„Otumaniona…
Tak, to tak wiecie bonusowo i dodatkowo. Zwątpiona za to w całkowitej pełni i cudowności wszelkiego spełnienia, dziwnie pochylenie przerażona, powolna i kompletnie niewierząca. Chyba już w nic i nikogo. Co przerażało, bo przecież wciąż była fanatyczką, czyż nie? A może to nie ona? Może tak naprawdę ktoś ją w nocy podmienił? Czy istnieje coś takiego jak Wiedźma Podmieniec?
Naprawdę?
Przyszło coś w nocy i podmieniło ją… niby na taką samą, a jednak… Wlazło do środka, malutką, srebrną łyżeczką z rzezaną rączką oczywiście, wygrzebali ją ze środka siebie samej i wlazło tam. Posprzątało skrupulatnie z kątków, nawet paliczki lekko przetarło, wymusiło wygięcie lepsze w prawo, zablokowało to i coś innego i wiecie, stało się nią. Wiedźmą Wroną Pożartą. Tak od razu, hop siup i po prostu cudownie się umościł w może znoszonym, ale jednakowoż czadowym ciele?
Nie no… chyba nie?
Ale gdy tak na nią popatrzeć, to niby to samo, czarno odziane cielsko ze srebrnymi kolczykami w nadmiernej ilości i ogólną ślepotnością, włochatą, niebieską torbą i idealną zdolnością wdeptywania w każde psie gówno. Zafascynowana nielicznymi w tym roku liściami w jesiennej odsłonie i po prostu… ona, a jednak nie ona. Może to tylko jakaś amnezja? A może ameba, pasożyt, czy też atak alienów?
Zwątpiona… taka była.
I ono Zwątpienie otaczało ją szczelnie, przyduszało dziwnie bliżej ziemi, rozplaskiwało na podłożu… jakoś tak podsysało ją, domarszczało i wszelako obracało nią jak mu się podobało. Jakby wiecie, było jej panem i władcą i krańcem świata. A przecież nie mogło być. No nie ono!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wiatry były i wiatry idą…
W tym roku liściowata jesień, ta pełna kolorów na górze została definitywnie odwołana. Niestety. Spadły jeszcze zielone, albo dopiero co muśnięte kolorem i tyle je widzieli. Dodatkowo spadły na świeże kupy psie i błocko, więc serio ślizgi w takiej aurze są dość mało romantyczne.
Wypróbowałam na sobie.
Niestety.
No ale nic to.
Przez dwa dni było słonko, teraz znowu powróciła mgła. Co dowcipne, słonko powiązane było z przymrozkiem i zimnem, wiaterem zdzierającym naskórek z twarzy, czy innych elementów wystroju zewnętrza, a mgła… mgła to dziwne ciepełko. Serio, tak nawet naście stopni!!! No ja nie rozumiem tego świata!!! Ale, czy on rozumie mnie? I czy to rozumienie jest w ogóle ważne? Jak myślicie? Mniejsza, nawet jeżeli nie myślicie, to jednakowoż zdjęć nie będzie. Odwołane. Trzeba czekać do przyszłego roku. No chyba, że znajdzie się jakąś cudną miejscówkę, dokładnie osłoniętą od wietrzności i o dnie wymoszczonym skałkami czepliwymi, wiecie… coby liścieje nie uciekały! Bo one mają to do siebie że często bardzo nóżek dostają!!!
Czuję się oszukana, ale przecież nic na to się nie poradzi. Trza sobie radzić z tym, co jest. I może jednak pójść popływać, jak fale opadną. Bo coś serio ostatnio szaleją i żrą nam krawędź Wyspy swoimi ostrymi zębami czyszczonymi Colgate’em czy innym tam Sensodyne. Kurcze, nie znam nazw past do zębów. A może jednak w przypadku fal to jednak już pigułki do szczęk sztucznych? No ale… wiecie, jak na razie wiatr ucichł i dziwnie się zrobiło.
Bardzo dziwnie!!!
Tak…
Wiatr ustał na dwa dni i wierzcie mi, ale to gorsze, niż dziwne, psychiczne wianie. Bo człowiek nagle nie potrafi się odnaleźć, jakby przystosowanie się do kilkudniowego wiania było dla niego łatwe, logiczne i naturalne, a cisza… Może to jakieś morskie atawistyczne geny? No wiecie, po praszczurach pirackich, a może i nawet Wikingowych? Fajnie by było, ale jednak…
Po dwóch dniach ciszy na lądzie, może i na morzu jakaś była, nie wiem bo siedziałam w lesie… w końcu wiatr wraca i człowiek odczuwa dziwaczną ulgę. Po pierwsze znowu coś słychać, a po drugie, znowu coś miesza powietrze. Bo wiecie, ino wstrząśnięte, a niezmieszane, dziwnie smakuje. Jednak wiatr musi być. Na szczęście, na wyspach zwyczajowo coś tam wieje.
Na szczęście.
Po przestawieniu czasu zmrok nagle atakuje człowieka jeszcze „w pracy”. Dziwne to wszystko, ale odświeżające, chowające, otulające też. Może i większość nie trawi ciemności, ale mi w niej wygodniej. Wybacza zmarszczki, siwe włosy, plamy i rozstępy. Nie dba o nadmierne fałdki, niewymuszoną niewyrazistość rysów, czy niski wzrost. Ogólnie mówiąc ma gdzieś jak wyglądacie, ociemnia wszystkich równo. A co więcej, w ciemności wszyscy widzimy tak samo. A to też dość wygodne. Świat na zewnątrz nagle staje się mniej wyraźny i mniej straszny. Nie wiem dlaczego mówi się: „brzydki jak noc”? Może dlatego, iż brzydota jest wtedy możliwa we wszystkim i wszystkich, ale nie możesz jej być pewnym? Może? Bo przecież nawet brak elektryczności tego nie tłumaczy – w znaczeniu korzeni powiedzenia. Choć może i tłumaczy… wiecie, strachy pod łóżkiem, cienie… No dobra, strach strachem, ale czy strach od razu musi być brzydki?
Ładni też mogą być przecież przerażający!!!