Pan Tealight i Grzebień Nieczesany…

„Spoglądał na nią jeszcze długo po tym, jak przestał słyszeć ten dziwny, tętniący drzewnie pogłos jej czarnych, wiązanych bucików. Jeszcze wciąż przetrawiał jej słowa, gdy jego zęby po kolei unosiły się z dokładnego środka nie mniej dokładnej, perfekcyjnej ścieżki, wiecie takiej z oną zaczeską zielonkawą pośrodku, dokładnie odmierzonymi, piaszczystymi boczkami, lekkim nachyleniem, doskonałą rytmiką, niemylącym się biegiem, taktem i wszelakim bitem. Takiej biegnącej i między domkami i między drzewami, ale nie będącą ni leśną ni do końca mieścinową. Wiecie, taka idealna idealność nie do końca opowiedzianej historii…

I pojawiła się ona.

I nagle przestało mu się tam podobać. A przecież tak zabiegał o oną miejscówkę. Od zawsze wiedział gdzie che być i kim. Nie oraczem głów wszelakich, ale właśnie tym niby zagubionym, niby leżącym tutaj przez całkowity przypadek… bo przecież ludzie nie wiedzieli, że grzebieniom niejedno jest imię. Że ono tykanie czubka człowieka nie jest jedyną możliwością

Nie jest jedynym przeznaczeniem.

Ale nagle cała ta idealność przestała spełniać warunki dobrej dla niego egzystencji. Nagle… widzicie, wystarczyła ona, te jej buty, umorusane, opiaszczone, ten zapach, te słowa, ale też i chyba ona wszelaka wiosenność i takie tam wiecie, pobłażliwe ruchliwość żywizny i to dziwne swędzenie między szarymi zębami… i już zwątpił w to, co sobie obiecał. I już był gotowy. Ale nie mógł tak od razu. No przecież miał swoją dumę. Może i był tylko szarym, zwykłym, męskim zwyczajowo grzebieniem, ale jednak miał swoją dumę, pogląd na świat i mądrość, której nie wczesał w innych. Wszystko to zostawił tylko dla siebie. Dla swojej niemacalnością…

Wszystko…

A teraz miał się ruszyć?

Pobiec za nią?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Niebezpieczna dziewczyna” – … dobra. Ta książka jest tak popierniczona, że nie mam słów. Wciąga, mami, powala, przestawia wam pod kopułą, a potem… porzuca.

Z jednej strony temat chorób psychicznych w thrillerach to żadna nowość, tylko że… widzicie, tutaj jakby wszyscy są chorzy. I główna bohaterka i ci, których spotyka. Wszystko się zaognia, wszystko się zaostrza i nie wiecie kto tak naprawdę jest przy zdrowych zmysłach, bo nawet sam czytelnik wątpi w swoje własne.

Może nie najlepsza powieść, ale ciekawa. Intrygująca, ale i miejscami męcząca strasznie. Tak naprawdę, niczego nie możecie być pewnymi. Naprawdę niczego. Porównywanie do „Dziewczyny z pociągu” jest jak najbardziej dla tej książki krzywdzące. Bo to całkiem coś innego. Dramatycznie odmiennego. Zamotanego tak, że nawet po odnalezieniu początku nici uświadamiacie sobie, że to jest koniec, jeden z końców.

Książka jak najbardziej poruszająca wiele problemów. Niezaleczone rany, wątłe umysły, dojrzewanie, które zostało zniszczone, brak rodziny, stabilizacji… współczesny świat zbyt nakazujący zapatrzenie się tylko w siebie, ale też… nadmierną miłość, jej odwieczne pragnienie, baśniowość, która się nie przydarza. Zbrodnię, która obywa się bez kary. Ale czy na pewno? A może tylko nie wiemy, że wszystko już się skończyło. Że pogoń za złem nie jest potrzebna, bo zło dawno już zostało ukarane? A może tak naprawdę nigdy nim nie było?

Może wszystko, to tylko pomyłka?

Czytajcie, ale nie zakładajcie zbyt wiele. A może zakładajcie i dajcie się omamić tej historii? Nie wiem, po prostu odbierajcie ją tak, jak was czas ukształtował. To chyba jest najlepsza droga jaką można obrać czytając.

Słonko, spacery…

Ludzie.

Nie oszukujmy się, tutaj człowiek z radosną łatwością, jeśli tego pragnie… staje się odludnikiem – odmianą odludka, co jest z tym okay. Wiecie, czymś takim na poły samotnym, na poły wyludnionym gdzieś tam od środka, nagle aktywnym, zdolnym być położonym do wyra przez najprostszą bakterię przyniesioną przez zabłąkaną Turyściznę… Jakoś drzewa i skały i morze wystarczają. I sztuka, praca wszelaka, choć niektórym pewno i telewizja, nie wiem, ja z tych samotniczych bytów, co to chowają się na widok wyfiokowanych osobników.

Już tu są…

Szok, jaki człek przeżywa jest GIGANTYCZNY.

Nagle ludzie tutaj, ludzie tam. Wciąż kogoś słychać, wszelaka cisza, który łamie tylko morza szum, ptaków śpiew, wiatrów powiew, nagle zajmują osobnicy płci wszelakich. Nie wiem kiedy człek się na tym łapie, że nie toleruje ludzi. Że nagle nadmiar ich, a raczej w ogóle ichnia obecność jest bolesna i niszczy wszelaką komfortowość wytworzoną przez ten czas. Nagle ci ludzie zabierają twój własny comfort zone, który tutaj dziwnie się poszerza. Te półtora metra średnicy już nie wystarcza.

Teraz potrzebujesz braku ludzi na horyzoncie.

W dziwaczny sposób tylko tak czujesz się bezpiecznym. Ale wciąż nie do końca potrafisz to zrozumieć. Opisać. Umieścić pomiędzy definicją człowieka jako osobnika stadnego, a Tubylca, który jednak woli być sam. Ale z drugiej strony, ci najstarsi wciąż zbierają się na bule i by śpiewać statkom i śpiewać sobie na wzajem, tudzież wiecie, po prostu zjeść coś i wypić… więc dlaczego ja czuję inaczej. N dobra, nie tylko ja, nie oszukujmy się. Czy wyspy przywołują samotników? A może jednak tylko ta? Nie… ci, którzy wyrwali się z Wysp Owczych, o wiele bardziej samotniczych, znowu na nie wracają, jakby ta samotność nie była oną wystarczającą… o czym to świadczy?

A może chodzi o to, że ludzie, którzy potrafią się zabawić sami ze sobą, umieją zawsze znaleźć zajęcie, nigdy się nie nudzą, jakoś nie potrafią, nie umieją żyć w społeczności? Może i o to chodzi? Przecież właśnie tacy: pisarze, artyści, wszelkiego rodzaju słupnicy, myśliciele gromadzili się w takich miejscach. Może właśnie po to, by bacznie słuchać samych siebie? Może? Jak myślicie? Czy istnieje odmiana ludzi, którzy muszą być w miarę samotni? A może i takich, którzy tolerują wyłącznie samotność?

Na wybrzeżu i w lesie.

Kwieci się.

I jest pięknie.

Pierwsze kokorycze lekko przełamują biel zawilców. Żółcienie złocieni po prostu mnie rozwala. Ale ta biel, ta biel pośród onej niezieleni jest zaskakująca, głęboka, soczysta, niewinna a jednocześnie i wybaczająca. Chrzcielna taka… Nie mogę się jej nafotografować. Po prostu nie mogę. Wiem, że będzie trwała krótko, bo w tym roku połowę wiosny skradła zima, za co jestem zimie wdzięczna bo piękna była, więc trzeba się spieszyć. I uważać na kleszcze. I o bardzo!!! Spragnione są jak nie wiem co.

Rąbane wampiry.

Ale dla tych zawilcowych pól po prostu muszę. Dla tej bieli, którą tworzy wiatr, bo wieje znowu i zatoki mi puchną, gardło boli, dla tej bieli warto. Warto zwyczajnie się poświęcić, gacie długie założyć i cykać. Po prostu dać z siebie wszystko. I złapać coś, z czego się będzie dumnym. Przynajmniej przez chwilę. Przynajmniej… bo widzicie, człowiek wciąż musi sobie stawiać jakieś dziwaczne cele.

By być lepszym.

Taka choroba chyba, czy coś?

A w sprawie polityki…

Ta cała sprawa z Rosją przybiera naprawdę chujowo obleśne kształty. Uwierzcie mi, zaczyna to być tak porąbane, że aż… no dobra, zawsze staram się dotrzeć do prawdy takiej czy innej, znaleźć oną prawdę ukrytą w każdej sprzecznej opowieści i wszelakiej plotce, ale to? Otóż Rosjanie przybyli, zwywiadwali ludzi i u siebie pozmieniali wypowiedzi. Nagle się okazuje, że mamy maszt, którym Ruskich podsłuchujemy i ogólnie mówiąc, wszelako nasz ta Rosja tak zajmuje. Problem? Hmmm… maszt to od dawna nie działa, a to, co podobno nadaje i szpieguje, to antena. Czy jest w tym coś, co nasza bezpieka wsadziła? A pierun wie, ludzie na pewno niczego o tym nie wiedzą. Ale nagle urośliśmy to gromady szpiegów przerażonych mocą carskiej Rassiji… ekhm, sorry, stara jestem, wiecie, carowie u mnie wciąż na topie. LOL

A tak naprawdę, to wszystko to wcale nie jest śmieszne, podobnie jak sarkofag królowej, który, jak dla mnie jest mega, ale jak przedwcześnie stworzony grób mojej Babci, który czekał na nią jeszcze kilka lat, niesie ze sobą smutek. Jeżeli jeszcze nie wiecie jak ono cudo wygląda, to przypomnijcie sobie kryształową trumnę Śnieżki i skrzyżujcie ją ze szklanym pociskiem wystrzelonym przez UFO.

Plus trochę złoceń.

Jak dla mnie sarkofag na pewno niesie w sobie i baśniowość i nowoczesność, ale przede wszystkim czadowo wpasowuje się w szalone Roskilde. Dla mojej udręczonej księżniczkowości, która gdzieś tam się pałęta w rejonach kości ogonowej, jednak chyba to przede wszystkim ona baśniowość. I oczywiście, że będzie tam spała wraz ze swoim księciem, bo wiecie… bo może. Nie wiem, czy w końcu trochę go wysypali na morzu czy nie, ale będzie jak chce Królowa.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.