„Właściwie, to wiecie, no chodziło o tą całą równowagę w świecie, która od dłuższego czasu była mocno zachwiana i poturbowana tak, że szwy jej trzeba było załatwiać i opatrunki takie miękkie, bo skórkę miała wrażliwą i często dostawała wysypkę, właściwie od wszystkiego… gluteny czy nie gluteny, ona od razu w krosteczkach, kremiki, maści i takie tam. W pewnym momencie nawet Przedwieczny ma dość onego dotykania i opieki, więc… poprosił o pomoc Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki, która niestety pokrętne miała myślenie oraz wszelaką wyobraźnię lujniętą w nie tę stronę, no i… sami wiecie…
Tak narodził się Pan Macoch.
Od razu duży, zarośnięty i z brzuszkiem. W koszulce bez rękawków, z wystającym pępkiem ponad dresowymi portkami i papciach klapakach z filcu.
Bez kożuszka.
Musiał zaistnieć dla ogólnej, wiecie, harmonii świata. Nie mógł istnieć jednocześnie nieistniejąc w przestrzeniach, do których wprowadziła go Zła Macocha, dała piwo, kurczaka smażonego w ogromnych ilościach i wielki fotel. No i telewizor. Nie zapominajmy o telewizorze, bo przecież to o niego głównie chodziło, czyż nie? Bez telewizora by się nie liczyło. Całe wnętrze straciłoby na charakterystyce. I jeszcze te kremowo-żółte ściany. Tak… musiały być i one… Ale Wiedźma Wrona Pożarta zbyt dobrze znała oną sukę, jak ją zwała i oczywiście uwoniła Pana Macocha.
Nie jego wina, że musiał istnieć w tej, nie innej postaci. I nie jej wina, że jednak kwestia ojca zawsze była dla niej istotna. Suka mogła się wściekać, ale tego nie przewścieknie!!! Oj nie, dodatkowo nie w tej, wkurwionej postaci tej, którą niegdyś zwali Małą Wiedźmą, córką Samego Szatana!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Irańskie daktyle nas mordują.
Jak nic sprawa na skalę światową, na szczęście od dawna nie ufam temu zagramanicznemu żarciu, więc wiecie… mi się upiekło, ale wielu nie. Serio ludzie, jedzcie sezonowo, poza sezonem mrożonki i to, co we własnej strefie klimatycznej rośnie, bo inaczej… to rozśmieszacie mnie tym, iż to cudo nowomodne, czy tamto ma więcej witaminy C niż czarna porzeczka.
Serio.
Czytanie naprawdę nie boli. Myślenie też nie. A przekształcenie samego siebie i osadzenie w świecie, w którym się żyje mocno ułatwia istnienie. Pewno, problemem jest, gdy nie czujecie tego świata… ale to nie znaczy, że świat musi mnie bombardować reklamami z cyklu: zbadaj sobie DNA i będziesz wiedział kim jesteś. A gówno tam! Zapomnieliśmy kto jest naszymi przodkami już dawno, niestety. Trochę szkoda, z drugiej strony niektórym łatwiej z taką czystą kartą sobie latać po świecie, naprawdę. Pamiętam jeszcze te zajęcia z antropologii czachy, gdy pani profesor lekko wstydliwie i przerażona pokazywała nam jak mierzyć twarz, jak rozpoznawać Żydów na zdjęciach – nie da się – i jak to wszystko przez Hitlera i tak dalej. Da, ja, pewno, najlepiej zwalić na dupka z przeszłości. A tam, przeszłość była, nie zmienimy jej. Uczmy się na niej, nie popełniajmy starych błędów, bo to idiotyczne, ale też próbujmy nowego…
No dobra od daktyli do Rzeszy trochę pokrętna droga, ale mróz mamy od kilku dni, więc wybaczcie ono moje, lekko pewno niepokojące wielu, ekhm… podniecenie!!! Nawet mieliśmy pięć stopni na minusie. Wiecie jak rzadko się to tutaj zdarza?!! No po prostu najczęściej nigdy, a teraz nagle jest. I jest ślisko, jeśli znajdziesz takie miejsce, no i niektóre stawy pozamarzały i w Almindingen, i na niektórych polach na środku Wyspy jest śnieg!!! Miejscami nawet go sporo!!! Po prostu cudo!!!
Leziesz na spacer by zmoczyć nogi, dupę i inne części ciała, bo to zima, a zima jest akutrat mi niezbędna do życia. Wybitnie niezbędna. I ten lekki mrozik i te śnieżne cudowności i jeszcze ostre słońce!!! Po prostu bajka. Dla mnie to świat, w którym mogłabym żyć dłużej niż tylko chwilę, mgnienie kilku dni. Moczyć się, marznąć, nawet szczękać zębami. Zauważać piękno w każdej odłupanej drobinie lodu, powiększać sobie śniezne cudeńka, nie tylko wglapiać się w nie, ale przede wszystkim… nie wiem, no tak zwyczajnie leżeć w tym śniegu.
Niekoniecznie na aniołka. LOL
W końcu, bo wiecie, Chowaniec ma mały urlop, udało się nam wybrać do tak zwanego MIASTA. Nie zmieniło się. Nadal palą na ulicach, co doprowadza mnie do szału, nadal świąteczne ciastka i czekoladki w niektórych sklepach, ale też i zaczynają się pojawiać elementy Wielkanocne. Ale najpierw oczywiście Fastelavn!!! Czyli trzepanie kota, beczki drewniane, w tym roku też i piniaty, beczki plastikowe, różnokolorowe, no i rózgi, jakieś tam czekoladki i wszędzie czarne koty. Tak wiem, tradycja dla wielu was koszmarna, ale tak serio, czy ubicie indyka jest czymś innym niż czarny kot?
Cóż, jego nie nadziewali…
Czasem się zastanawiam, czy oni naprawdę w to wierzyli. Ci ludzie pełni zabobonów, nie do końca schrystianizowani. Zawsze pamiętający o młocie Thora, Odynie… zawsze zapalający świeczki, zawsze zostawiający pieniądze w świętych kamieniach, w onych dziurach wyrytych tysiące lat temu. W tych kamieniach pachnących smalcem, czy pieczonym chlebem. Czy oni serio tego kota w beczkę i robili z niego piniatę? Z drugiej strony, takie samo składanie ofiary, jak inne, ale raczej kot nie był cichą ofiarą. Chyba, że gościa najpierw upili… I, kurcze nie sprawdziłam, czy to zawsze był kot, czy mogła być kotka?
Fastelavn właściwie się obchodzi i nie. Nie widziałam nikogo kupującego beczki, ale chyba jakoś znikają z tych sklepów, więc może dla dzieci? A może do wystroju wnętrza… ja kiedyś taką miałam. Ale potem mi się znudziła. Na pewno ludzie jedzą buły i tyle. Coś w rodzaju ostatków i takich tam, chociaż to nie oznacza, że po przestaną je jeść. W ogóle wchodząc do tak zwanej piekarni zobaczycie, że w kwestii chlebów się poprawiło. Piękne są, cudowne i różnorodne. Ale jeżeli chodzi o ciasto i ciastka, to zwykle są to dość tłuste bestie. Z czekoladą, mocno pseudo i wszelakim białawym lukrem. Ale ostatnio ciasta się zmieniają i możecie dostać też niepłaskie cuda, dziwne, ale i kruche, które w środku mają bitą śmietanę z budyniem i dżemem. Albo coś na kształt karpatkowych kompozycji, lub też wszelakich ptysiopodobnych cudów. Serio, całkiem dobre. Można się skusić. Jedyne nietłuste!!!
A tak w ogóle co w mieście?
Nic… co zwykle.
Ale Walentynki zaczynają uderzać po oczach mocno. I fajno, przy szarości kamieni i wszelakiej mroźności na pewno ludzie się uśmiechną nawet jeżeli kupują sami dla siebie poduszkę ściskuszkę w kształcie serca. Ekhm… no co. Albo takie pianki w kształcie serduszek?!!! Przecież siebie też trzeba kochać.