Pan Tealight i Matrioszki…

„No więc najpierw było sztormowo.

Wiecie, tak dziwnie, że tylko fale były, a wiatru na Wyspie nie, więc właściwie wszyscy byli zaskoczeni, gdy do drzwi zapukała ta malutka, bardzo mokra i ociekająca kapiąco, babuleńka w chusteczce i łamanym rosyjskim przez angielski poprosiła zebranych, i mało zainteresowanych, o pomoc.

Oczywiście, że nie rzucili się od razu w ramach powszechnego ruszenia, bo po pierwsze to mogła być ułuda, po drugie zmora całkiem tutaj nie zarejestrowana, a zresztą mogli i śnić. Dlatego nie podnieśli się, nie sfrunęli, nie odkleili… po prostu czekali. Widzicie, w takim miejscu jak Białe Domostwo szybko uczono się, że ufać to można tylko sobie a i to raczej tak pobieżnie raczej. W końcu Wiedźma Wrona Pożarta otworzyła oczy, wszystkie, i spojrzała na okoliczności i zobaczyła w końcu cały ten sztorm i to, co po nim i ślady i krople… I oczywiście był w tym wszystkim jeszcze wrak skrzypiący, krzyczący, który został onym sztormem znikąd poruszony i zagubione duszyczki, które znowu chciały być jednością.

Ale najpierw była ona…

Matrioszka do rozwiązania. A to jej się wcale a wcale nie podobało. Jakoś naprawdę nie. Widzicie, jako idealna metafora matki i rodziny, matrioszki nie leżały jej w kontekście jakiejkolwiek uczciwości.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ocalałe” – … znowu. No dobra, znowu wiedziałam, ale i tak czytało mi się tę powieść naprawdę nieźle. Tym bardziej, że pokręcona mocno, a i sama tematyka dość intrygująca. Często nieporuszana.

Co po…

Co z tymi, którzy ucierpieli, a potem przetrwali i starają się żyć. Czy to na nich wpłynęło? Zmieniło ich? A może jednak nie powinni byli przeżyć?

Powieść to naprawdę mocna historia z gatunku tych „po”. Po przejściach. Po krwi, bólu, o zaleczonych ranach, o radzeniu sobie z codziennością, o wygranych. A może tylko o tych, którzy przetrwali? Bo przecież one wcale nie zostały ocalone. One same się ocaliły. Tylko… czy zdołają zrobić to raz jeszcze jeśli zajdzie taka potrzeba?

Zacznę od tego, że „Final girls”, to na pewno tytuł, który po angielsku poruszyłby mnie mocniej. Polski jednak jakoś miesza, ale to prawa języka. Jednak całe tłumaczenie przez większość czasu sugeruje, że nasza bohaterka w rzeczywistości była ocalałą w znaczeniu tej pozostawionej przez mordercę, a to… porusza w nas coś, co od razu wyjaśnia całą fabułę. Niestety fabuła, choć poruszająca i intrygująca, trochę zalatuje naiwnością. No serio, kto z was zaprosiłby do domu nieznajomą, dziwną dziewczynę? Ktoś z syndromem samo destrukcji czy jednak wariatka? A może ktoś, kto pragnie bólu, lub zaawania go innym? A może w tej powieści nie istnieje tylko jedno dno?

Może jest ich więcej?

Bo przecież to przeszłość nas kreuje, więc z łatwością możemy być tylko kłamstwem odzianym w ułudę…

Warto zajrzeć.

Po pierwsze uważajcie na morze…

Znowu ratownik ratował tych, którzy winny byli być pod opieką rodziców. Ale przecież dzieci się nie wychowuje, co nie?

Po drugie, uważajcie na gąsienice.

Milusie i włochate, w rzeczywistości są groźne nie tylko dla ludzi, ale i dla zwierząt, więc pas pa siebie! Naprawdę.

A po trzecie… znowu morze.

To chyba jednak już czas by odpuścić kąpiele. Po ostatniej omal nie zeszłam, więc z własnego doświadczenia powiem, byście uważali. I to wcale nie musiały zakwitnąć nasze plaże i nasza część morza, ale ponieważ było trochę faliście, możliwe iż przyniosoło ten cały szajs ze Szwecji lub tak zwanej Danii. Wiecie, te kraj, co to podobno Wyspa jest jego częścią, ale się ją pomija i takie tam…

Naprawdę dochodzę do wniosku, że coś nie jest tak.

Rano popadało.

Chwilkę i zaraz pojawiła się temperatura, która sprawiła, że wszystko zamiast się napoić, to spaliło liście roślin. Coś jest nie tak z tym deszczem, słońcem i w ogóle powietrzem. A mówimy o tak idyllicznym miejscu, czyż nie? Ptaki są strasznie niespokojne, w lesie wydają dźwięki dziwnie niepasujące do tej akurat pogody i czasu, ale… nie wiem co o tym myśleć. Wszystkim doskwiera pragnienie. Tak lub inaczej…

Wysychamy…

Ogólnie mówiąc cała Dania objęta jest najwyższym stopniem zagrożenia pożarowego. Czy będzie klęska żywiołowa? Już jest, ale wszyscy tak przyzwyczajeni do tego, że jedzenie przychodzi do sklepu jakoś o tym nie myślą. Za to większość boli zagrożenie praw i swobód obywatelskich w związku z korzystaniem z ognia. Ech ludziska, no trochę pomyślunku, a potem posadźmy więcj drzew. No naprawdę. Porównajcie jak się czujecie pod drzewami, jak tam ziemia wygląda a jak wygląda w miejscu, gdzie je usunęliście dla widoku. Proste. Dodaje się jeden do jednego i opuszcza swoje dziwactwa. Warto. To wszystko w końcu rąbana kulka. My. Ziemia. Świat. Wiecie, zakręca i wraca i leci dalej…

Padnie na każdego.

Lepiej pod drzewkiem.

No nic, to trzeba przetrwać jak kolejki w sklepach, problemy z parkowaniem większości świata i to ich całe wkurzenie, że wszystkiego tutaj nie dostaną. No i moje własne niezrozumienie, dlaczego buda z hotdogami spod głównego sklepu zniknęła? Serio nie było chętnych? Jakoś po prostu w to nie wierzę.

Jaja…

Oto jest i nowa rozrywka w naszej stolicy. A co, jak się bawią, to a całego. Kiedyś odkręcali kółka, a teraz, ekhm… Wiecie, jest ciepło, więc ludzie mają otwarte okna. Wiadomo, AC nie jest czymś zwyczajnym, większości zresztą nie stać na taki wydatek prądowy, więc korzystają z chłodniejszych nocy. No dobra, może nie chłodniejszych, ale jednak trochę bardziej powiewowych? Bo nie wietrznych… a tutaj ktoś postanowił wrzucać przez one otwory tlenowego życia… jaja. Chyba raczej niegotowane. Chyba raczej na pewno surowe i tak dalej. Wiecie, mam nadzieję, że chociaż świeże?

Tak się tutaj bawimy.

Rany julek, współczuję sprzątania.

A tak w ogóle…

… padało w nocy, popadało też w dzień. Dziwne to wszystko, serio. Taki deszcz. I parna aura. Gorąco i pada. Kurna, Amazonia jakaś, czy coś? Koło grenlandzkiej wioski przepływa iceberg a u nas to? Ech tam. No ale… najważniejsze, że pada. W końcu o to chodziło, więc czemu czuję się tak dziwnie? Tak jakoś nienormalnie? No serio? Nie wiem, ale jednak coś jest nie tak.

Choć może tylko zwyczajnie człek się oduczył deszczu i szarości?

Tęsknił, ale nie wiedział za czym?

No nic to.

Pada i to najważniejsze. Miejmy nadzieję, że, no wiecie, wsiąknie ładnie, nie zmyje i czemuś tam jeszcze pomoże. Bo temu co już umarło, to raczej nie. Ale to, co jeszcze życia się trzyma może się jednak napije? Chociaż. Czy to dobry deszcz? A może niedobry i wcale nie będzie nam lepiej? No nie wiem. Nie wiem. Ale najważniejsze, że przez te kilkanaście godzin było wilgotno. Liczy się!!! Niech pada dalej. Się namoczy wszystko i znowu będzie jakoś tak, no wiecie, zwyczajnie i letnio.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.