„A bo dlaczego wszyscy mogą, a one nie?
No serio?
Dlaczego?
Że co, że za mało komórek, że nie mają może główek i rączek, czy czegoś tam? A kto powiedział, że to jest właśnie wyznacznik inteligencji?
A może są i inne inteligencje?
Nieznane dwunogom?
I się zbuntowały.
Jednakowoż z powodu kiepskich wzorców bunt nastąpił wyłącznie przy brzegu z mokrymi transparentami. Wiecie, skupiły się wzdłuż linii brzegowej i stwierdziły, że nikogo nie przepuszczą. Nie do końca wiedziały, po co i dlaczego, ale tak sobie umyśliły, więc się zagęstwiły… i co? I Wiedźma Wrona i tak przez nie przeszła, bo chciała do wody. Bo musiała popływać.
Bo przecież jak bez pływania?
No więc wiecie, zaczęły się buntować bardziej gromadnie, porowate takie, brązowawo-szklano-szklisto-zielonkawo-bursztynowe. Próbowały ją dorwać, próbowały przekonać, ale ponieważ nie do końca wiedziały o co im chodzi, więc wiecie, no po prostu się narzucały jej. Onej czarnej koszulce i gaciom, onej pływalności i wszelakiej nierównej się poważnej od wody odpychalności. Te zaczepiły ją o palce u stóp, tamte do rąk chciały, a te zboczone nawet wlazły tam gdzie nie trzeba i wylazł dopiero w Chatce pod prysznicem bardzo zaskoczone swoją suchością, oraz dziwną przestrzenią wszechświata, w której się nagle objawiły i która zdała się nie do końca być morzem i oną chwilą, nim spłynęły pożarte przez Bulgota…
Ale żeby nie było, nikt nie mógł powiedzieć, że się nie buntowały. Że nie mają rozumów, że naprawdę nie umieją o siebie zadbać i o swoje zdanie!!!
Nikt!!!
Nigdy.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zapisane w wodzie” – … utonęła. I ona i ona. Jakby woda je przyzywała, jakby tak naprawdę istniało jakieś przekleństwo, ale jakie naprawdę?
Jakie?
Podobno książka bardzo reklamowana w Polsce.
Podobno świetna, podobno jadąca na „Dziewczynie z pociągu”, która była taka sobie… wiecie, ile ludzi tyle opinii. Ja kupiłam z powodu opisu. Z powodu wody, która rzeczywiście ma dla mnie taką moc, oraz miejsc, które zwać można i trzeba, czarownymi. Co dostałam? Nie do końca dopracowany kryminał. Z jednej strony pomysłowy, intrygujący, z dobrym szkieletem, z drugiej jednak strasznie połamany ze zbyt ubogim językiem. A jednak… bawiła się jakoś. Dopóki nie zrozumiałam kto co i dlaczego i… no wiecie, po połowie człek już przestał mieć złudzenia. Do tego znienawidził gliniarza.
A tego nie powinno się robić.
Dla tych, do których późno dociera sens. To na pewno, im się książka spodoba. Dla tych, co lubią odrobinę paranormalności, aczkolwiek tutaj została ona rzucona i zdeptana, więc może nie do końca dla was? Nie wiem. Wiem jedno. Jak przeczytacie, to się dowiecie. I tyle. Jedno wiem na pewno. Pomysły autorka ma, ale z wykonaniem już gorzej. Ona potrzebuje pomocy, albo psarskiej kooperacji.
Dla was może nic, dla mnie ważna sprawa.
Chociaż może nie do końca zgadzam się z postawioną tezą, no ale… to odkrycie to dla mnie moment, w którym mogę powiedzieć: a nie mówiłam!!! A wyście się ze mnie śmiali. Brzydale jedne. Ale im tego nie powiem, bo i po co? W końcu to i tak tylko chwila w czasie, a moje hjulkorsy wciąż są rzadkością. I wciąż kryją masę tajemnic. No wiecie, wiadomo że wakacje to sezon na wykopaliska, sama za zdrowych rąk siedziałam i smażyłam się w słonku, teraz obrabiam to, co znajdują inni, tudzież znalezione zostało lata temu. Naprawdę jestem zdania, że ludzie powinni zacząć wykopaliska w muzealnych i uniwersyteckich podziemiach i innych tam kanciapach, w których zawsze kurzą się one znaleziska. Nie oszukujmy się. Nie ma nikogo, kto by wiedział, co tam i gdzie jest. Możliwe, iż odpowiedzi na wiele pytań, a może i kolejne pytania?
Bycie archeologiem już niegrzebiącym, czy raczej wyłącznie odkrywkowym to przyjemna nuda. Z jednej strony się już nie pieczesz, ale też nie ma tego dreszczyku, z drugiej masz inny dreszczyk, gdy łączysz puzzle, o których różni znalazcy nie mają pojęcia. Kocham to. Bycie naukowcem, to zwyczajny sposób na życie i pozwala na sztukę… szczególnie, gdy chodzi o archeologię. Ech, za młodu człek myślał, że tylko rycie w ziemi się liczy, potem z wiekiem dopiero do niego dociera, że najważniejsze jest dokładne wyjęcie tego z ziemi, dokładne opisanie i nie pomieszanie karteczek i oczywiście… zbadanie tego później, gdy już kurz opadnie. A tego wielu archeologów nie lubi i zmieniają się w gości łażących z pipkaczami…
Ech!!!
No nic. Nadal badam ryty naskalne. Bo kocham je strasznie!!! Znowu chce mi się na północ. Kurcze, aż mnie coś swędzi, aż coś mnie pcha i coś depcze, no nie wiem jak to się skończy, ale chyba muszę, bo się uduszę. Na obrazkach to nie jest to samo!!!
W przypadku sztuki to nigdy nie jest to samo.
Zapowiedzieli u nas pięć dni deszczów…
Popłoch padł na Wyspę. Na Turyściznę w namiotach, na tych rowerowych, na wszelakich chodzących, na imprezy zaplanowane… no i mamy dzień numer dwa, który powoli odchodzi w zapomnienie i popadało kilka kropel i tyle. Jest chłodniej, ale też i słodko, przyjemnie, powietrze jest jakieś takie miękkie i niesamowite. Po prostu aż chce się żyć. Po prostu… czyż to nie cudowna pora na spacery rowerowe wycieczki? W końcu się człek nie zapoci.
Oczywiście, że wskoczyłam do wody. Sorry, ale brak słońca i temperatura poniżej 15 stopni cieczy raczej nie przeszkadza. Może trochę mnie stawy skokowe bolały na początku, ale jaka ta woda zajebista, jaka tłuściutka i gęsta. Jaka niesamowita i czysta. I nawet przez jeden dzień była spokojna, więc od kamienia do kamienia, długość za długością, aż człek już nie wie gdzie góra gdzie dół, siedzi na piasku, pije gorącą herbatę i po prostu dobrze się ma. Rozgląda się a tam ino jakaś ludzina na horyzoncie. Bo wiecie, plaży u nas dostatki wielkie, białe są i piaskowe, więc nie ma co się kotwasić jedno na drugiego łbie. Aczkolwiek na niektóre uważajcie. Szczególnie tam przy Boderne, bo brzydackie bakteryje w wodzie się znalazły. Pewno komuś przepuszcza kanalizacja i tyle. Albo wiecie, te Chińczyki i oczywista Rosjany, które ganiają się po naszych wodach coś wypuścili do przestrzeni Wyspy. Ostatnio poza śmieciami polskimi – weźcie no te plastikowe butelki ze sobą z powrotem, znajduję chińskie worki!!! Serio, takie plastikowe, wiecie plecione. Z wielkimi, chińskimi napisami. Pierun wie co to za cholerstwo, no ale…
Wkurwiają mnie śmieciacze. No weźcie no. Przecież można to zabrać ze sobą do domu i umieścić w odpowiednim koszu. To nie jest takie trudne!!!
Naprawdę!!!
PS. Na zewnątrz szumi i morze i trochę wiatr, wróble wariują, do tego jakiś piskacz w krzakach piskuje na granicy, którą słyszą ino pieski… niebo jasne, miejscami szarawe, zieleń wszędzie oczywiście i nadal nie pada!!!