„Właściwie, to jak z nią było?
Bo nie wiedzieli.
Naprawdę, czasem nie byli w stanie ni tego zrozumieć ni nawet ogarnąć, zdefiniować, opisać, odmalować. W jaki sposób ona to dookoła i jej i nich to samo, jakoś ono wszystko widziała inaczej. Jakoś tak bardziej pokrętnie, bardziej mętnie, bardziej naiwnie czasem, bardziej intuicyjnie, bardziej jakoś tak wyobraźniowo bardziej… bardziej baśniowo i dziwnie staro zawsze.
Zaprzeszłe…
Po prostu inaczej.
I nie jak inni ludzie. Mimo wszelakich poszukiwań nie udało się im znaleźć drugiego tak pomiętego w środku człowieka. Nie no, pewno z czasem pomnie się i na zewnątrz, ale jednak… na razie w środku. Z czasem, gdy całe to inne widzenie wylezie na wierzch pomnie się ona, ale… nikt przecież nie będzie na nią już zwracał uwagi, bo z ludźmi tak jest, że pozwalają innym ludziom znikać…
Powoli.
I czasem im się wydawało, że i ona zaczęła już znikać. Rozmazywać się na krawędziach, przenosić się po kawałeczku w jakieś inne, może i bardziej do niej pasujące rzeczywistości, albo tylko nierzeczywiste światy, które tworzyła jej własna cielesność, ale niechętnie wpuszczała tam kogokolwiek… czasem się nawet bali tego jej widzenia, tego z jaką łatwością przewidywała ich postępki, odkrywała grzeszki, alb po prostu… widziała i wiedziała. Jeszcze nim o tym dobrze pomyśleli.
A może chodziło o to, że nie chiciała oglądać tego świata jakim był na wierzchu, bo ona powierzchowność była dla niej zbyt bolesna i zbyt nadmiernie pokręcona, okrutna i brutalna, nierówna i bezczelnie pasąca się na wszystkim co mniejsze, bardziej dobrze wychowane, czy po prostu przestraszone… przestraszone tak jak ona, tak na początku życia, co sprawia, że wszystko, ale to wszystko LEPIEJ widzieć inaczej, bo inaczej wcale nie chce się tego widzieć.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wiosna…
Ale podobno zima idzie. No zobaczymy, na razie można wyłączyć ogrzewanie. Może i tylko na część dnia, może i tylko na kilka godzin, ale jednak, można… i właśnie zaczął prószyć śnieg. Prószy ino sobie, za ciepło jest żeby został na trawie, ale jednak. Temperatura spada, więc wciąż mam nadzieję na białe święta.
A co!!!
W końcu na czwartek zapowiadają snestorm, w niektórych częściach Wyspy znowu spadł biały puch. Może i stopnieje w ciągu dnia, ale jednak… ale jednak jest śnieg. Niezłe ambarasy biorąc pod uwagę to, jaki był poprzedni rok. Ile kwiatów i tak dalej. Może to zemsta za ścięte drzewa? Ja bym się pomściła. No co… drzewa potrzebne bardziej niż widoki, ale jakoś to chyba nie priorytet by sobie oddychać lepiej, lżej i tak dalej. Wiecie, mocniej, pełniej, czyściej…
A na plaży?
Na plaży spokój.
Wszelakie cudowności na szczęście przetrwały. Cała ona architektura dzięki temu, że plaż wiele i szerokie, miejscami siedzi sobie nietknięta i aż prosi się o ustawienie szpiegowskiej, maciupkiej kamerki i podpatrywanie sobie kolejnych drobinek piasku, które tańczą w tym przyziemnym wietrze… i może jeszcze te pojedyncze płatki śniegu opadające początkowo tak spokojnie, a dopiero gdzieś nad ziemią wzbudzające się, budzące, tańczące, podskakujące, albo zabierające się za talię na zimę i wiecie…
… zumba!
Gdyby tak mieć taką kamerkę, albo wytrzymałość własną, no ale ile można leżeć na plaży? Ja w lecie nie mogę, a co dopiero zimą, tudzież podobno wiosną?
Ale wyjdźmy przed Chatkę…
Dookoła dziwna, zmarniała zieleń. Taka wiecie, przeżuta i wyrzygana całkiem. Jakaś taka niewymowna, jakby straciła nocą niewinność. Może to wina mchów, które nagle pożółkły? Ale przecież mają całą masę wilgotności, więc dlaczego? Z kwiatków ino stokrotki. Dzielne, właściwie trzymały się przez całą zimę. Nie wiem jak one to robią i skąd czerpią tę siłę, a może jednak… są magiczne?
Kto to wie?
Oczywiście przyglądają im się wrony, bo te to zawsze są dookoła Chatki. Pewno chodzi o jedzenie, ale wiecie, człowiek se wmawia, że to przyjaźń, natury promocja ludzkości i takie tam. Smuteczek… naiwność. Czarne i szare. Piękne takie, niektóre człowiek nauczył się rozpoznawać, inne znowu zdają się być nowe, świeżutkie jakieś, pewno zeszłoroczne. No i mewy, ale te przybywają gdy naprawdę jest coś do żarcia. Tupią czasem na dachu tak mocno, że człowiek się zastanawia, czy nadal mamy tam coś między dachem i głową, czy nie… a przecież jest ów Tajemny Stryszek…
W jaki sposób tak bardzo je słychać? Wiecie i wrony i mewy. To ono tupanie, jakby ktoś ci deskę centralnie nad czółkiem ustawił a po nim biegały upadające czasem modelki. I to takie przytyte. W jaki sposób dźwięk, pewno wzmocniony przez namiotowe sklepienie strychu, dociera do śpiącego człowieka sprawiając, że ten nagle słyszy coś tak bardzo dziwacznego, tak bardzo… niepasującego do jego obecnej teraźniejszości, że nie tyle się budzi, co przemienia…
W coś innego, w swym śnie.
Ale nic to… bo wieczór przyniósł biel totalną za oknem, a przez to, że wieczór ów następuje po zmianie czasu, więc godzina 19ta, to wiecie, wciąż jeszcze jest jasna i trochę dziwnie to wygląda, ale… chciałam śniegu i wiecie co, to wszystko wygląda jak w pierniczonej bajce. I od strony ogródka i od strony sąsiada. Po prostu pięknie. Maleńkie poduszeczki w różnych miejscach, na liściach i gałązkach, na trawniku, mchach i krzakach. Na choineczkach i jeszcze tańczą w powietrzu… jakby nie mogły przestać.
Jakby chciały przeprosić, że na Jul nic nie było…