„Właściwie, to obchodzili co się dało. Wszelakie święta, podświęta, holidejsy i inne tam wakacje. Serio, jeśli tylko była okazja, to starali się z niej korzystać. Torty i ciasteczka, pieczenie, girlandy, światełka… Białe Domostwo było miejscem, które nie dbało o konwenanse, normy i tradycje i świętowało sobie co tylko chciało i co było na stanie. Czy księżyc malał, czy rósł, czy słońce sterczało na niebie, czy jednak nie. Po prostu. Za wszelką cenę chcieli próbować być szczęśliwymi, podnieconymi bardziej zdrowo, wszelako sprezentowanymi, ale…
… słabo im wychodziło.
Jedzenie jeszcze jeszcze, wiecie, to w końcu jedzenie, a większość Wiedźm z Pieca, Królewien i Księżniczek lubiła zajadać smutki, ale cała reszta. Cóż, Zimowe Święta oczywiście zwykle były tymi jedynymi, które jakoś im wychodziły. Był nawet stół dla tych, którzy umieli siedzieć przy stole i grzecznie jeść używając sztućców. Inni, jak Wiedźma Wrona Pożarta albo siedzieli pod stołem robiąc sobie fort z koców i ręczników, albo chowali się po kątach. Niektórzy nawet uciekali do lasu, ale zwykle zabierali udko kurczaka, czy kawałek szynki lub sernik. Albo makowiec. Oj tak, makowiec cieszył się, oczywiście z powodu swoich walorów silnie i przejmująco narkotycznych, szczególną estymą…
Zimowe Święta tym razem były naprawdę bardzo niezimowe. Śniegu nie było, wiatr dął i buczał, jakby próbował robić za kolędników, ale wiecie umiejętności w sopranie miał słabe, a ino barytonem, czy basem, to tak przyciężko trochę. Do tego wszelaka wilgotność, no i te ciągłe niepewności chmurzane, które raz wypuszczały słońce, raz zapodawały ciemność całkowitą… wszytko było jakieś takie dziwne.
I niestety zapowiadało też dziwny rok…
Tak Dziwny Rok nadchodził.
Właściwie, to już go widzieli, już sterczał za rogiem w słomkowym kapeluszu, wielkich okularach przeciwsłonecznych w kształcie gwiazdek, z tęczowymi oprawkami, zaprasowanych na kant portkach od garnituru i lakierkach, ale też i bluzeczce na cieniutkich ramiączkach, z różową falbanką dookoła dekoltu. Był blondynem, ale też miał siwą brodę. Z jednej strony wstydliwy, jakby wiedział, że przecież to niegrzecznie tak wtrążalać się w miejsce tego, który jeszcze trwał, ale z drugiej grał głośno przy tym na złotej trąbce z koralikami, więc…
Tak… Dziwny Rok nadchodził.
I dzień, którego Wiedźma Wrona Pożarta naprawdę nienawidziła. Serio, chyba najbardziej ze wszystkich dni i było mu z tego powodu naprawdę głupio.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pustka…
Oj tak.
Idzie sobie człek miastem, a ono puste i wilgotne. Na ulicach nikogo, w oknach nikogo, czasem tylko gdzieś jakiś krasnal się znajdzie. Ozdoby są, ale raczej sporadyczne, szczególnie w mieście. Oczywiście poza spożywczym sklepy pozamykane, bo czemu nie. Turyścizna? Chyba uciekli już na początku jesieni, widząc oną całą deszczowość. Dlatego spokojnie można się wybrać na miejski spacer. W końcu droga czarna, ubita, byle by nie zbaczać z szosy. Lepiej wybrać pobocze i to ono wylane asfaltem. Naprawdę… niby ciągnie człowieka na skały i w głąb lasu, ale jednak wie, że buty tam na pewno zgubi. Masa nowych jeziorek, stawów i strumieni się pojawiła. Wielka masa, a wszystkie szumią i się wodospadują…
Dźwięki o tej porze roku dziwnie się zmieniły.
Kupi se człowiek czekoladę i zaszyje w domu myśląc o tych, co to na pewno siedzą na onych Majorkach i innych tam Ibizach. Bo oni lubią ciepło. Oj tak każdy Tubylec tutaj zdaje się namiętnie kochać ciepło. Dziwne to trochę.
Takie nie moje…
A tymczasem na niebie cieniutki paznokietek księżyca i wszelakie oczekiwanie na nowy rok. Ciekawe co przyniesie, ciekawe jakie będą znowu nadzieje, ciekawe… A może raczej przerażające? A może raczej bardzo straszne?
Nie wiem.
Czy bać się tego nowego, czy po prostu olać kalendarze? Bo wiecie, to wszystko tak naprawdę, to pic na wodę. Przecież jedni mają kalendarz taki inni taki, jedni pamiętają o tym, że kiedyś go zmieniono, inni znowu mają wszystko gdzieś i chcą zabawy. A co do zabawy, no tak… u nas też można kupić te wkurwiające strzeliwajki, ale wolno je odpalać tylko przez krótki okres czasu. Przynajmniej dobre i to, ale… nie każdy słucha. Oj nie. Przecież to byłoby za proste, czyż nie? To jak z kupami wiszącymi w woreczkach plastikowych na na drzewach. Kurna ludzie, w lesie można kupę zostawić, weźcie ją zakopcie, zakryjcie liściejami, dacie radę, ale nie… jebany woreczek. Gówno na chodniku oczywiście zostawią. No ba!!!
Może w przyszłym roku zaczną ludzie myśleć?
Nie no! Nawet moja pełna fantazji głowa w to nie jest w stanie uwierzyć.
Oj nie.
Zima…
Nie ma.
Serio, chyba odwołali. Jak nic musieli odwołać, bo przecież nic nie ma. I za ciepło i za mokro i bez śniegu i w ogóle. Ale chyba nie załapałam się na ten afisz co to oznajmiał. Za to na ten szczurzy się załapałam. A tak, znowu mamy plagę szczurów. Mówię wam bestie wielkości kotów. Oczywiście koty mają je gdzieś, zresztą, nie dość, że kastraty, to lecą na tych prochach i karmie z pierniczonego worka, więc zapomniały…
… a może też mają to gdzieś?
Jak wszyscy wszystko?
No mniejsza, przylazł facet, obudził całą chatę i zaczął łomotać nam w rynny. Podobno pozakładali jakieś pułapki, trutki, pierun wie co. Ciekawe czy to zadziała i czy nie zaszkodzi moim ptaszkom?!! Bo wiecie, ptaszki są ważne. Wciąż jeszcze mają jakieś jagódki na gałązkach, jakieś jabłuszka do spożycia, a robali na polach no masę całą. Ino siedzieć i patrzeć jak sobie mewy i wrony łażą i tupią i wiecie, łapią one robale, co to wylazły zaskoczone onym nagłym hałasem. Pewno wypełzły wściekłe chcąc powrzeszczeć na imprezujących sąsiadów, no ale spotkał je koniec bardziej konsumpcyjny… i to bez popitki!!!
Mówię wam ubaw roku. Po prostu niesamowity pokaz natury.
Ptasiej.