Pan Tealight i Dziecię Bezmatkowe…

„Podeszło do nich, gdy zastanawiali się gdzie wysiać ono niewielkie pudło kwietnych nasion, które okazało się, zaskakując wszystkich, zapasem na całe pole. Gdy przemyśliwali zerwanie trawnika, zamienienie siebie w łączkę i tak dalej, nawet robale chcieli zaakceptować. I wtedy ono się pojawiło. Niewielkie, chodzące, ale wciąż jeszcze opieluszone…

Może i by go nie zauważyli, tak byli zajęci. Bo wiecie, Wiosna tego roku była mocno opóźniona i troski specjalnej, choć wyglądała całkiem normalnie, ale i dziwnie niepozornie, więc… początkowo nie zajarzyli, że coś może być nie tak. Myśleli, że będzie nudno, ale nie podejrzewali, że Zima się zaciągnie i pociągnie aż do kwietnia. A co se dzioucha będzie darować. W końcu przez tyle lat jej ograniczano wszelkie działania, więc w końcu się zbuntowała. Może i nie nazbyt wybitnie, nie tak jak pamiętnego, ale jednak… ale jednak to zrobiła. I wiecie, jakoś tak Wiosna stała się jeszcze mniejszą, jeszcze bardziej szarawą, jakąś taką bez barw, wszelakich aromatów… dlatego chcieli te kwiatki, ale wiecie, nie myśleli, że to będzie zapas na całe pole. Niby mogli sąsiadowi z onego naprzeciwka zaszaleć na zaorance, ale jednak jakoś tak było to nie fair. Niby, że nie mieli skrupułów, ale Wiedźma Wrona Pożarta składała się z nich i wyrzutów sumienia, więc nie mogli jej tego zrobić. No przecież i tak od razu by się dowiedziała. A była w silnej rozsypce, więc lepiej nie…

No i tak stali i myśleli.

Z jednej strony chcieli onej łąki, chcieli starodawnego spojrzenia na nieużytek barwny i bzyczący, ale też te kleszcze krwiopijne, te wszelakie pajęczaki, no wiecie, jakoś tak nie… więc… i wtedy ono przyszło. Gdy oni tak rozmyślali rozrywani oną zielenią równą, oną perfekcyjną dywanowością, minimalizmem, a wszelką rozpustą kolorów, kształtów i oczywiście zapachów. No i bzyczenia, nie zapominajmy o tym…

Oni myśleli, i nawet nie zauważyli Dziecięcia Bezmatkowego. Malucha… który pragną tylko matki. Rodziny może. Zmiany pieluszki, nakarmienia, przytulenia, nauczenia mówić, czytać, pisać… tułającego się niczym ów legendarny Żyd Tułacz, który może i był jego ojcem, a może…

Czas mijał, a ono szukało.

Szukało i dorastało.

Ale nigdy do końca. Bo przecież nie da się ot tak, między drzewami, choć tak naprawdę się bardzo starały, między połamanymi płotami, chatkami, kolejnymi selfie robionymi przez innych, zdjęciami jego samego czasem trafiającymi do prasy, a z czasem coraz mniejszym zainteresowaniem, bo przecież było już duże. Za stare, by się nim zajmować. Za stare, by być interesującym…

… za stare by opłacało się mu pomóc…

Za nudne.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Ścieżka rowerowa w budowie.

Wszystko potrwa rok, więc… uwaga na światła ponad Gudhjem. Wiecie, aż słychać te „fucki”! Wybrzmiewają między skałami, zawilcowymi polami, listkami niewinnymi w swej dziwnej lakierowości, corocznie radosnych…

No ale, poszerzają.

Czy będzie źle?

Oj pewno, że będzie, ale przeca ja tam nic nie mam do gadania. Niech mi tylko znowu drzew nie wycinają, to jakoś pozostaniemy w pokrętnej koegzystencji. Serio. Nie rozumiem wydawania onych milionów, gdy afer za aferą się sypie, złodziejstwo urasta do rozmiarów jakiejś pieruńskiej epidemii – wiecie na taką ilość ludzi to to nagle gigantyczny procent jest – a starsi traktowani są gorzej niż w Polsce. Nic ino po czterdziestce kopać w kalendarz. A przynajmniej tak się człowiekowi wydaje. Nie wiem. Zawsze możecie to zwalić na moją depresję. A co do niej, to też chyba trza będzie znaleźć jakiegoś lekarza przez internety. Bo dobrze się ma…

I to z Polski. Chociaż te polskie sumienia i nienawiść do bab, nie no, przegranam na wszystkich frontach, jak nic. Ni ze mnie dziewica, ni z Orlenu, znaczy orleanu… z Orlenem pewno by jeszcze jakoś zabiło, chociaż, teraz to tyle rzeczy się zmieniło na Wyspie, między innymi polikwidowali właśnie stacje paliw. Widać nikt pićku nie potrzebuje, czy coś? A miejsce na spotkania folków zawsze są potrzebne. Czy takie tam. Wiecie, jestem dziwna, nie grupuję się to nie wiem. Chyba? No ale, ścieżka będzie, co prawda za rok, ale tutaj ostatnio wsio się ciągnie jak płodny żel z… ekhm, no co, że dupę można użyć w przenośniach a innych ludzkich otworów nie?

Bo babskie są?

Czy to jak z sutkami?

Trzeba w końcu stanąć, tak sama przed sobą, uczciwie i bez filtrów, makijaży i takich tam, no i w końcu pozbyć się wszelakich złudzeń co do mnie istniejącej w tym świecie w miarę świadomie. Nic z tego. Dobrze, że ci ludzie to wiecie, obecni są ino w sezonie. Chociaż teraz ten całoroczny prom, no nie wiem, czy nas one spodziewane tłumy nie podtopią. Serio. Na razie Niemcy nas okupują, Rosjanie nadal kopią w dupę i ceny wzrastają. A tak, bo wiecie, gdyby ktoś się zastanawiał, że drogo… drogo jest cały rok! I nie, płac nie ma tutaj z sufitu. Już od dawna nikt nikogo milusio, zapewniając bezpieczeństwo, nie dopieszcza. Wszelkie dopłaty, one podpłaty i inne tam są wycofane coby tym co mają dać więcej. A tym biedny jak zwykle podwyższyć podatki. Się nie martwcie. Jeśli jeszcze mieliście jakieś złudzenia to błagam, zrzućcie je z siebie, bo nie mogę już o tym słuchać jak to tutaj hygge i super. Do hygge wystarczy wam rąbany tealight, a cała reszta to ulotna mrzonka i miraż. Wiecie, taki unoszący się nad piaskami Dueodde. Jeszcze pustawymi, ale już niedługo. Mam tylko nadzieję, że tych domków nie podtopiło za bardzo. Onych bidulków letniskowych, za ludziami stęsknionych…

Chociaż, dlaczego mam się tym interesować?

Żeby tłumaczyć kolejnym osobom dlaczego tak drogo?

Dlaczego wylewa? Dlaczego pogoda jest taka a nie inna? Przecież wszyscy macie internet! Powinniście wiedzieć, że pogoda jest nieprzewidywalna, kraje mają różnego rodzaju uposażenia, prawa i wszelakie normy społeczne, oraz że tutaj buty się zdejmuje zaraz po wejściu w obce progi. A czasem i nawet przed, ale to wiecie, tylko gdy chodzi o drewniaki. Wciąż to tak wielu intryguje. I nie, nie mam tańszego sposobu na nocowanie schowanego dla wybranych! Sugeruję namioty. Świetna sprawa!!! Sami tak robiliśmy i to niesamowita wolność wyborów wszelakich.

Szarość…

Havgus przestał w końcu tylko sobie tak wisieć na horyzontem. Teraz wdarł się do lasu i na pole, omiata Chatkę, otacza, przytula. Zdaje się przytulać, koić bóle i smutki. Lekko obmywać wilgocią świeżutko rozkwitnięte forsycje. Zdychające hiacynty i krokusy. Kwitnące dywany leśnych roślin, które pachną… tak bardzo pachną. Dziwnie. Jakoś tak wdzierają się w głąb człowieka i po prostu pachną w nim, jakby chciały przypomnieć, że natura zawsze górą.

Siąpi.

Drobniutki deszcz przemienia się na chwilę w małą ulewę i nagle sobie uświadamiam, że tak naprawdę to od dawna nie lało. Wiecie, tak prawdziwie, obficie i długo. Zwykle tylko mamy mżawki, małe deszczyki, wszelaką wilgotność z mgieł i takie tam. Pada po raz pierwszy od bardzo dawna. Czy wystarczy? Nie wiem. Możliwe, że nie. Wszystko zdaje się być dość wyschnięte i dziwnie smutne, przygnębione i wciąż nie do końca zdecydowane. Chociaż niektóre drzewa już kwitną. One małe, białe, mocno pachnące kwiatki, tudzież te, które śmierdują, wylazły pierwsze. Jabłonka z gruszą się buntują. Jeśli chodzi o łagodną różowość płatków, to raczej jest w odwodzie. Drzewko u sąsiada dopiero się budzi. Na pewno pyli brzoza, zatoki mi grają, a maciupkie, jasnozielone listki pragną się narodzić… ale tak wiecie, w bólach chyba, bo powoli strasznie i jakoś tak ostrożnie. I tylko lubczykowi wsio rawno!

Rośnie.

Morze powoli zdaje pogłębiać swoją przybrzeżność, jak co roku. Plaża kamienista może zmieni się w piaszczystą, a może jednak nie. Wszystko jest taką niepewnością. Lekko podsuszone zezwłoki rybne pojawiają się na piasku, niczym małe, ale bardzo spektakularne rzeźby. Wyglądają jak niewielkie wachlarze. Takie, dla małych dłoni. I niby człowiek wie, że to już koniec kwietnia właściwie, ale jakoś tak tego nie czuje. Znaczy, bez urazy, ja nie narzekam, lubię chłodek i szarość. Fajnie w niej kolory połyskują.

A!

Pamiętacie gościa od łodzi podwodnej?

No więc go skazali. Nawet dość szybko. Czy to był wypadek czy nie i co to właściwie było, cóż… pewno nigdy się nie dowiemy, ale pamiętam gołych naukowców biegających po Wrocławiu, więc wariat i geniusz to często synonimy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.