Pan Tealight i Przeczekać…

„Przeczekać, przemilczeć…

… po prostu nie widzieć.

A nawet jeżeli, to zapomnieć, wyminąć myślami, spojrzeniem, oddechem. Po prostu mieć jebaną nadzieję. Ale przecież to dziwka jest i kurna kompletna nieludzka pierona, więc jak jej zaufać? Jak w końcu uwierzyć w to, że ona coś zrobi, coś, co jednak będzie miało i ręce i nogi i jeszcze na dodatek będzie dobrze dopasowane, a nie myślało o tobie w przeszłym rozmiarze…

Nie…

Wiedźma Wrona Pożarta nie ufała Nadziei, więc starała się ją przeczekać. Po prostu być teraz, choć na chwilę, a potem zapomnieć, że tutaj była i tyle. Bo czas i świat ostatnio były strasznie kiepskie w użyciu. Jakby utkane z najgorszych materiałów. Tych gryzących, tych szczypiących, tych obrzydliwie śmierdzących…

Bo widzicie… czasem ją miała.

Nadzieję.

Ale ona jakoś nie miała interesu w działaniu na korzyść Wiedźmy. Oj nie. Znaczy była, wiecie, w końcu taki dżob, ale jednak… była elegancka, szczupła, z jasną cerą niemuśniętą ni słońcem ni plamami wszelako chorobowymi, z oczami rozświetlonymi tym, co najlepsze – pewno dobrego dilera miała i odziana całkiem zbornie, uwidaczniając swoje wszelakie wdzięki i wywdzięki. I tak sterczała nad charczącą, świszczącą płucnie oraz wszelako jak zwykle w porozciąganych ciuchach barwy wszelako zapomnianej, że czarnej… i się rechotała. No przynajmniej śmiech miała całkiem niedzwoneczkowy. Bardziej jak stary ropuch… ale przez to przerażała bardziej, więc…

Lepiej było ją przeczekać, gdy się zdarzała.

A ponieważ Wiedźma Wrona – jedyny osobnik w tym świecie i wszelakich spoza welonów i tych równoległych i tak dalej, niewierzący w wszelakie nadziejowości – nie wpuszczała jej często do swojej motanej depresją i strachem codzienności, więc wiecie, nie było aż tak źle, no i jeszcze jedno… Nadzieja nie była przemieszczalna, więc gdy Wiedźma uciekała, ta ino próbowała ją dogonić i nic jej z tego nie wychodziło. No nie w takich szpilkach!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Pozwolę ci odejść” – … zaskoczyła mnie. Zaskakująco zaskoczyła. Naprawdę. A mnie rzadko się to zdarza. Oczywiście, że brałam pewne rzeczy pod uwagę, ale jednego byłam pewna… i to się stało.

Ale… ginie chłopiec. Prowadzone jest śledztwo. Zagubia się wrednym policjantom matka i mija wiele czasu, a przez ten czas my obserwujemy kobietę w żałobie po śmierci swego syna. Zamkniętą w dziwnej chatce, otoczoną przez ludzi, którzy chcą jej pomóc, ale wiedzą, że to wymaga czasu. I te klify i zdjęcia i sztuka. Wszystko jest takie zrozumiałe. Aż trzeba się zmierzyć z rzeczywistością i nagle…

Wszystko się zmienia.

Bo jak ona mogła?

Powieść po prostu, którą trzeba przeczytać. Zwyczajnie. Dla kobiet, dla facetów, dla tych lubiących dreszczyk emocji, dla tych, którzy od dawna nie wierzą w ludzkość. Dla wszystkiego. Naprawdę. Dla słów, dla obrazów, dla osobowości.

Niespodzianek.

Jest źle…

Ale też jest śmiesznie.

I już człek nie wie jak żyć.

Ale nie chce nawet o tym myśleć. Polityka wydaje się być tak bardzo niepasująca, tak bardzo odpychająca, szczególnie jeśli żyjecie na Wyspie. Pomiędzy głazami, skałami, kamieniami, pomiędzy krzakami, drzewami i pniami. Pomiędzy strumieniami mocno wzburzonymi, stojącą na polach wodą, w której zagubia się i niebo i słońce. Pomiędzy krzykiem mewy, wrzaskiem wrony i tańcem młodej wciąż sroczki, która coś znalazła na moim trawniku i całkiem dobrze się z tym bawi.

Naprawdę dobrze.

Chcę światełek, zimy i śniegu.

Chcę, żeby się w końcu spełniła jakaś zima. Rok temu mieliśmy trochę śniegu w tym okresie. Minimum, ale fajne minimum. Drobina, ale wiecie, nałogowiec nacieszy się i tym. No przecież, wie że musi. Uczy się żyć na Wyspie tak naprawdę każdego roku uczy się czegoś nowego. O sobie, o niej, o ludziach, skałach i drzewach, naturze i wszelkiej ruchliwości wszystkiego.

Niestałości… strachu i wiatrach.

Jedno jest pewne, ludzie coraz mocniej oświetlają swoje posesje. Oczywiście modnością ostatnich lat jest choinka stworzona z masztu na flagę. Wiecie, spływające z góry do dołu paski światełek, sznurki, czy cokolwiek. Rzadkie najczęściej, a szkoda, bo gęste wyglądałyby bardziej przekonująco. Do tego siatki świateł rzucone na drzewa i krzaki. I jeszcze może… a nie, wczoraj wieczorem widziałam coś nowego. Naprawdę niespotykanego dotąd. Maszt otoczony grubą warstwą światełek i to KOLOROWYCH. Czerwienie i zielenie przenikały się tworząc wielką laskę cukrową, ale wiecie, obłamaną na końcu… bez onego zagięcia, ekhm, trochę to brzmi 18 plus.

Oczywiście to buntownicy, wiecie, ci, którzy się wyróżniają… co to naprawdę chcą zabłysnąć, albo też uzależnienie od światła… kto to wie?

W sklepach w końcu coś świątecznego…

… ale rynek w Rønne mnie przygnębił. Już rok temu było tego niewiele, teraz jest mniej. W innych miejscach też jest jeszcze mniej. Strasznie to depresyjne, gdy człek pomyśli sobie jakie cuda można by tutaj zrobić. Rozpleść coś między lampami, domami, dorzucić cuda z bateriami słonecznymi. No przecież świeci!!! Ale też i wieje. Może więc dlatego nikt już nawet nie próbuje? Ale taki statek? Jeden z tych stojących? No można by go ubrać i byłby czadowy… zamiast sani: statek Świętego Mikołaja!!!

Oczywiście jeżeli coś się wam spodoba, kupujcie. Takie na przykład głowy łosia zeszły na pniu. Z tych Mikołajowych została ino jedna!!! Podobnie w sprawie gacie świętego. Ekhm… pierwsze to poduszki, drugie kubki oczywiście w Tigerze. Czy jak tam teraz się zwą Flying Tiger of Copenhagen. Naprawdę zabawny sklep. Pełen tanich i badziewnych rzeczy, ale też i tych prostych dobrze wykonanych. Takich kompletnie niemożliwych, dziwacznych, pokręconych, ale też i takich serio pomysłowych. I dobre cukierki mają. Może i made in Poland, ale co tam.

I tak większość made in China.

Druga połowa listopada zdaje się wybuchać świątecznością i tak obumrze w okolicach początku grudnia. Jakby wszystko u nas było przesunięte w czasie. Jakby wszystko było jakieś takie pokręcone. A może zwyczajnie wszyscy chcą już zapaść w ów sen zimowy? Załatwić Jul jesienią i mieć to z głowy?

Może to o to chodzi?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.