„Piękne, niesamowite i wszystkie złote.
Nad nimi wychylona dość niebezpiecznie ponad nadbudówką portu Wiedźma Wrona Pożarta z aparatem w drżących, zmęczonych dłoniach. Nie ma już siły. A słońce wcale jej nie ułatwia sprawy. Grzeje, pali, niszczy… ostatnio tylko to robi. Wysusza, gnębi, nie pozwala dorosnąć na pełną wysokość.
Jakoś tak się chyba mści.
Naprawdę…
A przynajmniej tak to odbierała.
Ostatnio słońce sprawiało Wiedźmie Wronie zbyt wiele bólu. Czasem tak wiele, że wracała do domu z zamkniętymi oczami, płacząc i tylko czasem uchylając powieki by sprawdzić, czy jeszcze jest na względnym chodniku. Chociaż w czasie Turyścizny panującej, nawet chodnik nie był bezpieczny. Ale musiała zobaczy motyle… inne motyle. Wodne motyle. Motyle opowiadające opowieści.
Motyle złote, unoszące się tuż pod powierzchnią wody, szepczące historie o miejscach, do których może kiedyś trafi, gdy tylko pochyli się bardziej, gdy pozwoli się fali zabrać… ale przy tak niskim poziomie wody to raczej mało prawdopodobne. Musiałyby ją jakoś znokautować, zrzucić może z tego nabrzeża?
Czyżby czuła dookoła jakąś obecność?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kształt wody” – … dobra. To co to miało być? Romans? Fantastyka? Głębokie rozważania na temat człowieczeństwa? Że co, że mam zbyt wielkie oczekiwania zdaniem literatury?
Ale czy nie powinnam? Widzieliście kto jest autorem?
Dobra, może się czepiam. Może i rzeczywiście człek za dużo czyta i to tylko moja wina, ale wiedzą jak to wszystko się skończy od początku tym razem była aż nazbyt męcząca. Ekhm, nie oszuujmy się, stan głównej bohaterki mówił wszystko, a on… ono bóstwo uwięzione, do tego dobry lekarz i wredny psychopata… Rozumiem balans, ale wciąż.
Co to było?
Co właśnie przeczytałam? Opowieść dwóch kobiet, kilku mężczyzn i istoty na poły magicznej, boskiej, pradawnej? Historię ludzkiej chciwości, czy też ludzkiej dobroci? A może pokaz walki pradawności z nauką. Może opowieść o braku otwartości grzmiącą dziwnie silnie ostatnio w chyba całej ludzkości? A może historię wyłącznie romantyczną z niepotrzebnymi stronami? Nie wiem… film też mnie nie przybliżył do zrozumienia.
A tak, nie powiem, że obejrzałam, ale był włączony.
Wiecie, we mnie raczej lepiej wchodzi słowo pisane. Oglądanie, to dla mnie bardziej słuchanie i dźwięk mącący mi w głowie. No więc co to było? Co? Na pewno współczesna bajka, na pewno oczywistość i dobroć tych, co mają najmniej i wredna buntowniczość tych, którym się zdaje, że wiedzą wszystko, że mają misję… wierzących. Fanatyków. Historia tego, w jaki sposób nauka zabija wiarę, pradawne bóstwa, czy jednak opowieść o nadziei, którą powinniśmy w sobie wyhodować.
Że oni wciąż są pośród nas?
Nie wiem…
Plastik, plastik plastik…
Keczupy drżyjcie.
Bo szlag mnie trafia. Ale najpierw od początku. Wiecie, że problemy z kolejnym kontynentem skleconym ze śmieci, zaśmieceniem rzek i mórz i wszelakie mamtowdupie ludzi jest na porządku dziennym. Ale też może pamiętacie, że kiedyś keczup był w szklanych opakowaniach? No wiecie… szkło zawsze da się przetworzyć, albo rzucić w morze, a ono zrobi fajne koraliki. Niestety, w pewnym momencie i Dania pozmieniała opakowania. A bo szkło to trudno, a bo zanieczyszczone, a bo kto to przerobi, no i ciężkie, bije się łatwo.
I w pewnym momencie szklane opakowania zniknęły.
Plastik opanował i świat keczupów.
Obecnie keczupy są wycofywane z obrotu i będą miały znowu zmienione opakowania. Ale… żeby nie było, jak zwykle nikt się ludzi o zdanie nie pytał. I teraz jest siwy dym. A ja nawet nie używam keczupu!!! I przecież nie ja chciałam go w plastikach. Nie wiem, ale czy zauważyliście jak łatwo zrzuca się sklepom i firmom winę za zaśmiecanie na zwykłych ludzi? A uwierzcie, kupno rąbanej papryki bez folii dookoła niej jest niemożliwe. Każde warzywo czy owoc jest zapakowane. Tylko szczypiorek i czasem cebulę na sztuki dostaniecie tutaj. I może ziemniaczki, ale te i tak zważycie i spakujecie w plastik. To samo z bananami. A już najmocniej zapakowane są te ekologiczne. Zawsze mnie to śmieszy, choć jestem w stanie to zrozumieć…
No ale mniejsza.
Oczywiście, że nie chodzi tylko i wyłącznie o rąbany keczup. Chodzi o plastik. O bitwę między tymi, co nie chcę plastiku, chcą go logicznie ograniczyć, oraz tymi, co krzyczą, że papier i drewno zżerają wodę i są bardziej szkodliwe. Dlatego patyczki higieniczne też będą miały papierowe trzoneczki. A co. Ciekawe jak ładnie będą się zgniatać jak człek sobie je w ucho wepchnie, coby se muszelkę obmyć… ekhm, uszną muszelkę. No ale. Co ja się tam znam. Przecież dopiero co odkryli mikroplastik w wodzie, a kranówę tutaj walą wszyscy, bo ona najlepsza w Danii i ogólnie ave i amen.
I pastorałki.
Pomijamy subtelny fakt tego, że nawet jeżeli nagle usuną nam plastik stąd i tamtąd, to przecież Chiny wciąż będą produkować pół miliona ton tego dziennie. I co teraz? Przez cały czas uważamy, że Ziemia nie jest kulą ino talerzem? I wszystko spada dookoła? Znika w otchłaniach Wszechświata… no weźcie no.
Ech!
Turyścizna atakuje.
Wypełza człowiek z domu, no przecież bzy kwitną, a raczej zdychają w tych koszmarnych upałach, które nas łoją już od dłuższego czasu. Kroczy po suchym asfalcie, suchej trawie i wszystkim suchym. Lepiej serio nie palić. Rzepak, który już przekwita wygląda na raczej spalony niż dojrzały, ale… rzepik nad morzem, w moim jednym z najbardziej ukochanych miejsc, czyli w NordHavn w Gudhjem, maluni. W tym roku nie dość, że niski, to też na dodatek go mało.
I jeszcze pies jakiś właśnie rozmazał gówno po kawałku portu…
… więc…
Wystawiam nos w morze, ale go nie ma.
Nie dość, że niemieccy emeryci go miażdżą i torturują nie mam pojęcia skąd się tutaj wzięli, ale jest ich ogromna masa. Zaskoczeni zamkniętymi sklepami, a tak spora część wciąż jest zamknięta, kilka zlikwidowano, kilka można wynająć, kilka na sprzedaż. No nie oszukujmy się, cały ten bum się zakończył. Już od dawna zwykły człowiek dostaje w dupę. Chleba nie ma, sera brak, ogólnie w spożywczych pustki, Lidl się chyli koszmarnie ku upadkowi, różnorodność żywieniowa umiera. A ci, co mówią, że jak nie ma to trza sobie posiać, niech się pierdykną w łeb. Zamiast ziemi jest kamień, podlewanie tego w formie ekologicznej kosztowałoby tyle, że lepiej nie myśleć. Tutaj tworzy się rąbane trumny i usypuje się ziemne kopczyki z kupnej gleby.
Koszta, koszta, koszta…
A deszczu wciąż brak.
No więc kładę się na tym kawałku portu, mieszance betonu i kamieni, i patrzę w toń, która już nie jest tonią. Która już kompletnie nie ma w planach jakichś tam fal, czy czegoś tam. Tylko lekkie prądy bawią się wodorostami. I takie to wszystko niesamowite. T kolory, lekkie przebłyski starego złota, niebieskości i srebrzystości. Kamienie, które tutaj mają tak wyraziste barwy, nawet rdzawe, burgundowe nawet…
Słońce pali i boli.
Oczy łzawią, skóra mimo zakrycia jakoś dziwnie mrozi. Tak fajnie by było zanurzyć się w las, ale dziś trudno znaleźć tam spokojne miejsce. Poza staruszkami mamy jakieś pokręcone wycieczki, mieszane, dziwnie energetyczne, głośne. Nie, to nie mój czas. W tej chwili trzeba się ewakuować do domu, choć światło takie przepięknie czyste, niebo takie błękitne niesamowicie, kolory i refleksy takie cudowne.
Może tutaj zostać?
22ga… a tu wciąż jasno…