Pan Tealight i Piorun…

„Nagle spadł z nieba.

Nagle i od razu został zauważony, ale tak to jest jak coś przebija miękką, obutą w kapeć króliczka stopę Pana Tealighta. No dobrze, może i ona stopa nie powinna była tam być, bo to przecież dzień gorący, więc lepiej siedzieć w domu, w grubych ścianach chłód trzymających, z czymś mrożonym w dłoni, macce, ręku, nodze, odnóżu, pałce, lasce, włosiowym plątaniu… może i ona stopa miała mieć co innego do roboty, jakieś ocienione ścieżki, które na nią czekały i takie tam…

… może…

Widzicie, ale jednak jakoś tak się wydarzyło, że Los Przeznaczeniowy postanowił by było tak, a nie inaczej i sprawił, że i króliczek i kapeć i stopa miękka, i, co ważniejsze, lub nawet i najważniejsze, cała reszta Pradawnego, oraz sam Piorun sprawiły, że zwykle milczący… zaraz, co ja piszę, no przecież on zawsze milczał właściwie i jakoś tak się porozumiewał mocniej, bardziej i ponadnaturalnie, choć dla niego jak najbardziej naturalnie, więc… No chodziło o to, że ból był cholernie bolesny. W stopniu nader gryzącym, męczącym, dołującym i tak dalej, nie do wytrzymania i wszelako ewoluujący i jako tak…

… przytwierdzał do ziemi na zawsze.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No dobra…

To sierpień.

Hmmm, ciekawe? Jak myślicie, będzie jakiś deszcz, bo mi się raczej nie wydaje. Spoglądając na te koszmarne mapki z przesuwającym się karminem nad granicami europejskich państw, to mi się niedobrze robi. Wyjście na zewnątrz oznacza zderzenie się z grubą, dziwnie wilgotną i wciągającą, wrzącą ścianą o aromacie siuśków i starych skarpet. Nawet wieczór zwykle nie przynosi ulgi co jest takie dziwne! Bo tutaj zawsze jest jakaś bryza. Takie coś się nie zdarza. No kurde no!!!

Ale cóż.

Mamy to, więc trzeba przetrwać.

Najlepiej pod varmepumpe, która na szczęście ma też opcję chłodzenia. Może od tego zatoki napierdalają i oddychać się nie daje, no ale z drugiej strony tak też się nie daje, więc wolę zimno… i ból. Bo ten żar, ta ściana smrodku, to parzenie, dziwne niepocenie się, albo poenie i nie schnięcie. Oj nie, to nie dla mnie. Pewno że przecież heatwavy zdarzają się ciągle, więc człek nie jest jakoś zaskoczony, ale tutaj bijemy wszelkie rekordy, wyznaczamy rąbane trendy. I chyba to nie dla mnie.

Ale nic.

Przecież już prawie sierpień.

No przecież coś musi – zagląda w pogodynkowe wynurzenia – musi się coś zmienić? Jak to nic? Jak to wciąż rośnie? Porąbało was, czy coś? Przecież ja się nie przemienią w murzynka Bambo! Zaraz, że nie można powiedzieć „murzynka”? A walcie się, za stara jestem na poprawności. Jakby co, jestem też psychiczna, a pod wpływem temperatury moja psychiczność narasta, więc drżyjcie narody! Znaczy tam, zostawcie mnie w spokoju w chłodnym miejscu i pozwólcie coś robić. Bo jakoś nawet w upały nie umiem bez roboty. Sorry, taka uroda.

Albo raczej jej brak i z tego wynikająca nadaktywność.

Czerwony księżyc.

Okay.

No to był.

Nie żeby coś, ale muszę przyznać, że jak przeszedł to zrobiło mi się lepiej. Jakoś tak. Zwyczajnie. Po ludzku. Gdy już zniknął. Gdy skończyło się ono całe zaćmienie, całe to krzyczenie, cały ten zgiełk medialny, zapatrzenie, miliardy zdjęć rozmazanej, krwawej kulki… i Marsa oczywiście. Bo przecież w pewnym momencie pod krwistą kulą pojawił się równie krwisty Mars. Dziwny. Taki niewielki, a przecież sprawca wszystkiego. Ale to nie to było najdziwniejsze. Oj nie, bo w pewnym momencie przesunęło się coś więcej na nieboskłonie. Według aplikacji na telefonie była to stacja kosmiczna, ale czym było to coś, srebrzysto-niebieskie, co to przemknęło obok niej?

Co?

Nie wiem, ale tego wieczoru całe niebo było porąbane. I te dziwne jasne chmury i ten księżyc i jeszcze oczywiście medialność i ten księżyc, no i wszystkie planety dziwnie nazbyt aż tym razem widoczne. Może i był koniec świata? Wiecie kto tak naprawdę wie? Może i się stał i wkroczyliśmy w nową erę.

Jakąś tam erę?

No nic.

Jakby ktoś się zastanawiał, to oczywiście pogoda wciąż bardziej niż tropikalna. Wilgotność plus gigantyczny żar w okolicach trzydziestki. Ściana prażenia, a jak jeszcze wybierzecie się jednak masochistycznie na spacer, to może być ciężko. Naprawdę. Woda zawsze w zasięgu ręki, pamiętajcie o tym!!! Tyle sklepów pozamykali, że czasem naprawdę może być to trudne by coś zdobyć, a na rzeki nie ma co liczyć.

Bo tutaj wszystko jakoś schnie, ginie i znika.

Nie wzrasta…

Ale może to się zmieni? Dziś znowu ogłoszenie o ulewnych deszczach dla całej Danii!!!Tak, jak pewno się domyślacie w tej chwili, cała Dania nie oznacza oczywiście Wyspy. No bo przecież. No jak by to było możliwe. Wymazuje się nas z map lub przenosi w okolice Lesø dla lepszego uplasowania, więc…

Kicha!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.