„No powiedziała to. Naprawdę doprowadził ją świat na skraj tego miejsca, gdzie już nic dobrego nie mogło się stać, nic, czego pragnęła, chciała… ale jednak wciąż zachowała wiecie, ladylike personality, więc nie mogła zacząć od najstarszego zawodu świata, więc stanęła na skale i wrzasnęła:
– Nosz Kurna Nędza… –
I ona przyszła…
Ona Kurna Nędza.
Przyszła oczywiście w dość przewidywalnym stroju, w szmatkach jako tako trzymających się siebie wzajemnie do kupy. Kolorowych, wszelako nadżartych, naderwanych, ale też i jakoś tak po prostu doskonale ze sobą połączonych. Tworzyły naprawdę malowniczy patchwork, choć może nie każdemu się takim wydawały… No i wiecie, w tej chustce na głowie, w tych podoczepianych dzwoneczkach, jakby była co najmniej trędowatym z czasów zaprzeszłych… a może i była? No i oczywiście z wózkiem. Wiecie, takim z supermarketu, do którego podoczepiała kolorowe balony, sznurki i wstążeczki, który wypełniła foliowymi torebkami z różnych dyskontów i poduszkami, które dało się dostać od kogoś… i z latawcem chwiejącym się nad tym wszystkim, choć akurat nie było wiatru i jeszcze… wiecie, z tym specyficznym zapachem.
No cóż, wszystko w zestawie.
Nie da się tego rozłączyć. Kurnej Nędzy i jej mocnego, zniewalającego wszystkie zmysły, wdzierającego się w człowieka przechodzącego we wszystkie jego pory, czepiającego się wszystkich włosów, nawet tych intymnych i oczywiście sprawiającego, że noszone ciuchy i ozdoby były do wyrzucenia… Zapachu.
No chyba że polubiłeś jego unikatowy aromat.
No chyba…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ulubieńcy” – … ale? Czy naprawdę tak jest, że matki wolą jedne dzieci od drugich? Jest. Wiem to na swoim przykładzie, ale powiem wam też, że chujowo takie matki kończą… też przykład własny.
A co jeżeli się w końcu zemścić? Na tych wychuchanych, ukochanych, dzieciach, które choć z tych samych rodziców, to jednak mają inne prawa. Lepsze rzeczy, łatwiejsze życie, mniej kar… wiecie, onych siostrach Kopciuszka!!! Tylko, że zabijanie to niezbyt wielka kara? A końcu co one poradzą na to, że są bardziej kochane? Ale przecież dzieci uczą się wcześniej o tym, jak manipulować dorosłymi. W jaki sposób korzystać ze wszystkiego. Dzieci są okrutne i mściwe… więc dlaczego nie?
Dlaczego nie pomóc Kopciuszkom?
Powieść jest niesamowita. Pokręcona, z jednej strony okrutna, z drugiej kurcze dziwnie prawdziwa. W końcu dochodzi do zemsty, o którą tak wielu się modliło… której tak wielu pragnęło, choć wstydziło się do tego przyznać. Jednak… policja musi znaleźć zbrodniarza. Jak to zrobić, gdy ten wyprzedza ich zawsze o co najmniej krok? Jak to zrobić, gdy porwanie jest takie łatwe?
Dobra powieść. Naprawdę. Na pewno różnie odbiorą ją rodzice, dzieci, oraz ci z nas, którzy byli tymi gorszymi… Warto.
Kolejne prmiery…
Najruchliwsza droga…
… okay jedna z najruchliwszych i co? I na środku stoi baba, na podwójnej ciągłej, bo zdjęcie se robi. Z racji, że nie ma mi już co opadać, to wiecie, po prostu tylko klnę. A tamci uchachani, że przecież no lato, no wakacje… w dupie mają to człowieka właśnie wezwali do roboty, bo cholerne maszynki, do których Chowaniec pisał program się znowu zjebały, bo postarzanie produktu i tak dalej i nagle parkometry w portach nie działają…
Serio?
Stanie na drodze?
Kurwa?!!!
Pomijamy fakt nieużywania migaczów? Czy serio ludziom pourywało wszystko? Bo jeżeli tak, to może nie powinni jeździć? Może… Nie no. Wszyscy wiemy o co chodzi. Prawda jest taka, że nie ma kar. Za porno dziecięce jeszcze wsadzają do ciupy, ale niestety chronionej, więc sorry, ale porządku z nim nikt nie zrobi. Za to za każdą inną zbrodnię, złamanie przepisów poklepią po pleckach, dadzą psychologa. Czasem może jakąś karę finansową. Ale czy coś więcej?
Cokolwiek?
Ten świat nie karze winnych.
Nagradza ich. Sprawia, że młodym idiotom ścigającym się po ulicach zrobią jakiś jebany tor tutaj, na cichej Wyspie. Bo przecież młodzi się muszą wyszumieć. Kurna jak chcą się wyszumieć, to do roboty, kamienie tłuc, sprzątać, pieluchy zmieniać staruszkom. W końcu zrozumieć, że ten świat boli, że jest straszny, że odebrano biednym i starym wszystko i dano kurna… tym, którzy mają wszelkie siły…
Pomijamy fakt ślubów z młodymi Tajkami i wszelakimi uległymi Azjatkami? A tak. Nie jest to nowa moda w Danii, ale ilość starych facetów poślubiających młodziutkie, właściwie jebane dzieci wciąż, wzrasta strasznie. Rzygać się chce. Ale macie swój nowoczesny świat. Żaden face nie weźmie normalnej kobiety z okolicy, bo po co jej ktoś, kto ma rozum? Kto umie powiedzieć nie? Po kiego grzyba taki problem, o sami pomyślcie. Ale jeżeli wydaje się wam, że to tylko sprawa damsko-męska, to buba! Sąsiad właśnie poślubił młodziutkiego Azjatę.
I ja nie mam więcej pytań.
To chyba ino dla zainteresowanych. Nie mam pojęcia kim jest ów Kessler… wygooglałam sobie of course, ale i tak wciąż mam to gdzieś. No wiecie, jednakowoż podniecenie mediów trochę mocno człeka rozbawia. Tym bardziej, że przecież skupili się na jego dziewczynie i ich dziecięciu zwanym księżniczkom, bo toto ma wózeczek ze złotymi elementami. I wiecie, teraz jest polowanie na Czerwony Październik, znaczy no na ów wózeczek… jakby to było ważne. Po pierwsze, jak już są na wakacjach, to niech sobie będą i odpoczną, a nie ludzie będą teraz za nimi latać i wózka wypatrywać. Zresztą wsio można sobie na jej blogu obejrzeć.
Ech…
Tomasz Kluczewicz komisarzem policji… eee… nie no, niezłe. Trzeba przyznać, że facet musi mieć jaja, że sobie choć imienia nie zmienił, no ale. Jest sobie komisarz policji, którego nazwiska żaden miejscowy za nic nie wymówi. Czujecie to? Dość wysokie stanowisko i nagle trzeba się zapytać, gdzie on jest, tudzież, coś napisać i kicha… KLUCZEWICZ. Dobrze, że nie Brzęczyszczykiewicz ludzie!!! Ha ha ha!!! Oczywiście pan komisarz ślicznie po duńsku mówi, ale podpisy i tak dostaje. Wiecie, to taki przytyk nacjonalistyczny. Nie no, nie dotyczy ino Polaków, bez przesady, podpisy dostaje i przyszła królowa i oczywiście sam mąż królowej.
Serio…
A wiecie, co w tym najśmieszniejsze? Że język duński został uznany za ten, który jest najbardziej niezrozumiałym dla samych Duńczyków!!! I to słychać. Niby ze sobą rozmawiają, niby coś, a jedno drugiego nie kuma. A już na Wyspie z tymi wszystkimi dialektami… jesteśmy pogrzebani w chrząkaniu, odpowiadaniu NEEEEEJ, na wszystko, bo się da, to odpowiedź na każdą emocję… i po prostu kiwanie głową oraz uśmiech. I chyba zacznę pić, bo wszyscy piją, no i wiecie, to podobno dobra sprawa na wszelkiej maści problemy. Podobno?
Jak myślicie?