„Abstrakcja.
Ale przede wszystkim odstępstwo i aberracja. Wszelaka nienormalność i silna osobliwość. Może nawet przeniewierstwo? Może i niewierność? Nie no… chyba nie aż tak bardzo? Nie aż tak mocno?
A może?
Może tak bardzo przyzwyczaili się do wszelakich dziwności, że coś, co niegdyś zwano by normalnością nie było przez nich dostrzegalne? Mogło się tak zdarzyć. Przytłoczenie wszystkim co niespotykane, a nawet jak i normalne względnie, to nagle określane innymi mianami i oskarżane o odstępstwa… w takim w końcu świecie żyli tutaj. W Białym Domostwie. W Sklepiku z Niepotrzebnymi.
Ale to?
Serio?
Wiedźma Wrona Pożarta zażądała od świata swego perfum!!! I to wiecie, nie tych zwykłych, co to się tam raz na jakiś czas psikała, ale czegoś różowego i w stokrotki i z kwiatami na flakonie i na koreczku i ogólnie… tak, na szczęście była przecena, ale ono żądanie? I te nagłe ciągoty do zapachów o takiej cenie? No oczywiście, że miała świra na punkcie świeczek pachnących, ale perfumy?
Serio?
I co teraz? Bielizna z koronki, makijaże i poprawność polityczna? Przecież od tego ino krok ku wszelakiej… Pan Tealight bał się nawet w myślach to wymówić… normalności innych cudaków. Tak zwali zwykłych, poprawnych ludzi. Nudnych, przewidywalnych i ometkowanych. Co jeśli zmieni buciory na szpilki, pończoszki i inne niemoralne ciuszki? Co, jeśli zapragnie kapeluszy, końskich wyścigów i tak dalej, łącznie z herbatką u królowej. Choć nie, u królowej to raczej kawa… co jeśli zacznie ją pić?
Co się dzieje?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wieje.
Wieje strasznie. Aż mózg boli, jakby nagle wiatr zyskał panowanie nad twoim ciałem i trząsł czym tam chciał w środku… choć obiecali, że będą przymocowane na zawsze. Ale mieszkając na Wyspie w końcu się uczysz, że wiatr może wszystko. Po prostu wszystko. I korzysta z tych swoich umiejętności we wszystkie strony…
Wiatry na Wyspie są różne. Jedne powodują w człowieku szaleństwo zabawowości, wszelaką radosność, jakby mataczyły przy serotoninie i innych tam cudach w naszych organizmach. Jakby potrafiły nam „dostrzyknąć” do krwi czegoś, co sprawia, że upajamy się życiem i każdym jego momentem, chwilą, cząsteczką…krótko, bo najczęściej trwają dzień, maksymalnie dwa, ale są. Inne… przechodzą obok tylko jakimś odgłosem sporadycznie klekoczącej skrzynki na listy. Tak, potrafią nawet grać na skrzynkach na listy. Serio… oj sami się przekonajcie jak nie wierzycie!!!
I są jeszcze te mentalne.
Jakby nagle ktoś zebrał wszelakie potępione dusze, wyjce, grzechy i przewinienia, wyrzuty sumienia, niespełnione sny i marzenia, i jakoś tak, po prostu rzucił to w domy i drzewa i kamienie, i oczywiście ludzi. Chociaż nie, w nas to zebrane coś wtłacza depresując niezależenie od tego, co tak naprawdę w tej chwili powinniśmy czuć. Co czuliśmy. Nawet ci najbardziej radośni, ci wesolutcy i zdrowi i co im się wiedzie… padają pod jego naporem. Bo on potrafi położyć najsilniejszego umysłowo…
I tego, który nie wierzy…
Bo są ludzie, którzy nie wierzą w wiatry i naturę. W jej moc, przewrotność i okrucieństwo. Są tacy, a ja wciąż nie rozumiem jak mogą tacy być… ale, tak, ten wiatr jest właśnie taki mentalny. Taki, że człek „chodzi po ścianach”. Jeden z tych, podczas którego najlepiej wziąć się za sprzątanie i wyrzucanie różnych rzeczy. Ja mam specjalne stare kubki przygotowane na ten czas. Wiecie, by przyjeb… w ścianę pod szopką, gdzie mogę się schować i nie oberwę skorupą.
Inaczej się nie da.
A…
… i pompki… wymęczenie się daje radę. Jedni biegają przed, inni znowu po, jeszcze inni próbują udawać, że nic się nie dzieje, ale większość stawia na jakiś fizyczny wysiłek. Mocny i boleśnie potliwy. Niestety w moim przypadku ból zatok skutecznie ono zmęczenie zmienia we wkurwa na powrót i trza zaczynać wszystko od nowa. Widzicie jakie to życie jest trudne!
… ciepło…
To dziwne ciepło i przebiśniegi, które przebiły oczywiście wiekuiście zieloną trawę, mnie dołują. A tak, oczywiście, że jestem inna niż wszyscy. Przecież każdy NORMALNY człowiek cieszy się na wiosnę, ino takie dupki jak ja marudzą, że mrozu nie ma, ciapai nie ma, że za ciepło, że bez śniegu, że sopele, lodowe rzeźby i szronowe rysunki… że się źle dzieje… oj tak, tylko tacy jak ja. A może tylko ja nie cieszę się przebiśniegami?
Pewno tak.
Zła kobieta i tyle. Nie da się niestety tego już zmienić.
Ale na razie ciepło.
Dziwne plusowe temperatury i wiatr sprawiają, że… wciąż mamy mokro. Za kija w mordę jeża urbanistycznego nic nie wysycha. Ja już nie wiem, co się coś obeschnie, to znowu pada. Spleśniejemy tutaj na amen we wszystkich pacierzach i tyle. Jak nic. Tak będzie. Jak zobacę jeszcze jakieś przebiśniegi, to serio… wybuchnę!
I tylko w lesie jakoś tak spokojniej.
Drzewa wciąż stoją, no przynajmniej w większości. Kamienie… niektóre też się poprzechylały. Jakbyśmy naprawdę mieli w końcu się rozpłynąć, zatopić, osiąść na dnie niczym kolejna Atlantyda. I wiecie, wszyscy o nas zapomną, a potem na nowo nas odkryją i tak dalej, ale wcześniej wyrosną nam skrzela, łuski i tak dalej… a seks będziemy uprawiać niebieskimi ogonami. Bo przecież jeżeli pogoda się zmienia, to czyż nie powinniśmy i my? Już mnie coś za uszami swędzi… a może? A może nie jesteśmy przewidziani w dalszym rozwoju? No wiecie?
Zbędne ogniwa? Ludzie…