Pan Tealight i Mikra Katastrofa…

„No wiecie, całkiem malutka.

Miniaturowa.

Mikruska totalnie.

Maciupcia w rozmiarze wszelakiej Calineczki, tudzież czegoś jeszcze mniejszego… bardzo skromniutka w rozmiarach mierzalnych i wszelako zmyślnie pokręconych. Albo taka po prostu przesłodka. Bo wiecie, jakoś małe to fajniejsze jest zwykle. Popatrzcie na takiego no robala. Małego nie dość, że łatwiej zgnieść i koniec, to jeszcze mniej przeraża człowieka i krzyk mniejszy… jakoś tak. Jednak rozmiar ma znaczenie.

Wielkie!!!

OGROMNE!!!

Ale wiecie, że taka niewielka, nie znaczy, że nie zabolała, gdy się wydarzyła. Po prostu dość zaskakująco zapiekła. Tak wiecie, trochę pokrzywkę pociągnęła i jeszcze tak jak papierem zacięcie, i oczywiście liściem trawy. Wiecie, tak jakoś, że nie czujecie bólu od razu, ale dopiero po chwili. Najpierw jest to drapnięcie. A potem długa ranka. Niby nie wymaga szwów i jeszcze bandaża, ale jednak… jest.

I boli.

Mikra Katastrofa pozostawiła siniaki i uszkodziła psychikę. Zmiotła dobre myśli i nasadziła smutków. Co jak co, może dla większości nic, dla niej była czymś jednak zbyt wielkim, by to znieść. No nie mogła i tyle.  Nie miała już siły, chciała wygranych i wznoszących ją skrzydeł, nie połajanek, a nagród i wszelakiego ku niebiosom unoszenia. Medali i krajek i wszelakich pucharków… i w końcu czeków z tyloma zerami za dziewiątką, że łab pęka w odłamków sztos, a dama z Szalot krzyczy… eee?

Agatha?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1227 (2)

Z cyklu przeczytane: „Chłopiec z Aleppo” – … wojna. Koszmar. Dla wielu z nas tylko telewizyjny, wiadomościowy i trochę może zmieniający to, co widzimy na zewnątrz. Więcej kolorowych twarzy i ubrań, więcej dziwnych dźwięków, więcej… przemocy.

„- Dlaczego zawsze malujesz wojnę?
– Ponieważ można ją malować na nieskończenie wiele możliwości i pozwala na użycie ogromnej palety kolorów.”

Burgund, biel, żółć – oto tytuły rozdziałów. Bo gdy jesteś tak specyficznym młodym człowiekiem, wszystko dla ciebie jest tylko kolorami. Ale nastoletni Adam to tylko jedna strona tej powieści, drugą jest ona – Yasmine. Kobieta, więc brutalnie łatwo przewidzieć, co się z nią stanie… Rozdzieleni szukają siebie, bo przecież to dopiero początek wojny, dopiero…

Powieść jest niesamowita.

Wstrząsająca, policzkująca, ale też i dziwnie zwykła w tym dzisiejszym świecie. Świecie, w którym ludzie zapomnieli, że wojna, to coś najgorszego. Zapomnieli kto jest za nie winny – człowiek, chciwość, nienawiść…

Zapomnieli.

IMG_1724

Miedziane pole, na nim czerwony kombajn. Za kombajnem chmura pyłu, który się może nie zapali, bo przecież deszcz lekko kropi. Czyli wiecie, jak nic czas na dożynki już wkrótce. Przez to, że pogoda nie męczyła nadmiernym oświetleniem, jakoś ten lipiec przemknął i zniknął. I już połowa wakacji. Duńskie dzieci wracają do szkoły… he he he!!! Tak wiem, wredna ze mnie osoba, ale nic na o nie poradzę, że dzieci nie trawię. Nawet z posypką, polewką i jeszcze w zasmażce nurzane. Serio, no nie wchodzą mi!!!

Yuck!!!

Świat jakoś się obrócił, nastał sierpień i wszystko tak naprawdę wciąż letnie, ale jarzębiny, no powiem wam, że już właściwie gotowe! Naprawdę. Można by jakąś nalewkę, czy coś? Nastawić, postawić, czy jakkolwiek napędzić.

Ciekawe jak by było…

W sklepikach nadal ludziności masa, ale wiecie co, w tym roku się na żółty ser tak nie rzucają, aczkolwiek fascynują mnie Niemcy w Lidlu. Szczególnie, że te nasze sklepy, których natworzyli tyle, że łeb mały, to puściutkie. Na pewno nie są takie same u nich, więc wiecie, pojawia się w ichnich oczach jakaś takowa niepewność dziwna, a może i przerażenie? Może w końcu sobie uświadamiają, że ten całoroczny prom z Sassnitz, to nie jest dobry pomysł, bo przecież cóż oni tutaj będą robić, co jeść? Co postować na mediach społecznościowych?

No co?

Może uświadamiają sobie tutaj, że brak ukochanych płatków jest możliwy? Że zupki w kubeczkach zniknęły z półeczek, ukochany jogurt nie jest dostępny, a po serku, bez którego żyć nie mogą ich pociechy ino pozostała tekturowa podpóreczka i napisik na karteczce… I c teraz zrobią? No i te Haslowe domki pływające nie wypaliły, więc ogólnie nie ma gdzie mieszkać?

Buuuuu…

IMG_0875

Jedną z ostatnich wielkich akcji na Wyspie jest kłótnia o to, czemu sztuka nie jest sztuką, a ci co jej nie respektują, to są komuchy, a i w ogóle na niczym się nie znają… oraz oczywiście, czyje lody są najlepsze. Zgrzeszyłam i poszłam na loda do tych italiańców, co się przenieśli bliżej portu i… pożałowałam tego. No wiecie, chciał człek spróbować, by mieć opinię i teraz ją ma, i jest ona obrzydliwa. Po pierwsze rzeczywiście cała mnogość smaków, co raczej dziwnym się zdaje przy podobno homemadzie… po drugie, w konsystencji – niezależnie czy to lody ze śmietany czy sorbet, są takie same. I raczej to dziwne. Na dodatek ona konsystencja dziwnie glutowata, glinowata, klejowata. Smak mało wyrazisty, można się łatwo pomylić, ale przyznaję, że kulki nakładają szczodre i wielkie. Pewno, wiecie, przy takiej cenie…

Jak dla mnie na razie nic nie wygra z lodami naszymi, portowymi w Gudhjem. Są najlepsze, nie szaleją z ilością smaków, a dostaniecie i dodatki wszelakie i rozmiar sami sobie robicie. Znaczy no wiecie, to też miejsce, w którym sprzedają największe lody. Nikt jeszcze chyba nie zeżarł ich tak na jedno posiedzenie. I ich sorbetowe mają kawałki owoców!!! I to nie jakieś dziwnie zmrożone niczym klocki, ale rozpływające się w buzi. Kiedyś była firma, która mogła z tymi lodami konkurować, ale poszli w złą stronę, no i oczywiście jak tylko się przyznałam, że mi nie smakują, to właścicielka mnie pierdoliła, więc nigdy więcej…

Za chamstwo dziękuję!!!

A jak tam wasze lody tego roku? Jakieś zapadły w pamięć? Albo wiecie, odbytnicę? No co! Przecież to, co wchodzi, to też wychodzi.

Niestety czasem równie boleśnie!!!

IMG_0404 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.