Pan Tealight i Wielka Bitwa…

„Dwa ciastka, czterech chętnych.

Dwa bananowe, dwa truskawkowe.

To pierwsze z czekoladową polewką. Mięciutki i aromatyczne. Chyba z jakąś niewielką domieszką czekolady białej i migdałów, ale tylko lekko wyczuwalną, nieprzytłaczającą bananów, które tutaj smakują i pachną… Właściwie, to coś na kształt maleńkiej tarty. Z wyższymi boczkami lekko podpieczonymi, ale nie spalonymi. Złotymi, cudownymi, niesamowicie kruchymi, które rozpływają się w ustach, którym nie można się oprzeć, które zlizuje się z talerza, brody… nawet z sąsiada, jak się zdarzy, że ciasteczko nazbytnio się rozpuknie. Pewno, że sąsiad może mieć opory, choć pewno nie ma, co bardziej przeraża, ale jednak…

Te drugie ciasteczko jest pokryte białą, puszystą pierzynką cukru pudru i perełkami lukieru. Właściwie można się nie domyślać czym jest nadziana ona płaskawa bułeczka czy też pączek w srebrzystym papierku z koronkowym wycięciem, ale przecież zapachu truskawek nie dało się pierzynką słodkości zakryć.

Oj nie… pachniało… Świeże ciasto, słodki wypiek. Grzeszna przyjemność, choć kurde, no dlaczego niby grzeszna. I cała gromada harpii, mend i potworów pragnąca ich całych tylko dla siebie!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Słońce…

Boli.

Ale przecież nie da się tak nie spacerować. Wiecie, siedzieć tylko w domu i gnić tam, czy raczej suszyć się na rąbanego mumiowca czy inne tam prażynki. Po prostu się nie da, a morze coraz bardziej zdaje się pokrywać oną kwitnącą maziają. Ale jednak musisz wyleźć, bo nie da się. Możesz siedzieć na tarasie, ale jednak to za mało. Potrzeba ruchu, spotkanego wiatru, może i tych skał, a może…

Ale to chodzenie boli.

Dookoła umierają drzewa. Trawy już dawno odeszły w suchy niebyt. Można dotknąć te, które zdają się jeszcze stać, a one się rozsypują ci w dłoniach. Spora część jarzębin już zdaje się być dojrzała, a reszta raczej nie wyda owoców. Brązowe liście migoczą w mocnym, palącym słońcu. Właściwie nie ma przed nim schronienia. Niby można nastawić zimno na 19 stopni, ale jednak… to nie to samo. Sztuczne dmuchanie, mimo przeczyszczonych wentylów, jakoś tak męczy i oczywiście powoduje wszelkiej maści schorzenia dróg oddechowych, więc… od wielu miesięcy brzmię jak pomieszanie astmatyka ze starą pijaczką.

I nie ma widoków na deszcz.

Niby coś tam ma być w środę, wiecie tak niby na niby, ale chyba już nikt nie wierzy. Sorry, zbyt wiele obiecano. Zbyt wiele już wycięto i wybito. Wymierające dzikie róże są tak… zaskakujące. Bo przecież one powinny być tak odporne. Tak wieczne. Tak niezniszczalne! Powinny, prawda?

A jednak nie są.

Nie były.

Wszystkie zakazy zostały przedłużone o kolejne kilka tygodni. Coś jak miesiąc. Czyli żadnych ognisk, grilli, odwołano Ildnat, żadnych pokazów sztucznych ogni, żadnych dziwactw z ogniem i tylko biedni Polacy dziwnie niedoinformowani. Nie no, od razu zgasili ognisko, ale policja zdążyła, a to oznacza mandat co najmniej pięć tysięcy, nie mniej. Co mnie zaskakuje, to to, że mieszkali w domu Polaka, który mieszka tu na stałe, i który powienien wiedzieć, więc… kto zawinił tak naprawdę? Przecież susza się nie chowa, widać ją i czuć, zwalamy na zdrowy rozsądek?

Znowu?

A dokładniej jego brak?

Człowiek zaczyna się bać.

Dodatkowo te wszelakie bakterie w żarciu, którym niestety się karmię, czyli zieleninie… kurna, co będziemy jeść? Co będziemy pić? Do jakich zatruć wód dojdzie? Pewno, granit z czasem wsio wyczyści, ale czy my mamy czas?

Ważne!

Nie wolno kąpać się w stawach i jeziorach oraz wszelakich innych, wiecie nieruchomych, wodnych oczkach. Dlaczego? Nie, to żaden tam wymysł, czy inne dyrdymały, to robaczki! I tym razem takie mocno egzotyczne. Serio! Cała historia brzmi raczej jak ryba w penisie, Amazonia i takie klimaty, ale… one robaczki wgryzają się w was i włażą po skórę, i dobrze się tam czują, więc, uważajcie. Poza tym morze, mimo fal działających przez dni kilka dziś było pokryte nie tylko zakwitem algowym ze Szwecji chyba, ale też i dziwnym, tłustawym brudem. Pomijam już fakt nadmiaru wszelakich, śmierdzących łódek, motorówek i innych tam takich. Nie kajaków, bo wiadomo, te działają na człowieka. Nie zwykłych żaglówek i wszelakich napędzanych ludzką siłą czy wiatrem cud się unoszących…

Ale te silnikowe, chyba przeciekają.

No, ważniejsze, że motorowcy wynieśli się do Szwecji. Były oczywicie problemy ze związaniem tego wszystkiego i załadowaniem na prom, no ale, chyba sobie poradzili. Może żadne maszyny nie uierpiały, a Szwedzi mają jednak więcej tego świata na ich smrodki i hałasy. Chociaż łosiom nie zazdroszczę. Kiedyś zawsze się rozpływałam na widok tych maszyn, wciąż są dla mnie śliczne póki nie zaczną hałasować. Bo to miejsce, ta Wyspa, naprawdę nie nadaje się na takie hałasy i aromaty. Naprawdę… co złego w miejscu, które może być tylko ekologią, spokojem i ciszą, czystością, morskimi zabawami, spacerami, rowerami, bieganiem, wszelaką odnową i sztuką? No serio? Co w tym złego? Przecież tak wiele ludzi tego pragnie? Widzicie te wszelakie dziwne memy i teksty w stylu: to domek, do którego chcę się przenieść bez WIFI!

Czy wszyscy tak naprawdę kłamią? Serio?

W internecie?

Czy rąbany peace and quiet jest tak bardzo drastyczny i dla nikogo niezrozumiały? Naprawdę? Czy ucieczka do lasu oznacza samotność, problemy emocjonalne i jeśli nie określisz się jako Szymon Słupnik, zaraz przyjdą cię ratować? Serio? Niektórzy lubią ciszę, samotność, spokój i wszelakie bezpieczeństwo związane z tymi czterema ścianami lub naturą?

A może to tylko ja?

Ale przecież dlatego się przeniosłam na Wyspę!!!

PS. A tak w ogóle. Mimo tych wszystkich promów z Polski, Polskich aut mniej… dziwne. Czy dopiero przybędą później, po zniżkach, czy jak dziwne panie w sklepie wyśmieją ceny? Naprawdę nasze ceny nie są tak mocno wyższe jak wasze nad Bałtykiem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.