieś takie niemokre i tłuste, a frytkowe i miękkie w środku, złote na zewnątrz, a ryba… ech, ryba to całkiem inna sprawa, bo i ciasto i sama ryba smakowały inaczej. No i ciasta było o wiele mniej. I jeszcze sos!!! On był serio całkiem inny.

Chyba tylko cytryna się nie zmieniła.

Chyba.

Dwa dni temu skusiłam się…

… raz na dwa lata można, no i nie. Sorry Gregory. A już ta zniżka dla Polaków… bez urazy, rozumiem, że pracują tam polskie dziewczyny niemówiące po duńsku – co jest dziwne, szczególnie w miejscu, w którym miejscowi nie mogą dostać pracy, to jeszcze ta polskość… jest nachalna. I tak. Pomyślcie o tym jak o Islamie w Polce lub Ukraińcach zabierających wam robotę. Sorry, ale jeżeli wciąż widzicie Danię jako kraj mlekiem i miodem płynący, to może obcięcie – znowu – kasy na starsze osoby, które ostatnio chcieli przestać myć, a tylko wycierać mokrymi ściereczkami, może was trochę nawróci. Naprawdę. To kraj jakich wiele. Ma swoje popierdoleństwa.

Co nie zmienia sprawy, że go kocham.

Z tymi popierdeleństwami. Chociaż ich nie rozumiem. Nie rozumiem jak to wszytko mogło tak szybko się zepsuć. Bo tak, było lepiej. Było ludziom lżej. Nie było grzebiących w śmietnikach, pijanych się toczących – piją normalnie w domach – oraz tak biednych, że… naprawdę, obserwowanie upadku Europy jest czymś szokującym. Czy tak myśleli wszyscy ci żyjący na onych krańcach epok?

Bo to chyba ten moment?

Ale nic to.

Przecierpię ten tłuszcz jakoś… boleśnie. I już nie będę próbować, bo serio coś w tym nie jest tak. I nie za tę cenę!!!

No ale… na szczęście popadało.

Niewiele może, ale jednak kurcze jest.

Wielki, porywczy, walący w drzwi i okna wiatr też, a do tego deszcz. W ciągu dnia maciupkie kilka kropelek, ale wieczorem tak pięknie się zachmurzyło i w końcu lunęło. Ale najpierw ono zachmurzenie. Najpierw białe chmurki na błękicie, takie zaskakujące, nieznajome… jakby człek od nowa miał się uczyć natury… Takie to wszystko dziwnie nieznajome, takie nowe, takie szalone. W końcu niedzielę można spędzić na lenistwie słodkim. Albo po prostu suszeniu prania, które patrzy trwożnie w niebo modląc się o niepadanie…

… bo znowu ma padać.

No i troszkę znowu skropiło.

Pewno, że to nie jest to, ale tak naprawdę czuje się jakoś tak, że ona nasza cudowna, potrzebna, przyroda nie jest „amused” tym wszystkim. Jakby wcale tych roślin ten deszcz nie obchodził. Jakby naprawdę już przeszły na stronę jesieni, jakby już zasypiały. Turyścizny nagle się zrobiło też mniej… tak wcześnie? Tak nagle? No nie wiem, ale na pewno dziwny to sezon był. Oczywiście, że jeszcze nie jego koniec, ale ten najwyższy już przeszedł. I odszedł i nie pomachał na „dowidzenia”!!!

Teraz czas na oddychanie, jeśli tylko oczywiście pogoda nie wróci na oną piekielną stronę. Bo jak wróci… oj będzie buba!!! Choć z drugiej strony, czy to ma jeszcze znaczenie? Sucha jesień i zima? Tak naprawdę? Nie wiem. Takich aur jeszcze nie przeżywałam. Tak jeszcze raczej nie było.

Brak mi doświadczenia.

Chociaż może to i dobrze?

PS. Nie wolno się kąpać na Dueodde! Tia, znowu to samo. Uważajcie na siebie, bo tylko „niepicie” wody nie wystarcza, jak to niektórzy sugerują.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.