„Przyszła sobie tłusta Przepowiednia do Sklepiku i po godzinie paplania o dobrobycie, jakoś tak wiecie, lepiej się rozejrzała, lepiej spojrzała na miejsce, w które weszła tak jakoś dumnie i pysznie, po królewsku, jakby jej tu chcieli, jakby zapraszali, jakby miała ze sobą tort, bezy, lody i dobre wszelkie procentowe napitki… i jeszcze prezenty, tak, bez prezentów to wiecie, już nie taka zabawa. Ale ona, przyszła tylko, rozsiadła się w akurat chwilowo wolnym fotelu Pana Tealighta i zaczęła swoją śpiewkę.
A potem, jakby wytrzeźwiała.
A może przyuważyła dramatycznie skuloną w kącie Wiedźmę Wronę Pożartą, no i wiecie, w końcu skumała, jak ta Południca ostatnio, co to wyła, dziabała i chciała jej misia odebrać, ale smutek owijający Wiedźmę tak ją sponiewierał, że została zakonnicą w hospicjum… No więc to chyba to. A może zaskoczony Pan Tealight wynurzający się w kuchni, nie wiadomo co mogło zadziałać na świeżutką, radosną, pączkującą i piękną w swoich kobiecościach Przepowiednię, ale czymkolwiek ono toto było, jak najbardziej zadziałało.
I zamilkła.
I poróżowiała… znaczy bardziej.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Plus/Minus” – … okay. No dobra. Po pierwsze autorkę uwielbiam, ale… po drugie wydawnictwo kwasi książki, ale… a po trzecie ale będzie, że naprawdę kocham książki duetowe, damsko-męskie.
No i tyle.
Znaczy… nosz kurde, dlaczego te jej kobiety zawsze są takie biżuteryjno-kieckowe. I ogólnie mówiąc szminkowato-pudrowe? No naprawdę? A ten gość. Ja rozumiem PTSD, ale serio, aż taka rozwartość między nimi. Pewno i przeciwieństwa się przyciągają, no ale… ale jakoś one osobowości są aż NAZBYT soczyste.
Za bardzo.
I przez to powieść, która jest bardziej naciąganym kryminałem niż czymś osadzonym w świecie jaki znacie z książek Ilony Andrews, tak jak sugeruje opis, jest tylko sympatyczna. Na początku. Potem się robi dziwnie męcząca. Nie wiem, ale jestem mocno zaskoczona tym, co dostałam między okładkami. Ni to kryminał ni miłość, ni ciągłe picie. Jak najbardziej przegadanie i piękne opisy urzekają. Autorce nie można odmówić pomysłowości, ale… no w końcu to jest osadzone w Mińsku! Ludzie, przecież wy tam takie zajebiste bajki macie! Dlaczego nie sięgnąć po nie? No dlaczego nie dopracowano tej strony. Fantasy dodane na przyczepkę tylko by było? Wiecie co, chyba czuję się mocno oszukana!!!
Ale po następną powieść sięgnę, mając nadzieję na poprawę LOL
Młynek.
Wystarczy wyjść z Vangu, prosto w nadmorskie lasozarośla. Wystarczy przejść koło fantastycznej obecnie ściany – mur pruski – odartej i nadpalonej, która po prostu perfekcyjnie nada się na Instagrama. Wystarczy trochę pod górkę… no i jest. Lekko zagłębiony i z każdym rokiem właściwie coraz bardziej szlachetny. Wiem, że to durne mówić tak o rzeczach starych, wiecie, że niby czas uszlachetnia i takie tam pierdoły, ale naprawdę… mądrzejszy z każdym miesiącem, bardziej poważny może, ale i miejscami zaskakująco filuterny… ale tym razem, jeszcze kapiący topiącymi się śniegami, jest jakiś taki… bardziej wilgotny. W końcu strumień, który biegnie tuż obok – no przecież to młyn wodny he he he – stał się małą rzeczką.
Nawet z wodospadzikiem.
Lubię to miejsce. Jest niesamowicie zmienne, zwykle raczej ciche, bo przecież poza zdjęciem, to Turyścizna więcej nic nie zrobi, po prostu umknie dalej, jeśli w ogóle chce jej się iść dalej do miejsc zaprzeszłego świętego… tudzież by tylko zobaczyć metalowy, łukowaty most, lub na przykład kamieniołom… serio, czy wspominałam Instagrama? Wyspa jest niesamowicie instagramowalna!!! I tym razem, w końcu tyle tam filtrów, nie chodzi tylko o światło, ale i kształty, załamania, wszelaką…
… intensywność…
Tak, to jedno z niesamowitych miejsc.
Zresztą, całe Vang takie jest.
Deszcze potargały świat, gdy tylko wróciliśmy do domu. I okay. No przecież nie będę wymuszać dłuższej zimy na naturze, byłoby to skrajnie anaturalne… ale będę tęsknić za śniegiem. Chociaż mam jeden wyrzut w sprawie braku słońca i nadmiarze wilgotności, bo zdjęcia wolę zimowe takie rozświetlone… z kropelkami tęcz i pryzmatów bawiących się ze światłem. Tak wolę… ale deszcz może być też. Bo deszcz oznacza, że można odpocząć i nie dusić. I jakoś tak pospać dłużej. Jak ktoś umie.
Albo popracować. Hihihihi…
Havgus… to czy mgła?
I cieplej.
I wiatr ucichł, a potem znowu się zbudził.
I nagle deszcz ucichł, kolejny dzień i wszystko jest takie dziwne. Nie zanurzone równomiernie w mgle, ale wiecie, poznaczone pasmami. Na logikę one pasma powinny być w dole, ale nie tutaj, tutaj są na wzgórzach… jakby po prostu to miejsce uznało, że fizyka i inne brednie, to nie dla niej.
I gdy człek tak jedzie przez tą niby mgłę niby havgus, to czuje się… otulony, bezpieczny, póki nie zobaczysz tych świateł gościa z naprzeciwka zbyt blisko swojej maski. Albo lepiej, jedziesz powoli i nagle wyskakuje ci gość bez świateł. Ja już nie kumam tego świata… ale nic to. Przeżyło się. Wiatr też się zerwał, a jednak mgła wciąż stoi. Bardziej jakby ktoś porozrzucał takie pajęcze wstążki na Wyspie, niż zgromadził wilgotność i temperatur różnicę wszelaką. Po słoneczności taka dziwna szarość i krótkowzroczność narzucona, dość zaskakuje. Ale tylko na ten dzień i następny, bo potem wraca słońce. I od wczoraj daje nieźle. Może i wietrznie jest i chłodno, ale krokusy i wszelkie hiacynty, choć z opóźnieniem, t jednak wyłażą. Wiecie, te wszystkie kupione po sklepach, które człek sobie wsadził w trawnik. Fajne takie, dzielne i przebojowe…
Z najnowszych wieści morderczych… sprawca nadal upiera się przy tym, że to baby wina iż ją zarżnął. Serio jestem ciekawa wyników sprawy. Mam nadzieję, że nadmiernie wiosny nikt nie poczuje, bo wiecie… to dość przerażające tak patrzeć jak w przyśpieszonym tempie wszystko się tutaj wali. Nagle durnowate na pierwszy rzut oka prawa, zrzucone z ambony, zdają się być tak bardzo niezbędne. Może i absurdalne, czasem brutalne, ale jednak poprzez swoje istnienie jakoś powstrzymywały ludzi przed pewnymi uczynkami, a teraz… śmieciarz mi dyktuje ile i co mam wyrzucić do worka, drogi są tak rozpierniczone, że część jest obecnie zalana i jak nas lekko nie przesuszy, to będzie buba, bo wiecie, u nas traktory jak w górach, pod kątem i napięciem… a takie błotko ułatwia ślizganie i walki gołych babek może, ale nie orkę.
A jeszcze kilka lat temu takie piękne drogi mieliśmy…