„Niby to miała być rusałka, a tak przynajmniej pisało w oficjalnych papierach, z którymi dostarczona była wymyślna klatka. A tak, klatka. Serio. Tak ją przywieźli. Razem z dmuchanym basenikiem, sztucznymi roślinkami, szafą pełną wilgotnych ciuchów, składowiskiem muszelek i wodorostów oraz kolekcją ulubionych, oślizgłych kamyczków. Tak przybyła dość po południu, w dziwnie gorący dzień, pierwszy taki…
Byli zaskoczeni.
Po pierwsze nikt ich nie uprzedził, że to dzisiaj, myśleli że mają więcej czasu, że zdążą się przygotować, poczytać o rusałkach z obcych krain, sprowadzić jakąś delegację onych miejscowych, wiecie dotrzeć i jedne i drugie, ale nie przymuszać. Że wybudują jakiś może zbiorniczek, albo przebłagają rzeczkę, by stworzyła zgrabne zarośnięte zakole… może? No wiecie, będą mieli jej co dać. Jakieś wodorostorzeczne ciasteczka, a może torcik? No i na pewno zrobić jakieś plakaciki, jakieś baloniki, fetę oną.
Ale nie wiedzieli, że to dzisiaj.
Nie byli gotowi.
A już na pewno nie byli gotowi na tą klatkę, na dziwne zabezpieczenia, na smutek, który wraz z nią przybył, oraz na ogromną OBSTAWĘ!!! A tak, wielcy kolesie w czarnych wdziankach z kałachami, one okularki połyskujące u niektórych, one dziwne, nerwowe ruchy, wielkie rękawiczki, maski na twarzach… I wszystko dla jednej rusałki? Nie no, tutaj coś serio i mocno było nie tak.
Tylko co?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Ciepło.
Gorąco.
Dziwna suchość wdziera się w człowieka i męczy go. Jakoś tak nie daje sie oddychać mimo powiewów wszelakich, ale jednak… wiecie, to powinna być ona ciepłość wiosenna, powinna być jakaś wilgotność, wzbieranie soków i te takie tam. Wielkie odrodzenia, wybudzenia i inne takie, o których poeci od wieków pisywali. Problem w tym, że tego nie czuć, ale i tak człek lezie w oną naturę popłakać nad ściętymi drzewami. No wkurwia mnie to strasznie, jak już się wyryczę. Mordowałabym idiotów, ale podobno nie wolno. No bo wiecie, to ludzie chorzy na umyśle, więc od razu podpada i pod rasizm zdrowotny i wszelaką nierówność…
Ale serio?
Czyż to nie jak z palaczami, którzy dmuchają ci w nos, gdy się kurna napawasz świeżym aromatem lasowych strzępków? No bo przecież potrzebujemy tlenu. Potrzebujemy drzew. Nie, nie potrzebujemy mechanicznych kurna pszczół, ale odrodzenia pasiek. Nie, sztuczne drzewka nie są ekologiczne!!! Tak, sianie ziół i sadzenie wczesnych kwiatów jest okay… tak, pszczół jest coraz mniej, podobnie motyli, ale… w końcu spotkałam pierwszego w tym roku i zaskakująco był to paź królowej. Cóż to znaczy? Czyżby w końcu świat finansjery się miał nade mną zlitować i zacznę zarabiać jak coś bardziej, niż człowiek? A może nic to nie znaczy… Nie, wolę żeby znaczyło i tego się trzymajmy. Ludzie mogą wierzyć w makaron i jakiegoś wieloryba na Księżycu, więc czemu nie w motylka?
Od kilku dni jest ciepło.
Większość Duńczyków radośnie oznaczyła te dni w kalendarzu jako DUŃSKIE LATO i już. Bo wiecie, tutaj w memach jak z tymi z Irlandii, że niby zawsze pada i tak dalej. Marudzą. Żadna tam prawda. Po pierwsze: jakoś wszystkim umyka, że Dania, to kraj nader zróżnicowany i ma masę nasłonecznionych wysp oraz cudownych wybrzeży, a zamykanie państwowości i mierzenie pogody jedynie w obrębie miast to głupota. I kłamstwo zwyczajnie. Słońce mamy i to nazbyt często jak na moje potrzeby.
Oczy bolą.
Telefony nie działają.
Ale są kwiaty!!!
W końcu w lesie rozwinęły się dywaniki białych zawilców. Żółte są dość rzadkie, ale też występują, więc bez boja. Są nawet różowe, ale te już są dziwnie miejscowe. Może to jak z hortensjami? Wiecie, w zależności od zakwaszenia gleby? Nie wiem, ale do tego te strumienie odbijające przeczysty błękit nieba, one zielenie, pączki, zaczątki listków na onych najwcześniejszych drzewkach, kwiaty, które tylko czekają by wyrwać się z uścisku pączków na gałęziach drzew owocowych… takie to wszystko… późne. Ale jest. Może teraz wszystko przyśpieszy jak przydrogowe żonkile? Wiecie, one kępki żółtych słoneczek kołyszące się w rytm wiatrów i pędu aut…
Dzikie takie.
Zaskakujące.
Las niestety nie zamyka nas przed smrodliwością polnej ekologii, czy raczej tego, co zwą ekologią, bo ta gnojówka nie śmierdzi jak ta, którą niegdyś człek poznał. Niestety… nie da się uciec od smrodku. Trzeba go przetrzymać i tyle. I wiecie, często sprawdzać powietrze przed wystawieniem prania do suszenia. Jakoś tak łatwo włazi w czyste poszewki i gatki i potem zostaje z człowiekiem na dłużej…
Towarzyszki smród.
Ale wróćmy do kwiecia.
Zawilców i uroczych kępek dzikich fiołków. Te ich serduszkowe, żółtawe środki, one główki dzielnie wypatrujące niebezpieczeństwa w postaci buta, który gdzieś ma naturę, no chyba że robi fotkę na Insta… Ale ludzie niewiele. Może gdzieś wyjechali, może są w onych autokarach w pędzie strasznym przedzierającym się przez Wyspę. Wiecie, coby niby im pokazać, a niby tak nie do końca. Onej Turyściźnie, co to potem powinna wrócić, ale tak naprawdę większości autokar wystarczy. Natura w końcu ostatnio wciąż jest na onej liście przegranych. Dziwnie mało interesująca. Nawet żaby ich nie przekonują, czy tak zabawny skrzek, jeszcze na powierzchni wody, ale już za chwilę… kijanki.
Ale wróćmy do autokarów.
Bo dużo ich. Przyznam, że to było zaskakujące, być niemal rozjechany przez kawalkadę onych wielgachnych, niebieskich i białych bestii wypełnionych ludziną. I cóż oni zobaczyli? Może znowu okradzione centrum widokowe przy Hammershusie? A tak, znowu je tam poddemolowali. Tym razem chyba mocniej. Może warto zainwestować w jakiegoś strażnika? Pieski krwi żądne? Naprawdę. Może warto to przemyśleć, a nie po raz kolejny BYĆ TAK BARDZO zaskoczonym ludzką głupotą, bezmyślnością i okrucieństwem. A tak. Duńczycy zdają się być ślepi, albo zwyczajnie książek nie czytają, na ludzką głupotę. Na oną koszmarną pierdołowatość, ale też i na rozmyślną i z premedytacją wybuchającą w ludziach zgrozę. Pragnienie niszczenia, poniżania, gnębienia… zresztą, zwykli ludzie robią to wciąż, więc…
Ślepota czy głupota? A może naiwność?
Bo cokolwiek to jest, zdaje się być chorobą duńskiego narodu.
Za to w Kopenhadze wielkie party.
Niby jak co roku, niby ludzie wciąż to robią, ale nadal jakoś powiedzenie: „Bornholm, to nie Dania” trzyma się silnie. Jedzenie, picie… no dobra, picie w szczególności, w końcu u nas więcej piwa ostatnio się robi. Czy to ich skusi by przyjechali? Czy w ogóle to ma na celu, czy raczej zwiększenie eksportu z Wyspy na tak zwany kontynent? W szczególności obecnie czosnku niedźwiedziego.
Podobno ceny są zabójcze!!!