„Zawsze ją miała, co wkurzało wszystko i wszystkich. No bo sorry, ale co to za życie z taką pewnością? Żadnych niespodzianek, żadnych fajerwerków… niczego. Bo ona przecież wie. Kompletnie wszystko.
No dobrze, prawie wszystko, naprawdę prawie. Ale na tyle, by zwyczajnie wkurzać innych tekstami w stylu: a nie mówiłam i wiedziałam. Zawsze miała rację. Cokolwiek nie powiedziała, chociażby i dziwaczne w tym momencie, pokrętne i wynaturzone, obracało się w prawdę, więc… może tak naprawę tworzyła przeszłość, naznaczała przyszłość i dodatkowo jeszcze wkurzała w teraźniejszości? Bo przecież nie była prorokinią. Nawet i nie wielką uczoną. Chociaż z drugiej strony była, ale nie wielką…
Zresztą, nawet nie chodziło o oną rację. I oną wiedzę. Chodziło o to, że już nawet nie mówiła im tych wkurzających słów, tylko patrzyła z tym niepokojem, dziwnym zagrożeniem w oczach i jeszcze kpiącą miną. A czasem tylko tym dziwnym, rozlewającym się po jej twarzy, bolesnym smutkiem. Niełatwo było to znieść, naprawdę, szczególnie w takim miejscu. Bo widzicie… czasem im się wydawało, że chcieliby wiedzieć. Że może byłoby łatwiej, spokojniej, prościej, ale przecież, ona nie była ciasteczkiem z wróżbą, odpowiednim na każdą okazję, włożonym do właściwej przegródki, woreczka i papierka, który po prostu wyciągasz, ściskasz i czytasz… a ono mówi ci, co masz zrobić, a czego jak najmocniej unikać.
A może najgorsze było to, że już się do tego przyzwyczaili, przestali na to zwracać uwagę, a potem pluli sobie w brodę? A niektórzy mieli je naprawdę gęste i jakoś tak, wiecie, trudno się je czesało. Jadło i spało. Trudno było laskę wyrwać na takie nierozczesane owłosienie i postawę nieczystego drwala…
A może zwyczajnie popadli w rutynę?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Jedzonko… Cóż, nie będzie przez pewien czas, więc będę sobie wydzielać, ale na razie jest co jeść i trza się tego trzymać! Może w końcu ktoś kupi jakieś zdjęcia, albo kupi mnie? Czy staruszki bywają jeszcze atrakcyjne na rynku?
Jakimkolwiek?
Starzenie…
Upływ czasu.
Nie możemy przed nim uciec. Wszelaka erozja ciała i zmysłów, pamięci i czucia. Po prostu zanikanie. Chyba nawet znikanie. Wymazywanie się z codzienności innych. Bo przecież starzy człowiek to i brzydki i niepotrzebny… Czyż tak nie mówią. Oni? Zbyt wielu onych? Posłuchajcie głębiej, mocniej. Zapominając, że to się przytrafia wszystkim, którzy przeżyją i dojrzewanie i młodość dziwnie obecnie pojmowaną i dorosłość.
Nie oszukujmy się.
Ona granica młodości nagle przesunęła się tutaj w okolice trzydziestki. Tak, to jest dość zabawne, że dorośli ludzie mieszkają z rodzicami, którzy UWAGA wożą ich na imprezy i tak dalej. Z jednej strony im zazdroszczę, bo ktoś za nich rozwiązuje to wszystko przez co ja, w wieku 18 lat musiałam przechodzić. Tak to jest jak się idzie na studia praktycznie wynosi z domu. Decyduje za siebie. Walczy z polityką, biurokracją, daje sobą pomiatać i szybko się uczy, że by wygrać, często musi najpierw bardzo oberwać.
Poniżyć się…
Tutaj tego nie ma.
Młody to biedulek, no taka po prostu osobliwość, którą chronić trzeba i nagle… nagle zaczynam im zazdrościć. Tak, to nad podziw pokrętne, ale jeśli nie miało się prawdziwych rodziców, wiecie, takich że dwoje, że bez dziwnej przeszłości, świadomych tego, że to wydalone coś trzeba zmienić w człowieka… to wtedy człek nawet już jako dorosła bestia zaczyna łkać nad samym sobą. Współczuć sobie z przeszłości. Głaskać poprzez niemiłe wspomnienia. Tulić. Muskać. Zapewniać, że przetrwa. Pokazywać, że będzie lepiej, może nie cudownie, ale jednak lepiej.
Z mniejszą ilością bólu i cierpienia.
Nawet kłamać.
Domy dla starszych osób tutaj zawsze były czymś ważnym, zadbanym, czymś jak wizytówka i kraju i Wyspy. Teraz, po aferach z wybijaniem staruszków – i nie to nie jest metafora – nagle okazuje się, że może i nie trzeba im pomagać.
W ogóle…
A szacunek?
Hmmm… a co to jest w dzisiejszych, popierniczonych czasach? Tak naprawdę? Popatrzcie tak dookoła. Czy wciąż instytucja „babci” jest dostępna dla każdego? Nie. A tutaj… nawet nie wiem czy kiedykolwiek była. Nawet za tych dawnych czasów. Postrzeganie osób starszych wybucha wyłącznie, gdy pojawiają się autokary z niemieckimi turystami w okolicach posezonowych. Wiecie, gdy taniej, pogoda niepewna, a oni może nie będą marudzić o kąpielach słonecznych i innych dyrdymałach.
Może to już sprawa całego świata? Ale tutaj jest bardziej widoczna, bo jeszcze tak niedawno starość i one domki były taką idyllą. Wycieczki starszych, ale wciąż dziarskich osobników, którzy po prostu wolą być sami, albo tylko w grupie sobie podobnych, więc się kumulują i wyprawiają w znane i nieznane. Z przewodnikiem lub bez. Wpisanie w anonsie, że kocha się naturę zawsze było MUST BE.
Czy wciąż jest?
Tak, Tubylcy tutaj kumulują się często, nawet i raz w tygodniu i albo biegają – ci, co mogą – albo jeżdżą na rowerach, albo wyprawiają się w objazd Wyspy onymi starymi autami. Wiecie, panie w kapeluszach i takie tam. Ubaw roku, jak nagle za ciągnikiem prowadzonym przez dżentelmena w wieku podobnym sunie taka armia wymuskanych aut… ekhm, no i ten zapaszek ekologii w powietrzu! Ale nie ma mocnych, znaczy są, dachy w dół i jedziemy!!!
Co teraz z domami opieki? Nie wiem… ale to wszystko, cały ten upadek otoczenia, naprawdę mnie dobija. Jak te drzewa, które wciąż karczują, rżną i łamią, jak te kwiaty, które już nie chcą wychodzić, które tracą odpowiednie do wzrostu środowisko, jak… właściwie wszystko, upadają. Jak jeszcze długo to wszystko będzie się trzymało jakiejkolwiek kupy? Nie wiem. Wiem jedno, pamiętam co kilka lat temu powiedział jeden z polityków, że należy się nas wysiedlić i potworzy tutaj wyłącznie ville dla bogatych… może właśnie to się dzieje. W końcu obowiązek zasiedlenia umiera nawet nie w męczarniach, więc czego jeszcze trzeba. Jedyne pocieszenie, to to, że można po pewnym wieku mieszkać w sommerhusie. Jakby co, damy radę. No kurna trzeba jakoś przetrwać… tylko, dlaczego jest tak trudno, a prasa pieje, że tak łatwo?
I kto kłamie?