Pan Tealight i Przerwa…

„Potrzebowali jej.

Wiecie, onej przerwy, odskoczni, wszelakiej lubości nicnierobienia i wielkiej niewiadomej w tym zatopieniu się w samym sobie i tak dalej… ale mieli problem. A dokładniej całą litanię problemów, z którymi nie mogli sobie poradzić. Oj nie. Wyglądało na to, że i w tym sezonie nic z tego nie będzie…

Bo tak w ogóle, to Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki miała zbyt wiele uzależnień i wcale, ale to wcale wcale nie umiała skonstruować definicji tej całej Przerwy. Czy miała leżeć i pachnieć – no przecież cholery by dostała na samą myśl i wizję onej czynności. Albo te tam hotele, smażenia na plażach i knajpowania? Nie no nie, po pierwsze wszędzie ludzie i tak dalej, a po drugie ona ma skomplikowaną dietę i lubi się jej trzymać. Wszelkie odstępstwa nie są mile widziane.

Szczególnie żołądkowo!!!

No i jak już, to przecież po pierwsze i tak będzie pisać, wymyślać, tworzyć, zajmować się, klikać i zdjęciować, a po drugie… nie toleruje gorących krajów. Mają tam dziwne jedzenia, ludzi, którzy leżą przy basenach i uwielbiają się moczyć w tej samej wodzie blisko siebie, a po drugie, za ciepło. A i po trzecie, to jeszcze te wszelke serdeczności tych, co chcą coś sprzedać zamiast kupić coś od niej!

Nie…

Przerwa musiała zostać jakoś określona, ustanowiona i należało większość z osobników Sklepiku z Niepotrzebnymi znokautować, związać, i mocno mniej lub bardziej, no wiecie, poddać ich subtelnej i zaskakującej sedacji!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Kobieta w oknie” – … dobra. Znowu. Baba w oknie. Kto w ogóle pamięta ten film z facetem w oknie? Jeśli tak, to pewno jesteście wiecie, w moim wieku, ale jeśli nie, to na bank był remake!

No ale… siedzi se baba w oknie.

I gada z rodziną, która wybyła i ją zostawiła, co sensu nie ma, więc już wiecie jak się ta sprawa zakończy i tracicie zainteresowanie. Niestety. Sorry, oto kolejna powieść, w której znacie zakończenie, ale… Ha! Ta powieść jednak jest intrygująca. Bo choć domyślacie się większości, to pewne elementy mogą was zafascynować, pewne zaskoczyć, a zakończenie, no cóż, sami sprawdźcie.

Tak, oto kolejny schemat opowieści obserwatorki.

Oczywiście takiej, której nikt nigdy nie uwierzy i tak dalej. Obdarzonej własną przeszłością i niepewną codziennością oraz skąpaną przyszłością. Oto historia kobiety odrzuconej, ale też znajdującej przyjaźń, choć może nie do końca? Tak naprawdę pamiętajcie jedno: niczego nie możecie być tutaj pewnymi. Kompletnie niczego. Wasze domysły mogą być prawdziwe, ale nie muszą. Gorzej, mogą zwieść was na manowce, albo co gorsza, dać zbyt pokrętną nadzieję.

Tak naprawdę to dobrze napisana powieść. Choć wiecie, jednak wciąż możecie cieszyć się słowami, bohaterami, onym bogactwem tego świata, które przecież jest z jednej strony tak niewielkie, a z drugiej… ale to już sami możecie sprawdzić.

Motory, deszcze i trawy…

No więc… zawsze lipiec to czas jednośladów. Głośnych, śmierdzących i bardzo niebezpiecznych. Pewno że wyglądają świetnie zaparkowane, ale ten hałas, ta dziwna brutalność na drogach… nie, to wszystko to dla mnie zbyt wiele. Pamiętam, gdy po raz pierwszy przyjechaliśmy na Wyspę w lipcu. Pod namiot, w znane miejsce. To był horror. Przez cały czas miałam wrażenie, że któryś z tych zaparkowanych dookoła bestii w końcu się zwali na oną lichą ścianę mego tymczasowego domku.

W tym roku jest jakiś wielki zjazd i ma ich się zwalić prawie półtora tysiąca. Serio? Na tak niewielką Wyspę? Przy takiej suszy, ogólnym kryzysie, oni jeszcze będą dymić? Naprawdę? Wiem, że planowano to wcześniej, ale… może ktoś powinien to przemyśleć? Ale pewno nie. Bo przecież. Te odgłosy przypominają mi niemieckie motory z II wojny światowej. Koszmarny odgłos, dudniący, rozrywający mnie jakoś od środka. Nie wiem, ale potrzebujemy ciszy i spokoju. Nawet jeżeli tylko w ciszy opłakiwać będziemy kolejne drzewa. Brzoza u sąsiada zdycha. Jest nie pierwszej młodości, w otoczeniu dość zielonym, a jednak… umiera. Liście brązowieją, zwijają się, wszystko w niej oklapuje. Malwy są niziutkie albo nie ma ich wcale, a wiecie, przez kilka dni było pochmurno, a nawet wczoraj trochę popadało…

… dobra, to było tylko kilka kropli, ale jednak, powinno się liczyć a mam wrażenie, że te krople zrobiły więcej gorszego niż dobrego. Rośliny zdają się poparzone a wczorajsze upały wydymiły całą wilgoć, jeżeli jakaś w ogóle była.

Spoglądanie co rano na oną słomianą trawę, która przecież zawsze, nawet w największe upały jest zielona, to jakieś kuriozum. Coś, co nie powinno się dziać. Coś, co przecież tutaj nie istnieje. Coś… Uświadamiam sobie, że tego lata nie słychać kosiarek do trawy, bo po co. Przecież jej nie ma.

Nie czuć grilli, bo przecież nie wolno.

Ale żyć trzeba.

Oddychać trzeba.

Morze powoli zaczyna, może nie tyle kwitnąć, ale raczej przynosi wszelaką algowość skąd inąd. Czyli co? Zakwitnie, czy nie? Bo przecież wciąż woda jest raczej chłodna. A nawet, no wiecie, ekhm, zimna. Może więc nie zakwitnie?

Może człek se popływa…

No zobaczymy. Bo przecież niczego nie można tutaj być pewnym. Poza tym, że trzeba się modlić za deszcz. Tańczyć na deszcz i wszelako wiecie, składać te ofiary i inne tam, więc bezczelnie poszukuję dziewicy. A co.

Trzeba ratować swój świat.

Oczywiście, że sezon kwitnie. Ludzi cała masa. Jak zwykle lipiec upływa nam pod znakiem rodzin z dziećmi, ludzi nieumiejących parkować i takich tam. Jest dość głośno, ale niezbyt przerażająco. Zdaje się, że miejscowym już dawno susza sfafuliła psyche. Jeśli chodzi o Turyściznę, to raczej działa to na nich powoli. Wiecie, oni raczej chcieli słonka, co nie? No i je mają. A że pali i boli, może oni przyzwyczajeni? Nie wiem. Może niektórzy po prostu chcą wykorzystać wszystko na maksa?

W końcu zapłacili, co nie?

Ze zmian w ogrodzie – podlewanym – podlewanie nie wystarcza.

Oj nie.

Ziemia zaczyna pleśnieć, ale mrówki już uleciały do nieba. Niczym one pokrętne, malutkie, mocno skrzydlate i zgrabne, aniołki. Nagle spod szałwiowej, poszarpanej ziemi zaczynają wzbijać się w przestworza zachodzącego słońca całe roje skrzydlatych mrówek. Ale no po prostu masa. Najpierw może powoli, w jakimś tanecznym nawet układzie, jakby chciały to z pompą rozpocząć, a potem już samowolka, hulaj dusza, piekła nie ma. Tylko mrówcze niebo, tylko lot!

W końcu koniec z życiem pod ziemią!!!

Pa pa mrówki. Nie będziemy tęsknić. Tym bardziej, że dziś w nocy jedna zaczęła traktować mnie bardzo konsumpcyjnie. I wcale mi się to nie spodobało!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.