Pan Tealight i Koszmary…

„Ale po co?

Po kiego? 

I przecież nikt ich nie zapraszał, a jednak, ponieważ jeden wyglądał milusio i włochaty taki, kudłaty cudownie był, milusi, a trzy kolejne przypominały gremliny, to Wiedźma Wrona Pożarta powiedziała, że tak. Że się je przyjmie, przecież zawsze można stworzyć kolejną Komórkę, choć ta się oburzyła, że nie może być dwóch takich, więc zeszło na Stajenkę… i tak już zostało.

Dołem kamienna, górą drewniana Stajenka Koszmarenka stanęła sobie w pobliżu Białego Domostwa. Przez jakiś czas miała być niewidzialna, wiecie, żeby wszyscy się przyzwyczaili, żeby same Koszmary nauczyły się nie do końca koszmarować, a przynajmniej nie częściej niż zwykle… No wiecie. Świat musiał do nich przywyknąć. Znaczy do takiej ilości, bo widzicie, problem był w pigułkach i ludziach, którzy co prawda budzili się czasem z krzykiem, ale nie rozumieli onej oczyszczającej mocy koszmarowania sennego. Bo dzienne, to całkiem inna bajka. Ludzie bali się tak dziwnych rzeczy, że zwyczajowy koszmar nie był już Koszmarem. Naprawdę. Samo straszenie, potwory pod łóżkami, ciemności i tak dalej…

Wiedźma Wrona Pożarta strasznie je polubiła. Przesiadywała tam z nimi dnie i noce. Czasem trzeba ją było wciągać stamtąd siłą. No bo przecież biedaki przyjechały tutaj w końcu odpocząć, w końcu po prostu tylko być, nie do końca pracować i po prostu jakoś tak zwyczajniej tylko być.

I już…

Z drugiej strony, co złego w koszmarze? Poza tym uczuciem, strachem, poza tym wszystkim… przecież potem się budzisz i nagle widzisz świat całkiem innym okiem, jakby ktoś wam patrzałki wymienił na szklane albo coś. Poza tą męczarnią, która zdaje się być aż nazbyt realna… No dobra, koszmary są straszne, ale te są małe, włochate i cudownie przekomiczne, więc czemu nie? Przecież są tylko zewnętrznie dawkowane, a nie tak dosennie. No wiecie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Właściwie szarość, taka ciężka, nieruchoma, całkowicie cię zwalniająca od wszelakich zajęć zdarza się tutaj rzadko. Jeśli w ogóle. Wiatry i przebłyski słońca są aż nadmiernie częste, by mogła przetrwać. Nawet teraz. Niby jest pochmurnie, ale tak lekko, jakby ktoś oną pochmurnością tylko spryskał świat. Oczywiście słońce się przemyka przez kołdrę chmur, widać dziury ma i tyle… a może to te sroki. Wiecie, zwyczajowe, biało-czarne sroki, które w tym roku chyba się namnożyły mocniej.

Śliczne są.

W okolicy i dalej pojawiają się kolejne światełka i chyba już rozumiem, dlaczego spora część Północy zaczyna ten okres julowy tak wcześnie. Znaczy dla mnie normalnie, dla was wcześniej… właśnie z powodu ciemności. Bo julowość oznacza oczywiście światełka. Zwykle żółtawe i białe, za którymi nie przepadam, więc mam swoje, niebieskie. A co, trza się niewyróżniać, ale jak trzeba, to trzeba.

Jul is coming jak nic.

W sklepach oczywiście to samo to rok temu.

A przynajmniej w większości z nich. Nie, nie przecenione. No co wy zwariowaliście, czy co? Tutaj przecena się zdarza i czasem być może oszałamiająca, co wzbudza ogromne podejrzenia co do faktycznej ceny wszelakich przedmiotów czy usług, ale jednak… ludzie tylko zdają się być jakoś tak bardziej smutni, przygnębieni. Jacyś tacy dobici. I chyba się nie dziwię; wrzeszczące z każdego słupka twarze przerażają. Do większości dotarło, że nic się nie zmieni, więc… no cóż, tylko się upić albo coś. Ale jak teraz tak ścigają dziadków z zielonymi uprawami, to już człek się nawet się nie upali, czy babeczek z zielonym nadzieniem sobie nie zrobi.

Bida i tyle.

I smutek…

Nie do końca pojmuję oną niechęć sprzedawców do zebrania się i zrobienia na przykład z Gudhjem rąbanej wioski, a którą Święty M. rzygnął. Naprawdę. A możliwości są. Wąskie uliczki, miejsce na festony, sznury i girlandy. Na kolory i zabawę…

Ale nic z tego nie będzie. Może jak zwykle otworzy się jeden czy drugi sklep na dwa dni, ale to wszystko, dlatego należy zacząć polować na julemarkety. Te sprytniejsze na szczęście utworzyły wydarzenia na Facebooku, ale inne… trzeba się naszukać, albo znać schemat. Że jeżeli jest w latarni na północy, więc będzie i w Sandvig… Sorry. Doświadczenie jest ważne, a i tak można się naciąć. Czy w te czy wewte mam dostać świnkę i domek!!! I oczywiście stenbuka, ale to w innym kraju!!!

Uda się?

Pierwsze julemarkety rozpoczynają się już w przyszłym tygodniu, od piątku głównie, więc jeżeli jesteście zaintrygowania potrzebujecie gotówki i samochodu. Serio, nie liczcie na nic innego. Chociaż kody ze słupów autobusowych mają zmienić znowu na zwyczajowe rozkłady jazdy, więc może? Jednakowoż, ponieważ wszystko najlepiej wygląda po zmroku, więc lepszy samochód. Chyba, że mieszkacie blisko punktu zabawowego, jak my niedaleko Jul på Lauregård… no to macie z górki. Albo raczej najpierw pod górkę, a potem z górki. Wiadomo… choć gdyby iść przez pole? Zawsze mnie kusiło…

Pogoda?

No więc co do aury to fajno jest. Całkiem nieźle. Czasem jakiś nocny przymrozek, ale jak zwykle w okolicach 10 stopni, nocą pięciu i tyle. Trawka zielona, pola się zielenią, liście wciąż się buntują, a przynajmniej niektóre… wiadomo, czarowna i szalona Wyspa indywidualistka.

No jak nic!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.