Pan Tealight i Ten Nowy…

„Nazywana NOWĄ przez większość swego życia Wiedźma Wrona Pożarta nie miała wcale zamiaru mu współczuć czy coś. Zaczynała się przystosowywać do Starego i zaczynało jej to jakoś wychodzić, a tu kurde nagle i tak szybko myk i go nie ma. Podobno gdzieś go pochowali, podobno niektóre Roki przeżywały i tworzyły Tajną Sekretnie i Także Wybitnie Tajną Radę Lat… ale kto by tam zaglądał do wielkiej skrzyni w podziemiach Sklepiku z Niepotrzebnymi. Serio… tutaj szybko człek się przekonuje, że zbyt wielu rzeczy lepiej nie wiedzieć.

Wiedźma Wrona już to wiedziała, więc brała jak wlezie. Rzadko pytała. Po prostu mijała drzwi, których nie otwierała i szafy, tych bała się szczególnie i zegary milczące i telewizory z wyrwanymi duszami, które niegdyś połykały grzeczne dzieci, bo niegrzeczne były dla nich za gorzkie. Tak zwyczajnie. A wszystko przez to, że ostatnio łaziła po Białym Domostwie zamiast spacerować na zewnątrz. Nie tylko dlatego, że podziemia od dawna już były Wyspą, nie tylko z powodu mżawek, deszczy, ulew wszelakich, podmokłości i wszelakich wodnistości, wichur, powiewów i błotnistości, ale też i dlatego, że naprawdę nie chciała nikogo spotykać.

A tutaj było to możliwe.

Dlatego chodziła po schodach i zjeżdżała na tyłku z pochylni, omijała za ciasne przestrzenie, ale też gardziła tymi zbyt wielkimi bogato zdobionymi, które zdawały się sięgać innego nieba i szczerze nienawidzić, że są tylko namiastką i kłamstwem… a może jednak tylko się tak puszyły dotykając tego, co nieznane? Pierun je wie. Ją raziły te ich diamenciki, kryształki, inne szlachetne kamienie dobrze rzezane, nagie i oprawione fikuśnie, dyndające… Te okna rzezane w różyczki i mrozowe kwiaty, które skupiając się u górze zawsze w coś na kształt żyrandola, naprawdę świeciły, jakby przepuszczały światło z innego świata. Nie chciała go, nawet tego światła…

A już węgla tym bardziej.

… więc od tych uciekała.

Ale resztę odważnie przechodziła, obchodziła, czasem nawet truchtała czy podlatywała. Szybko i wolniej, czasem coś czytając, bo dożywić się trzeba, czasem tylko tworząc własne historie w głowie, które to wylatując jej uszami wlokły się za nią w dziwnych, niespójnych formach… Nowy mało ją obchodził.

Bo czy mógł coś zmienić na naprawdę lepsze dla niej?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Pierwszy dzień tego nowego i co… w naturze i wiatr, i deszcz i słońce. No nie utrafisz w chociaż spokojną jakoś dzielnię tej aury, żeby sobie połazić, chociaż… tak naprawdę człek nie usiedział ostatnich kilku dni, więc ten może odsapnąć w domu i nadgonić wszelakie roboty. A tak, nawet jak cię zwolnią, to się okazuje, że roboty masz całą masę. Wredny świat, ale tak naprawdę, czy mogłabym żyć bez pracy?

Nope, never!!!

No dobra, to mamy oną aurę all included i patyki po sąsiedzkich wystrzałach, które były za głośne, za mało interesujące, wkurzyły mnie i trwały seryjnie nazbyt długo!!! Oczywiście sami musieliśmy posprzątać. Nie ma zmiłuj. Chciałbyś w dupę sąsiadowi tego patyka wsadzić i wiecie, jak na kreskówkach, ale kurnaś cywilizowany. Na kija człowiekowi ta cywilizacja, jeżeli nie może wywalić z siebie ten cały gniew, złość i wkurw? I czy naprawdę wciąż trza wybaczać? Przecież nie jestem chrześcijaninem! Po kiego mam się podporządkować ichniej filozofii?

No nie wiem, ale serio, trza się nauczyć oddawać. Może nie oko za oko, ale wiecie, przynajmniej przestać dawać się wkopywać w ziemię. Może ja kocham mumie, ale nie mam zamiaru robić za pogrzebaną żywcem!!!

Ale tam. Nowy rok. A niech se będzie, mam to gdzieś. Mogę udawać, że mnie to jakoś opływa i wcale na mnie nie wpływa. Przecież tak naprawdę to wyłącznie przedłużające się jasności, potem kolejne dni. No i pamiętanie o tym, żeby wpisywać ósemkę na końcu. I tyle. Może w rzeczywistości nie ma to żadnego znaczenia?

Może?

Trza przejść o porządku dziennego, a ten jest taki, że czuję się trochę jak emeryt po straconej robocie. Niby człek ma masę roboty, zresztą nie oszukujmy się baby z mojego rocznika z łatwością znajdują sobie zajęcie. Jakoś tak nam to łatwo wychodzi. Jakoś dziwnie zawsze uda nam się zmęczyć. A może to jednak wtórność jakaś, którą należy odrzucić? Pierun wie? Bo przecież tego wszystkiego jest tak wiele, gdy człek postanawia pracować z domu… koszmar jakiś! Wytłumaczysz się ze zmęczenia wracając z pracy oddalonej od domu o jakieś metry czy kilometry, ale jak przechodzisz tylko z pokoju do pokoju, to przecież mogłabyś jeszcze okna umyć, szafki pościerać, zamieść i obiady trzy ugotować i w ogóle…

W sklepach już są jaja…

Poleźliśmy w ostatni dzień 2017 licząc na jakiś cud przecenowy – ale go nie było. Widać teraz mają jakieś przestrzenie, w których mogą przechowywać przez lata niesprzedane fanty to oznacza, że po pierwsze nie będzie niczego nowego za rok, a po drugie, znowu będą te same sanki i krasnale. Asz mi ich kurcze szkoda. No wiecie, tych niekupionych krasnali i saneczek, bombek niechcianych i ostatniej choinki leżącej pod sklepem. Ech ta moja sentymentalność komunistyczna. Wiecie, z czasów co to nic nie było. To musi być to. Bo co innego o takie uczucia obwinić?

No ale… miały być jaja i są. Oczywiście nie te na sadzone, ale śliczne, ceramiczne, z obrazkami kwiatuszków i ptaszków, wiecie, wiosna pełną gębą. Można sobie powiesić na gałązkach, albo na choince. Wiecie, macie choinkę rok cały, tylko zmieniacie wystrój. Wiosną jaja i kwiatki, latem za to deski surfingowe i kostiumy kąpielowe. A jesienią liście, a co… i jesienne chryzantemy. No a zimą co należy. Może by pomysł przeszedł pośród ludności, w końcu jak choinka doniczkowa?

Czemu nie?

Pewno ludzie zaraz zaczną sarkać. A ja nawet nie wiem na kiedy schedulnięte są te całe jajeczne święta w tym roku. Ale za to już widziałam ludzi skarżących się na serca w sklepach i wszelakie przymuszanie wszystkich do Walentynek. Niech mnie ktoś oświeci, ale w jaki sposób ktokolwiek jest przymuszany? Stoją nad wami z batogiem i każą kochać i kupować prezenty i żreć czekoladki? Serio? Ludzie?!! Tia wiem… znowu komunistyczne czasy. Pamiętam jak było nic. Nic było inne, ni lepsze ni gorsze, ale nie chcę powrotu do onego niczego. Nie chcę…

Co do świąteczności, u nas oczywiście oskalpowali choinkę już 27go grudnia. Wiecie, im szybciej widać tym im lepiej, ale widok koszmarny, jak stoi taki patyczek z obciętymi gałęziami. Traumatyczne doznanie, naprawdę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.