„Już zacząłeś to czuć w powietrzu.
Już pojawiły się dynie w sklepach, a ty wciąż nie rozumiesz jak można się podniecać dyniowym smakiem, bo seryjnie tobie nie podchodzi… Już czekasz na te liście, a one nie nadchodzą i nie rozumiesz dlaczego, bo tak bardzo kochasz ten czas. Nie jak zimę, no ale jednak. I ten chłodek. I zioła ścinane raz ostatni i znowu kwitnące róże. I zaorane pola pokazujące kolory ziemi…
Tak, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki naprawdę już była w tym nastroju. Znaczy wiecie, julowym. No co? Każdemu wolno zaczynać kiedy mu się podoba i tyle!!! A wiedźmom to już w ogóle. Z nimi nie wygrasz, nawet nie próbuj, zresztą, co ci to szkodzi, że ona się już kolęduje? Przecież po prośbie z tacą nie chodzi!!!
Może i Wyspa kalendarzowo czuła się już jesiennie, to w kolorach wciąż jeszcze się je ubożyło. Jakoś nie spieszyło się jej do zmycia z siebie onej zielonkawości. Jakoś tak jej się nie chciało za szmatę chwycić, gąbeczki wyszykować, michę z bąbelkami czerwoną na ziemi postawić i po prostu wrócić do kolorów. Bo widzicie, w tym roku Jesień była… niebieskim krasnalem z fioletowym nosem, uzależnionym od wina pędzonego na powidłach śliwkowych. I to wiecie, wyłącznie węgierkach. Nacjonalista kurcze, czy coś? Nie wiadomo, ale ni dogadać się z nim nie można było, wiele wydusić też się nie dawało… a w ogóle rozmowa jakakolwiek z nim… serio, no nie pachniał konwaliami. Naprawdę!!! Walił jak stary i przepity, niemyty stary dziad.
Ktoś musiał zająć się oną porą roku w tym roku, bo z tym gościem raczej niczego nie osiągną… ale jak tak samemu? Ale jak tak bez pomocy? Ale jak… wiadomo, że człek tych jesieni przeżył sporawo, ale wciąż ale. I wiecie, chętnych raczej nie było. Każdy jakoś dziwnie zajęty nagle, a to włosy myje, a to okna szoruje i łaty łaci, a może jednak nie tyle zajęty, tylko wiecie, nie chciał nikt wziąć na siebie odpowiedzialności? Bo co jak zawali sprawę? I będzie na niego?
Tylko i wyłącznie?
No na kogo zwali?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kości mojej siostry” – … pokręcona. Wojenna, a jednak nie do końca. Może i przewidywalna miejscami nadmiernie oczywista, ale jednak intrygująca i głęboka.
Kate i Sally, to równoznaczne bohaterki tej powieści. Jedna to reporterka wojenna, która wraz z (oczywiście) nieodłączną traumą wraca do rodzinnego domu. Sally – jej siostra, jako nastolatka zaszła w ciążę i jest alkoholiczką. Śmierć matki nagle ponownie je spaja, a może wyłącznie spoiwem jest ono pokręcone szaleństwo? Bo przecież czy to tylko trauma wojenna, czy jednak coś więcej? Genetyczna choroba, a może nieumiejętność radzenia sobie z teraźniejszością, którą na przegraną skazała przeszłość? I… której siostry kości ułożyły tytuł powieści.
Książka jest mroczna i przyciężka miejscami, ale też dziwnie koślawa. Niedomyślenie się tego, co się dzieje, to serio wyczyn. Zło objawia się od razu. Jest dziwnie logiczne, a seksizm przejawiający się w zachowaniach policji razi koszmarnie. Powieść jest koszmarnie „amerykańska”. Wiecie, każdego ruchu można się spodziewać. Tych się boisz, tych nienawidzisz, ona wyszkolona grzeczność, rąbana poprawność polityczna… nie. Nie wiem, czy autorka po prostu chciała uczcić przodków, czy jednak przekazać coś więcej, ale nie do końca wyszło. Jako pełen zakłamania portret dwóch sióstr – powieść bardzo dobra, ale cała reszta, ta wojenna otoczka zdaje się być dodana na siłę.
Bo taka wiecie… moda teraz.
Siedzę, gapię się w ciemność i słucham szumu morza.
Wiecie, dziwny to szum, gdy wiatr nie wieje, a fale są. Jakby miały specjalne zasilanie, albo płaska ziemia w rzeczywistości miała na krańcach syrenice, co to się lubią czasem ogonami powachlować… i dlatego są fale. Trzymają się krawędzi, zaglądają na oną spodnią stronę, po której maszerują całkiem inne ludki, bardzo światowe i sobie ogonami dyrgają. Bo co innego mają do roboty. I w ten sposób mamy fale…
A tak, świat ostatnio stał się tak bardzo porąbany, że człek już nie wie co bogie, co diabłem, a co polityką ino. Kiedyś chyba było łatwiej. I nie, nie oznacza to, że Dania jest wolna od takowych zachowań, oj nie. Oni tutaj po prostu bardziej i lepiej się kryją. Każdy od razu rodzi się z Oskarem Akademii Filmowej… i udaje. Wszystko. Strasznie to brzmi, ale czy źle na tym wychodzą, jeśli w to wierzą?
Przegraliśmy właśnie walkę o tak zwany domek smerfów. Wiecie, oną obleśną kopię kościoła rotundowego, która ma stanąć na jednym z rond… kij by jej było w oko, bo to darowizna, gdyby było tam puste miejsce, ale piękną lipę dla tego szkaradzeństwa pokrętnego wytną… dla onej pseudosztuki, więc myślący podnieśli raban, że dość mają onych różnych rupieci i śmieci na rondach – patrz szrot rdzewiejący przy wyjeździe na Gudhjem, że należy w końcu jakąś może krytykę ustalić, a nie traktować wsio jako wielką sztukę… ale przegraliśmy. Si, byłam przeciwna. Teraz na rondzie będzie stała kopia czegoś, co zobaczyć se możesz kilka kilometrów dalej w miłych okoliczościach przyrody i całkiem historycznie.
A nie coś co daje tlen i piękne jest.
Przy okazji tak zwany zarząd od sztuki obraził większość Wyspy, wyzywając nas od durniów, chłopków roztropków, co to się na sztuce nie znają, co pojęcia nie mają o wyższych sferach, na pewno nie niebieskich… i ogólnie nadają się ino do szorowania chodników. A jak o chodnikach mowa, to znowu smoki chodzą. Wiecie, w kraju z najwyższymi podatkami ekologicznymi, walczy się z roślinkami między płytkami chodnikowymi dmuchając na nie ogieniem. Oczywiście nic to nie daje, ale koleś obchodzi swoje, traci gaz, wydziela co wydziela i ogólnie śmierdzi… na mnie dziabiącą roślinki starymi, grubymi nożyczkami patrzą dziwnie. Ale tutaj na kolanach pracują ino Polki, Tajki i oczywiście ekhm… o których się nie mówi.
Duńczyk musi mieć urządzenia.
W Knudskirke nowy kamień runiczny.
I dzięki temu imię jego jest czterdzieści i jeden. A może czterdzieści? Nie no, pewno że wielkie halo jest, bo leżał se cały czas, ale nikt go nie zauważył, no ale… czyż nie większość odkryć właśnie tak się dzieje. Przecież owo sławetne: iż należy w końcu wykopaliska zrobić w muzealnych piwnicach i wszelakich skarbcach, czy szopach zwykłych, nie wzięło się znikąd. Tak wiele jest odkryte i wsadzone w pudła, że łeb mały…
Ino opracować nie ma tego komu.
Ale może w dzisiejszych czasach to i lepiej? No wiecie, przyjdą jeszcze i zniszczą, jak ostatnio niszczą menhiry w UK? Bo przecież tych naszych nikt nie pilnuje. Sztuka pradawna dostępna jest dla każdego. Czy stojące kamulce, czy dolmeny, możecie poganić się na całego. I jest to szalenie niesamowite. Ale ludzie… się zmienili, więc może będzie trzeba przemyśleć stworzenie parku runicznego? Choć szkoda by było… Te samotne kamienie stoją niczym pradawne znaki olbrzymów, które miały manię nie do końca prostych linii i smoków czy węży. Piękne są. Intrygujące. Te pod kościołami, wiadomo, od razu jakoś inaczej się widzi, a te na kościelnych ścianach mnie przerażają, ale ja dymię po wejściu na poświęconą ziemię, więc pewno to ino mój problem. LOL A te wmurowane. A tak, takie też są. Nosz przecież łatwiej poskładać kamienie z okolicy, niż wlec je z i tak niedalekiego kamieniołomu… tak było na całym świecie, nie tylko tutaj. Z drugiej strony, co się ludziom dziwić…
Czy da się żyć i jednocześnie utrzymać oną cudowną zaprzeszłą przeszłość w całości? Chyba to jednak utopijne życzenie. Jeżeli nie poważasz własnego dziadka czy babci, to czy będziesz oną dalszą przeszłość? Ech… stara jestem i tyle.
I za dużo morza słucham. Po kompletnym ćmoku. Ono miesza człowiekowi pod deklem nadmiernie. Bardzo mocno. Człowiek się uzależnia gorzej niż od innych używek. Jak tylko cichnie, nagle wpadasz w panikę i nie wiesz co ze sobą zrobić.
Strasznie…