„Nie istniał.
Po prostu go nie było.
Zamiast niego istniała wyłącznie szarobura dziura wypełniona miałkim żwirkiem, chyba granitowym, z kilkoma kaczeńcami po prawej, strzegącymi czegoś mniej więcej podmokłego, niewielką łachą piasku z żonkilem, którego nie powinno tutaj być i… no właśnie, wszystko to było takie odkryte, niezaśnieżone… widoczne, właściwie ekshibicjonistycznie domagające się zauważenia.
Ale dlaczego?
Przecież nie istniał.
W rzadkich przejawach słoneczności żwirek połyskiwał różnokolorowo, a żonkil i kaczeńce nie odchodziły nawet zimą. Jakby to wszystko było jakąś wystawą, performancem, o którym nikt ich nie poinformował i może nawet musieli zapłacić za bilety, ale jeszcze o tym nie wiedzieli… w końcu w tym świecie waluty bywają różnorakie. Przychodzili tutaj, by pomyśleć, by zastanowić się nad sobą, ale raczej nigdy nie myśleli o tym, co powinno tutaj stać, bo i po co?
A żwirek połyskiwał.
Ukrywające się w nim drobiny diamentów, rubinów, kwarców wszelakich, piaskowych drobinek, bursztynów, minerałów, które w większych rozmiarach dają miliony i chciwość ludzką oraz wszelakie przekleństwa rodzą, tutaj rozbite na miliardy drobinek, prawie pyliste, jakoś tak… jakoś tak nie wchodziły im do głów. Czy tam w inne części myślące. Bo wiecie, byli w końcu zróżnicowani. Po prostu była sobie dziura i tyle… ale też dziura, której nigdy nie próbowali zmienić. Która miała zawsze pozostać sobą.
Która sama o sobie decydowała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Mroczne zakamarki” – … coś więcej? Tak… od każdej powieści oczekuję więcej. Większość mnie zawodzi, ale nie ta!
Ponownie historia o powrocie do przeszłości. Dwie dziewczyny – niegdyś przyjaciółki – połączone wielką tajemnicą z dzieciństwa, a może i czymś innym. Bo czy można winić dzieci? Jest i morderca, jest i tajemnica i uciekający czas… Tylko, czy warto wracać do przeszłości? Trzeba, gdy umiera kolejna osoba.
Ta powieść z jednej strony wkurza i irytuje. Główna bohaterka ma naprawdę problemy ze sobą i powinna je jak najszybciej rozwiązać, ale trudno się jej dziwić. Właściwie nie ma rodziny poza babcią, a wrócić w miejsce, w którym narodziły się koszmary tylko po to, by zobaczyć umierającego ojca… cóż, nie widziała go od dawna, był w więzieniu, ale jednak… I co z tajemniczą siostrą? Co z przeszłością, która powraca i w końcu może pozwolić jej powiedzieć prawdę? Tym bardziej, że zegar tyka… umierają ludzie. Może zginąć kolejny, a potem…
I co z przyjaźnią?
Kiedy człowiek tak naprawdę staje się dorosły? Czy dorosłość daje prawo do rozliczania przeszłości? A może wszystko powinno zostać jak jest? Zabliźnione rany, zapomniane obrazy, wszelkie smutki…
Powieść wkurza, wciąga, irytuje i nie daje się odłożyć ot tak na półkę. Pewnych spraw jest aż nazbyt wiele, zakończenie was zmasakruje. Trochę warsztat autorki – zbyt scenariuszowy – kuleje jako powieść, ale to zrozumiałe. Gdyby tylko powieść lekko dopracować byłaby jedną z najlepszych. Mimo onych mankamentów – serio warto. By znowu pomyśleć o tym, co pamiętamy.
I czy to, co pamiętamy naprawdę tak się wydarzyło.
Śnieg…
Właściwie pada od kilku dni. Dokładnie, to najpierw pada, wieje, potem cichnie, wychodzi słońce, czasem na dłużej niż kilka sekund, a potem ponownie i wiatr i śnieg… Wczorajsze ślady przykrył już świeżutki opad. Drogi nie do końca odśnieżone. A tak po prawdzie, to jeśli chodzić, to tylko po nich. Co do chodników, to wiecie, sprawdziłam, gdzieniegdzie ścieżki rowerowe sięgają mi krocza. Znaczy nie same ścieżki, ale śnieg… ten tuż przy plaży stworzył takie zaspy, że można utonąć.
A jednak jest ciepło…
A może tylko mi się tak wydaje, bo minus 3 czy 4, to jednak nie do końca tak bardzo zimno. Oczywiście nie dla Tubylców, którzy zaczynają normalnie oddychać dopiero w okolicach 21 stopni, więc… więc policja uczciwie odradza wszelakie podróżowanie. Oczywiście Chowaniec pojechał do roboty. Było trudno, ale pojechał. Zadziwił świat, ale wiecie, nie przeczytał i tak miał, że wracał w niezłą zadymkę. Ciekawe jak będzie jutro? Bo wciąż pada. Śnieg zalepia okna i jest cudownie…
Czy byłam na spacerze?
A jak myślicie, od soboty łażę, by wepchnąć w siebie jak najwięcej tego puszku. I onej pustki. Bo przy takiej ilości śniegu, całkiem to rozumiem, nikt nie wyłazi. Nie da się na nartach, może da się na onych kanadyjskich krótkich, ale kto teraz będzie sobie je plótł? I po co? Podobno za tydzień ma się przecież ocieplić… naprawdę. Serio tak będzie, ale na razie minusiki.
Ale wiecie co, dziwne… ptaki są skołowane.
Od razu polecieliśmy do sklepu po żarełko, bo jak nigdy wszystkie jagódki, różane owocki i cały ten kram… zeżarte. Nie ma nic do jedzenia na gałęziach, a do robaków nie dotrą. Są trochę wystraszone, jakby się tego nie spodziewały, nawet one… dziwne to takie, jakby ktoś je oszukał, czy coś…
Ale wróćmy do dróg…
Podobno są te extra pługi, podobno nie powinno być problemów, a jednak… a jednak ruch znikomy. Nie oszukujmy się. To, co po południu odgarnęli na głównych znowu zasypuje teraz. Co do dróg pobocznych… niektórym się odgarnęło, niektórym nie, więc sytuacja jest zła jeżeli jesteś chory lub masz problemy z poruszaniem się. Cała nadzieja w pielęgniarkach, czy uczynnym sąsiedzie, który nie boi się brodzić w śniegu do kolan. Tudzież i wyżej… a to trudna robota. Chociaż na pewno świetne ćwiczenie na udka i inne tam części cielesności.
No i do tego ów chłodek…
Spalasz się tłuszczyk? Co?
Przez cały czas się zastanawiam, czy będzie tak jak w pamiętnym 2010? Może? Bo jeżeli tak, to Tubylcy nie nauczyli się niczego. Przede wszystkim jak zwykle bagatelizują naturę i jakoś tak… wiecie, wierzą w święte: na Wyspie śnieg nie pada. Bo zwykle nie pada, rzeczywiście. Specyficzny klimat, figi i winogrona, takie tam… najbardziej słoneczna i tak dalej. Ech… ale przecież to tylko natura. Kiedyś padało. Może zwyczajnie znowu wszystko wraca na swoje miejsce?
Trzeba zrobić jakieś zapasy, czy coś?
No nic, na razie za oknem wietrzno-śnieżne szaleństwo. Mimo ciemności, jedyne co człek widzi to śnieg, który przykleił się do szyby. Jakby wiecie, chciał coś ukryć, jakby się wstydził pokazać pewne części, może snestorm nosi jakiś kostium wianiowy? A może jednak chodzi o podglądactwo? W końcu na każdym płatku śniegu mieszkają różnorakie stworzonka, więc wiecie… i do tego prawie pełnia, kurcze!!! Nie no, co jak co, ale pogoda tej zimy wyraziście się poprawiła… choć sąsiad stwierdził, że jest gówniana. Hmmm… po raz pierwszy coś powiedział do nas i tylko tyle?
Ech… pogoda widać winna łączyć wszystkich, ale nie mnie tarzającą się w śniegu, w połowie gołą, bo przecież wylazła w gaciach od piżamki, co się podwinęły i w ogóle. Buty się suszą. Może tym razem zdążą choć się troszeczkę podsuszyć?
Może?