„Przysiadła na progu i czekała.
Jakoś tak dziwnie spokojnie, jak na nią, dziwnie nieruchomo, jakby to wszystko inne było już nie nią, ale tylko i wyłącznie czasem od do. Wiecie, przed i po. Pomiędzy, gdzieś zagubionym całkiem uwagi nie wartym…
Czekała.
Co dziwne, dość skulona powinna była już przecież dostać jakiegoś skurcza, czy coś, ale nie. Nie poruszyła się już od godziny, a może i nawet dwóch, w końcu od dość niedawna zauważyli to jej czekanie. Wiecie, zwykle, jeśli nie była głośna, tudzież w tym momencie użyteczna, to dziwnie jej nie zauważali. Nagle poczuli się winni, ale tylko na chwilę. Bardzo krótką, mgnienie oka, kroplę uderzającą o szybę, dźwięk siekiery w lesie, której niestety nikt nie słyszał.
Czekała.
Właściwie, to pierun wie jak się czemukolwiek udało ją do tego nakłonić. Wiecie, do okazywania tak wielkiej cierpliwości, bo co jak co, ale to była ostatnia z rzeczy, do których była zdolna, uwierzcie… a jednak siedziała. Nawet nie drapała się w głowę, nie bawiła kolczykami, a co już kompletnie dziwaczne, nie miała w rękach żadnej książki. Nawet takiej niewidzialnej, czy tej lekko woniejącej, obleczonej w ludzką skórkę i z grzechotkami z kości paliczków… z zakładką obrzydliwie włochatą, oraz zawartością niewidoczną dla większości ludzkich i nieludzkich istot.
Czekała…
Odziana całkiem zwyczajnie, więc nie mógł być to ktoś wymagający koafiur i czystych, malowanych paznokci… choć po prawdzie, jak malowane na ciemno, to i tak przecież nie widać czy czyste, a i Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki ostatnio kompletnie nie miała serca, czasu i wszelkiego pomyślunku do malowania szponów. Miały być krótkie, użyteczne i oczywiście czyste. Nic poza tym… Poza tym wydawało się być aż nazbyt dorosłe jak na nią. A dorosłe było ble. Co do uczesania, to też nic w dziwny deseń. Ani na twarzy nic, ni w innych rejonach… choć przecież dokładnie nikt nie sprawdzał. I było to wszytko doprawdy nadzwyczajnie dziwne, gdy tak wiedziano o niej tylko to, że spokojnie podejrzliwie oraz dziwnie…
… czekała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Martwe listy” – … niesamowita. Choć i prosta. Ot zwykłe rozliczenie przeszłości młodej dziewczyny, ale jednak…
Czy można być pewnym, że bliźniaczka, która do nas mówi to ta, co nieumarła? A może jednak autor nas mami? A może to ja nazbyt przeinaczam fakty? A może nikt nie umarł, nikt nie jest chory, wszyscy udają i są zalani w trupa?
A może…
Właśnie dzięki onym wszelkim wątpliwościom naprawdę warto sięgnąć po tę powieść. Jeśli lubicie dobre pisanie i trudniejsze słowa. Inteligentne pogaduchy i sprytne osobowości. Ale też i smutek. prawdziwość życia. Prozę… A wszystko w intrygujących okolicznościach przyrody: winnica, jezioro, dziwny, zimny dom, matka, która nie słucha, a jednak wydaje się wiedzieć nazbyt wiele. Gdy jedna z bliźniaczek zostaje zmuszona do powrotu do rodzinnego domu z ukochanej Francji, tak naprawdę jest pewna, że siostra robi jej tylko psikusa.
Ale czy na pewno?
A może to Zelda, nie Ava?
A może?
I wiatr…
No wiem, szczyt monotematyzmu, co nie? Ale od dwóch miesięcy dziwnie wieje. Nie dość, że zaczęło wiać wcześniej niż zwykle, nie dość, że zwyczajnie ten wiatr wciąż gdzieś jest, do tego straszy napływającymi drobinkami innych światów, to jednak, kurcze, jest dziwnie. Strasznie przerażająco… w końcu ma wiać w okolicy trzydziestki, a to już oznacza, że wpłynie on silnie na psychikę wszystkich. I będzie się pewno działo. Albo nas uśpi, to dobra opcja, albo nam zapewni taki gik amok, że świat zadziwimy.
W sklepach w końcu powoli witają święta.
A tak, jako jedyna osobniczka tego świata czekałam na to. Jako jedyna się cieszę i od września obchodzę Jul. A co… świeczki, choineczki, cały ten światełkowy szał. No przecież kto mi zabroni? Zresztą, kto to tam widzi? No i czy mnie jeszcze obchodzi, że nawet jeżeli widzi, to co mi do tego? Ech, mniejsza. Grafik julemarketów już się powiększa. Pierwsze oczywiście w listopadzie. A co. U nas serio się świętuje dłużej. Niektórzy jak ja olewają konwenanse i zwyczajnie nie zdejmują światełek, nie demontują drzewek metalowych. Bo i po co? Przecież tym, co nas zaskakuje w okolicach późnego września, to właśnie ciemność, więc trzeba jakoś z nią walczyć.
A światło to potęga.
I moja grypa, która się cudownie rozwija. Czy jakieś inne skurczysyństwo. Wiadomo, trzeba sobie jakoś urozmaicać życie, co nie? To apsik! W końcu i tak pogoda ofiaruje względność aurową-spacerową wyłącznie na chwilę. Wot sekund pięć w okolicach świtania i gdzieś dziewięć w okolicach zmierzchania. Może i zaryzykowałby człowiek coś pomiędzy deszczem, ale nie z tą gorączką. Oj, chyba lepiej nie. Chociaż mnie korci. W końcu tutaj człek uzależnia się od tealightów, morza i spacerów. No, niektórzy od innych rzeczy też, ale jednak…
O tym sza!!!
Poza wiatrem listopad.
Liście co prawda już poopadały i znowu nie będzie fajnych zdjęć, co mnie frustruje potężnie, ale nic na to nie poradzę. Przecież nie wezmę kleju i nie zacznę ich przylepiać z powrotem. Zresztą uczyłby mnie to robić sam Syzyf.
No, nie oszukujmy się!!!
I znowu, kropla wieczornego słońca w mglisto-szarościowym dniu. Znowu wiatr, znowu… nie wiem, ale takiej jesieni to my dawno nie mieliśmy. Tak dziwnie smutnej i przygnębiającej. Wiecie, nie tyle bezświetlnej, co pozbawiającej nas kolorów. Zmiata zielone liście i tyle. Tylko połowa brzózki pod moim kuchennym oknem zdążyła się zażółcić, a i to cudem chyba. Zresztą, zaraz i tak straci liście. Wot i przymusowe golenie, ale może to gwoli mody? No wiecie, taka t aura obecnie na depilowanie wszystkiego, łącznie z mózgami…
Może zima poszaleje za to? No nie wiem, ale czekam. W końcu to chyba już czas na taką dobrą, porządną zimę? Taką, o której wspominać będą annały? A co, czemu nie? Każdemu przyda się jakieś igloo. Albo i dwa. Ciekawe, czy da się je robić piętrowe? Ja tam bym spróbowała. Szczególnie w tej dziwnej ciszy dookolnej. Nie no, oczywiście iż zdaję sobie sprawę z tego, że wiatr nieźle sobie pogrywa z moją depresją i zaraz się rozryczę, albo rozerwę żyły – wolałabym opcję pierwszą, raczej mniej sprzątania, a właśnie kończymy – tak jest. Nie ma co, jeżeli ktoś nadal nie uważa, iż człowiek jest częścią natury, to powinien spędzi pomarańczowy lub czerwony sztorm na Wyspie. Od razu mu się poukłada pod deklem.
Dziś fale biją w Rønne.
Jutro przyjdą do nas. Czy ja się jeszcze boję sztormów? Czy kiedykolwiek się bałam, a może jest raczej we mnie porąbana fascynacja stormchaserów? Wiecie, onych ludzi goniących tornada? Chyba jest, szczególnie jak przez chwilę ibuprofen działa i dudnienie pod skroniami lekko ucicha.
Chyba jest.