Pan Tealight i Zawód Krzykaczka…

„Była nią.

Krzykaczką.

Jedną z największych w tym zawodzie, czy raczej powołaniu? Bo przecież to nie był tylko zawód. Było w tym coś o wiele, wiele więcej. Coś, co zadawało ci pytania gdy dorastałeś, co odpowiadało na nie, jeśli tylko dorosłeś do odpowiedzi. Coś większego, mocniejszego, ważniejszego. Siła, która wzrastała w tobie, i której nie mogłeś się nie poddać. Znaczy mogłeś próbować, ale jednak, czy było warto? W końcu Krzykaczka to siła, z którą lepiej nie igrać.

Na czym to polegało?

Cóż, nawet jej samej trudno było to wyjaśnić, ale świetnie się odnajdywała w świecie dziwnych poprawności politycznych, wszelkiego przymusu do gracji, odcywilizowania słownego, oraz braku pyskówek. Bo wiecie, podobno tylko zwierzęta tak robią. I tak dalej… Że już krzyczeć nie wolno, bo się uczucia innych brudzi, bo przecież każdy powinien po cichu i spokojnie wyłożyć swoje nawet atakującemu psu, którego trzyma właściciel powtarzający, że on nie gryzie i nagle się gubisz, że może to chodzi o właściciela, a nie o psa i może przerażają cię obydwaj?

Jeden naturalny, a drugi pojebany?

Ona krzyczała.

Robiła to za innych, dzięki czemu oni mogli powiedzieć, że się nie unieśli, że są tacy spokojni… jakby to było wyrazem człowieczeństwa i wszelakiego wyższego wychowania… Wiecie, cywilizacji. A potem szli na siłownię, albo w zaciszu domu i ciemności stor robili rzeczy, o których dziwnie łatwo im się zapominało za dnia. No przecież nie krzyczeli. Nie pozwalali sobie na gniew… Mieli Krzykaczkę. Stworzenie, a może i już bóstwo pomniejsze? Może…

Krzyczała na tych co się opierdzielają i nie musiała przepraszać. Krzyczała za innych, a oni spoglądali dziwnie nieprzepraszająco, bo przecież to nie oni, ale zaznaczając, że rozumieją inne kultury. Krzyczała…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Wyprawa błazna” – … co? Co właściwie jest w powieściach Robin Hobb jest największym atutem? Cóż, oczywiście że magia, ono połączenie ze zwierzętami, kobiecość tak silna i męskość tak dopasowana. I do tego świat. Tak znajomy, logiczny, ale i zróżnicowany, w którym wszystko jest możliwe.

Ale czy tylko?

Nie. Dla mnie Hobb to mistrzyni opisów.

Nie są one męcząco szczegółowe, ale też nie są graniczone. W umiejętny sposób autorka wplata swój świat w umysł czytającego i mimo ogromu postaci, nawet jeżeli zerwiecie na jakiś czas znajomość z tą serią, zawsze można do niej wrócić. Chyba dlatego nie miałam żadnych, mimo wielu lat, problemów z powrotem do tej serii. I wciąż się nią bawić. Wciąż by oczarowaną. Wciąż jakoś do niej pasować, a nie dzieje się tak ze wszystkimi seriami, wiecie, tymi się ciągnącymi…

Chociaż nie.

Ta historia się nie ciągnie. Możecie przecież przerwać kiedy chcecie i przyznam się, że się nad tym zastanawiałam, bo śmierć niektórych bohaterów to czasem zbyt wiele. Ale też. Widzicie, chciałam dalej żyć w tym świecie. Magicznym, ale i lekko średniowiecznym. Pełnym smoków i możliwości rozmawiania ze zwierzętami, magią wszelaką, zróżnicowaną, zaskakującymi zwrotami akcji, gdy nagle już mieliście nadzieję…

Nie, nie należy zapoznawać się z twórczością tej autorki od tej książki. Oj nie. Zacznijcie od początku. Warto, nie tylko jeśli kochacie fantastykę, ale przede wszystkim, gdy fascynuje was dopracowanie świata, jego społeczności, religii i bohaterów.

Bizonowi się zmarło, więc byka potrzeba.

Wiecie, jakby ktoś wiedział, to może… ekhm, no co? Jest problem. Same baby z młodym. Razem z onym świeżakiem, co się urodził w tym roku w Alminingen mieszka 15 bizonów. Chłopa jednak chyba trzeba, bo wiecie, no jak to? Tak bez samca trochę głupio. Z drugiej strony od czasu zaludnienia Wyspy onymi cudami upłynęło już trochę czasu i kilka osobników nie przetrwało, więc… oczywiście problemem są geny. Należałoby skołować jakieś nowe, najlepiej w postaci chętnego na taki układ byczka.

Pewno, że po II wojnie światowej cała populacja bizonia mocno się okroiła i ogólnie problemy genetyczne w onych rejonach są mocno problematyczne, ale tak czasem se myślę, że może jednak, no wiecie, pogadać z Amerykanami. Znaczy onymi bizonimi. Czy te dwa rodzaje są tak różne, że nie wydadzą potomstwa, tudzież będzie ono bezpłodne, albo całkiem odmieni życie bizonów europejskich? Hmmm… no wiecie, eksperymencik taki, trochę mocno szalony, ale kołacze mi się po głowie.

Bo coś trzeba zrobić.

Z poważniejszych spraw, niestety piętnastolatek zmarł. Przyczyny są nieznane, a raczej dostępne dla rodziny i tak powinno pozostać, ale niepokoi, że zmarł podczas biegania. Oczywiście, gdy na Wyspie ktoś odchodzi, to jest to bardziej widoczne i namacalne. Nawet teraz, gdy sezon powoli się zaczyna. Gdy coraz więcej ludzi w lasach, na plażach, a przede wszystkim na ulicach. Dziwnych, nieznajomych, szaleńczo dokądś pędzących, jakby ktoś ich batem poganiał…

Świat dookoła powoli zdaje się decydować na lato.

Temperatury podskakują mocniej i słabiej, zależy, z której strony Wyspy się patrzy. Susza ma się dobrze, choć w nocy w końcu po kilku miesiącach pokropiło… czosnek kwitnie, aromat się roznosi niczym za tymi, co wiecie, żarcie na wynos wożą. Niebo błękitne jak nie wiadomo co… znaczy, no jak niebo tylko potrafi. Wschody i zachody słońca powalające… naprawdę coś niesamowitego. Wciąż jeszcze jest gdzieś ta przejściowa cisza, czas tylko dla ptaków, wron bawiących się w przesuszonej trawie, czyszczących sobie pióra, pozujących niczym ludzie na plaży…

Wiecie, no rąbany Eden.

Śmieci…

Ten temat zdaje się mieć na celu odwrócenie uwagi wszystkich od tematów, które ostatni wyskoczyły. Przykryły problemy z osobami starszymi, problemy niejezdnych dróg, wszelakich nagłych opłat i dopłat, śmierci, narodziny, wycinane drzewa, suszę i tych tam u żłobu, co całkowicie nas olewają. Ale nie no, nie wątpię, że problem się pogłębia. Jakby ktoś nie zauważył jeszcze, to dookoła mamy morze…

Nie oszukujmy się, ruch na falach spory, a ładownie czyści się gdzie się da. Wszyscy mają gdzieś normy europejskie, morskie, wszelakie zarybienie, odrybienie i tak dalej. Śmieci dookoła siebie wolą buchnąć w morze. Ale śmieć ma to do siebie, że uwielbia wracać. Oj bardzo uwielbia. Jakby był aż nazbytnio zakochany w człowieku, więc wiecie, nie może się ot tak no z nim rozstać. I wraca… wraca lekko znoszony może, lekko postrzępiony i tak dalej, ale wciąż śmieć.

Może tak naprawdę rzeczy, których używamy stają się częścią nas na zawsze?

Może?

Nie wiem, ale cały ten szum przydeptał nawet 50 urodziny następcy tronu. A tak, dziwnie wciąż młodo wyglądający kronprins ma już pół wieku. A jego dzieci takie  duże, a dopiero co Mary zaskoczona ciążą z rumieńcem przyznawała się do tego, że tak to będą bliźnięta i tak, ich też to dość zaskoczyło. Bo wiecie, wychodzi, że u nas przynależy się jednej żonie dwójka dzieci. Tak było z dwoma żonami młodszego syna i tak chyba miało być z Mary, ale wiecie, się zdarzyło. Ciekawe jak to jest powiedzieć Królowej, że sorry, ale będzie ich więcej i tak, pewno lud nie będzie zadowolony. Ale… patrząc na tłumy pod zamkiem, patrząc na to jak się cieszą z jego urodzin, oraz uświadamiając sobie, że kronprins dziwnie pogańsko, choć nie do końca, odbył sobie egipskie święto sed, no wiecie, biegał był… to jakoś tak, człekowi w duszy gra. Nie ma co, pogaństwo na całego.

Pogaństwo jest super!!!

A na zewnątrz…

… trochę się zachmurzyło, chyba nie będzie pięknego zachodu słońca. Może to i lepiej? W końcu człowiek powinien sobie odpocząć. Tak naprawę i od wszystkiego, łącznie z zachodami jakichtamkolwiek słońc.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.