„Wiecie… niby od jej – ich – ślubu nie tylko minęły lata, ale i epoki, niby i wiek właściwie calutki, czas oraz wszelakie kalendarze mówiły do niej, już nie szeptały, krzyczały czasem nawet, że przechodzi, że się marszczy, że… A ona wciąż jednak miała jakąś dziwną nadzieję, uczucie i wszelakie podglądy na przyszłość, że jakby co, to wiecie, się nie da. No wiecie, w białą zapakować.
Nie no.
Pewno, że wtedy chciała i białą i kwiaty – niebieskie – i wszelakie opiewy, ale ino wiecie, te mistyczne, całej reszty to nie. Żadnych bibek, tańców i uprzykrzających wspomnienia poniżających przyśpiewek. Oj nie. Nigdy i never!!! Po prostu. Kompletnie nigdy. Bo serio od tego mdłości dostawała.
A na razie… uciekała od innych rzeczy. Wiecie, od tych niepasujących do niej, od tych, co nie pozwalały jej być sobą, oraz wszystkiego innego. Od kolorowych szmatek, wielkiej ilości butów, od bluz, które nie są czarne, o i bezkapturowe oraz oczywiście od bycia panią w średnim poprawnie wieku. No i wiecie, od tego wszystkiego zwyczajnego i codziennego i jeszcze tego, co jej zawsze niesmakowało. Bo przecież dlaczego? Dlaczego miałaby tak się uśmiercać wewnętrznie zewnętrznością?
Dlaczego?
Bo inni tak robią?
Ale ona nie chciała. Nie pragnęła pojedynczej porcji remulady oraz zwiększonej ilości buraczków w daniu, do którego buraczki całkowicie nie pasowały tylko dlatego, że tak zwyczajnie wypadało… bo taka była tradycja? O tak, od tradycji też uciekała od dnia, w którym zrozumiała, że coś tak uciążliwego istnieje. Chciała uszek codziennie, barszczu czerwonego i odmawiała karpia. A bo co? Bo umiała, bo posiadła oną magiczną wiedzę o tym, że wie czego chce. I to wcale nie zgadza się z tym, co chcą inni. Albo gorzej, co inni chcieliby oglądać w swoim otoczeniu.
… więc uciekała. Już niemłoda, wciąż…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Sowa” – … Holger Munch i Mia Krüger. Nie ma to jak zaczynać o drugiego tomu serii, ale chyba nie mam problemów, za to z treścią mam.
Wiecie jak to jest jak się wsadzić nazbyt wiele dobrego w już doskonałą zupę. Jak się przedobrzy? Jak nagle się onym dobrym spsuje? No to właśnie taka jest ta powieść. „Sezonu niewinnych” nie czytałam, ale postaram się nadrobić, bo wciąż nie wiem, czy mi się ta książka podobała, czy jednak nie. Czy chcę więcej…
Na pewno okładka ma moc.
Sami spójrzcie.
Bo w końcu o to chodzi.
O sowę… o człowieka-ptaka, który morduje. Ale dlaczego? I co z tym wszystkim ma wspólnego niby pogański obrządek, czy też młoda dziewczyna? I jeszcze… no właśnie, byłoby jeszcze, ale powieść ciężko się czyta, trzeba ją przeredagować. Kolejny minus, to oczywiście skandynwskość. Chyba tajmenicą poliszynela jest to, iż Skandynawowie zauważyli zainteresowanie ich kryminałami i namnożyli kursów psarskich, które oczywiście tworzą klony znanych powieści. Klony postaci, klony historii. Już nie wiadomo jak rozchlapują tę krew, już nie wiedzą jak tym kościami machać, wiecie… zbyt wiele obrego w już dobrym.
Ta seria mogłaby być dobra… a może nie. Kurcze, spróbuję pierwszego tomu jak się uda, ale jak nie, to raczej chyba nie wytrzymam ich obydwojga. Holgera i Mii. Błagam nie!!! Puszczająca się mężatka, bo przecież po skandynawsku należy zawsze zaznaczyć wolność seksualną, rodzina nierodzinna, rozrzucne pisanie, jakieś takie niezborne…
Nie wiem.
No dobra.
Ostatnie dni lipca to jakiś koszmar.
Wiecie, te dwa ostatnie. Nie dość, że parno, pochmurno, to jeszcze pada od czasu o czau, a czasem zawieje jakimś dziwnym wiaterem. Ale DMI grzmi, że wieczór, ma być otwartym piekarnikiem nastawionym na co najmniej nagrzane 250 stopni, więc już się boję. Serio. Nienawidzę gorąca. To wszystko dookoła jest nie tylko obrzydliwie ciężkie i gęste, ale tym sie nie da oddychać!!!
Bleeee… i to wieczorem?
No dzień też nie był cudny. Ale takie wrzące przenocne powietrze sprawia, że człek staje się bardzo nerwowy. A tak… bo wiecie, muchy gryzą i te cholerniki maciupkie, czarne takie niczym rzęska, wiecie, co pod kompa szkiełko włażą, łażą po tobie, jakby myślały, że po to tylko jesteś. Wiecie, tylko i wyłącznie po to, by one mogły się na tobie zabawić. Bo przecież po co innego te człowieki mogą być? No po co?
Czy będzie grzmiał i lało? Pewno nie, ale pożyjemy – zobaczymy.
No dobra pogrzmiało.
Chwilkę i raczej boczkiem, ale się liczy, co nie. Oficjalnie 30 lipca uznano za prawdziwie letni duński dzień z temperaturą w okolicach 26 stopni oczywiście na Wyspie!!! No w końcu jesteśmy solskinsøen, co nie?
Trza dokopać za zeszły rok Lesø!!!
Oczywiście, że pogrzmiało. Raz pierdyknęło tak, że poczułam się jak owieczka, no wiecie, te bobeczki i tak dalej…
Polało nawet ślicznie, umyło szby, ale tylko z zewnątrz oczywiście, ze środka nie chciało, a można było jakąś gąbeczką kurcze!!! Można było, ale nie. Taka to złośliwość rzeczy naturalnie opadowych. Choć z drugiej strony, to ja tam nie wiem, czy człek by chciał by mu siły natury za sprzątanie się brały.
No ale ja tylko o szybkach mówiłam!!!
Nie wiem czy wiecie, ale Wyspa walczy o internet w niektórych miejscach. Z jednej strony większość ma dostęp, ale wiecie, transfer i te inne sprawy jest koszmarny. Powolność wszelaka, Simsy się mi zacinają i do szkoły nie chcą chodzić!!! A to mnie strasznie wkurza! No więc ludzie się zebrali i dalej nagle teraz, wiecie, jak już po ptakach, jak darmowość wszelaka państwowa się skończyła, to się budzą, że oni też chcą interneta! Pewno, że większość dla telewizji i pornosów, no ale ja tam nie oceniam, każdy ma swoje potrzeby cielesne, czyż nie?
No nic, zobaczymy jak to będzie z tą pogodą. Czy będzie parne i duszne lato, czy jednak Wszechświat mi w tym roku upałów oszczędzi? No mógłby, bo ja serio upałów nie znoszę. Naprawdę nie mogę. Nie, wcale a wcale ja nie mogę!!! Domagam się jakieś ekspresyjnej demencji od latowości wrzącej!!! I już. A co. I tak mam pod górkę! I to nie tylko ostatnio, więc dlaczego nie?
No dlaczego?