„A tak…
Nastał.
Dziwnie, że teraz, bo przecież zwykle zaczynał się w listopadzie i obumierał w marcu, ale nie, jakoś zaczął się teraz i tyle. Nie mogli z tym nic zrobić. Musieli się poddać naturze onego czasu i tyle. No serio… nie dało się inaczej. Po prostu musieli. Zresztą, kiszenie się w łóżku z książkami, okruszkami uwierającymi w pośladki…
No wiecie, nie było to jakieś wyrzeczenie, a jednak ona nie chciała. Buntowała się jak co roku i oczywiście znowu chorowała. Ale w przypadku Wiedźmy Wrony Pożartej, podobno metrykalnie dorosłej i dojrzałej i takie tam brednie… w grę nie wchodziło myślenie o odpoczynku, wyspaniu się, zdrzemnięciu i wszelakim odchorowaniu mikroba, wirusa, czy też jakiejś klątwy pieruńskiej, bo wiecie, te święta katolickie były, więc w mordę jeża, jak nic ktoś się za nią modlił.
Na pewno!!!
A to sprowadzało największe na nią zarazy. Jakoś modlitwy serio jej nie lubiły. Czas kiszenia też nie, bo nie chciała się mu poddać. Ale wiecie, nie przymuszał jej. Po prostu była dla niego zabawna, jak jakiś zielonkawy, czy szarawy osobnik z kosmosu, który zatrzymał się tutaj w poszukiwaniu wszelakich przejawów dematerializmu i słodkich ziemniaków, a co skończył wpierniczając schabowe, ogórki małosolne z mizerią i oczywiście frytki. Wiecie…
Zawsze to coś innego.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Strajk…
No dobra.
Wiecie, ja najbardziej szanuję i tak dalej. Rozumiem, że czasem trzeba, zresztą to miało być tylko kilka godzin i tak dalej. No przecież widzę co się dzieje, więc jak najbardziej powinni strajkować. Powinni. Poczty pozamykane. Ludzie pozwalniani. Chcą to jeszcze bardziej ukrócić, a dokładniej W OGÓLE I NA ZAWSZE zlikwidować, bo WSZYSCY mają obsługiwać telefony, komputery i cały ten cyrk. To, że kompy nie działają, a już brak zasięgu w różnych częściach Danii jest permanentny i zaskakująco częsty…
Ale serio… strajkujecie, bo se peta nie możecie zdusić?
Dymka puścić?
No tak…
Widzicie, Dania to taki kraj rozpieszczonych ludzi, albo patrząc inaczej: mnie wychowanej w takim jakimś dziwnym, podejrzanym chyba bardzo, niewolniczym wyzysku się tak wydaje, że aż mi łeb pęka. Jeszcze do niedawna można sobie było spokojnie pić w robocie. Zresztą tutaj ludzie piją często i całkiem sporo. Może i one napitki mniej procentowe, ale jednak… dają w łeb. Tego zakazano. Obecnie zakazano też PALENIA w placówkach państwowych. No i zaczęli strajk. Dzięki temu poczta w piątek nie dotarła na Wyspę. No bo chociaż strajk trwał kilka godzin, to jednak…
Niby nic ważnego, ale czy na pewno?
Wiadomo przecież, że Dania chce wszystkich skomputeryzować, skodować, no i wszelako uzależnić od techniki, ale… plany dotyczące samochodów elektrycznych jakoś się nie ustały. Za to niszczenie poczty poszło im super! Jakoś pracownicy nie protestowali, choć wiele zostało na lodzie i szykują się kolejne zwolnienia.
Ale widać jestem zbyt głupia by zrozumieć, że papieros ważniejszy. Bo tak na chłopski rozum, jeśli ktoś w pracy pali i wyłazi co chwilę na dymka, to sorry, ale przywlecze ten smród ze sobą. Poza tym, zwyczajnie nie jest w stanie się skupić na tym co robi. To już mega uzależnienie. Nie można plasterka na te kilka godzin? Przecież macie przerwę w połowie, na razie wciąż płatną w państwowych firmach… wtedy można się napalić! No serio, ile wlezie przez pół godziny.
To jak?
Kto ma rację?
… a kto nie dostał poczty przed weekendem?
Wieje i świeci.
Świeci i wieje…
Od kilku dni pogoda postanowiła się ocieplić, zdechłe kwiatki się odnawiają, a inne znowu zdechły na dobre i już po nich. Zauważyłam pierwsze zawilce. Strasznie małe i tylko w dole Wyspy, ale jednak… są. A potem wbił mi się kolec z jeżyny w udo i przestało być pięknie. Strasznie boli.
Ale świeci…
Słońce jest mocne i ostre. Boli. Jest dziwne i mocno przerażające, albo… odzwyczailiśmy się od niego? Nie wiem. Nie mogę się do tego przyzwyczaić. I do onej jasności. Nie mamy jeszcze jasnych nocy – pewno, że nie takich jak na Wielkiej Północy, ale jednak nocy – ale przyroda pracuje nad nimi. Mocno i dziwnie drastycznie. Jeże wyłażą na zewnątrz, wybudzone późno szukają jedzenia nawet w ciągu dnia, ale wiecie, trzymając się cieni i wszelkich zarośli. Czasem trzeba im pomóc, ale częściej lepiej zostawić, albo tylko przenieść w zacienione miejsce.
Przyroda się obudziła, ale…
No właśnie, ale!!!
Co z forsycjami?
Wciąż w pąkach, jakby się bały, jakby nie chciały wyjść? Co się dzieje?!!! Tak często wyłaziły już w zimie, a teraz nie? Może jednak ono ochłodzenie, które zapowiadają nadejdzie większe i mocniejsze?
Może…
W końcu to natura. A ona może wszystko. Totalnie wszystko. Nie będzie się nas pytać o zdanie. Nigdy tego nie robiła. Jakiegokolwiek boga ludzkość wymyśliła, cóż, był tylko wytłumaczeniem ludzkich potknięć i wtop. Bo on tak chciał. A nie przyznaniem się do popełnionej durnoty, naturalnie naturalnej.
Ludzkiej.
Powtarzalnej… przerażającej ostatnio. Bo tacy są ludzie. Bolą i należy się ich bać, więc boję się. Po ludzku całkiem i w pełni naturalnie. Bo tym jesteśmy, częścią natury, której się wydaje, że przeskoczyła wszystko i wszystkich. Że spuściła się na prawa i podtarła wątpieniem. Zwyczajnie. Wiecie, dawno straciłam wiarę w ludzi, na szczęście ostało się jeszcze kilka drzew. Ino kilka.
I skał… i morze.