„Nie chodzi o to, że Wyspa nie miała dziwnych, tudzież specyficznych bytów, które prowokowały taką definicję. Nie chodzi też o Wiedźmę Wronę Pożartą czasem będącą w takim stanie, że naprawdę lepiej było zmykać. Chodziło o potwory i jednym z nich była Gruba Baba w Niebieskiej Tunice. Poruszała się po Wyspie na rowerze, czarnym z koszykiem z przodu, mocno niknącym w jej ogromnych, zwisających pośladkach, które jakimś cudem jednak nie robiły za wyboje na drodze… Przemierzała Wyspę, by wybranych, już widocznie nadgryzionych, ranić.
Dosadnie.
Była jednym z Potworów świata współczesnego, przed którym uciekały te starodawne, wiecie zwane duchami, południcami, damami z różyczką, czy jakoś tak. Tymi, co to mleko warzyły, dzieci porywały i zasadzały różne wypryski w miejscach intymnych nieuważnie sikającym osobnikom. Kto by tam ich się bał teraz? Kto w nie wierzył? No tak serio? Duchy, upiorzyce, odwrotne krakeny? Przecież nauka wszystkie dobiła, zniechęciła do aktywności i zmusiła do pracy na kasie w Netto. Albo wiecie, wypalania roślinek w chodnikach. Czy czegoś w ten deseń. Nawet na śmieciarzy ich nie chcieli, bo podobno za bardzo niewyraźne…
Potwory Wyspy były obecnie inne. Znaczy te straszne, bo Potwory Niestraszne były tymi, z którymi Wiedźmie Wronie Pożartej bawiło się najlepiej! Bo one jakoś nie oceniały i nie miały problemów z dziwactwami innych. Tolerowały, gdy tylko same były podobnie traktowane. Wielbiły, gdy były wielbione, a straszenie… ech, ze straszeniem to wiecie, już sobie powoli odpuszczały.
Bo i po co…
… jeśli nikt się nie bał? Tak naprawdę? Gdy bardziej przerażająca była codzienność i oczywistość wszelkich praw, zasad i opłat. Oraz ci, którzy zwyczajnie umieli ci dosrać tak, że czułeś się winny nie tylko tego, że żyjesz, ale że zmusiłeś ich, by się zdenerwowali. Choć tak naprawdę tylko cykałeś zdjęcia lilijów…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Hatszepsut” – … boska. I bohaterka. I książka, a uwierzcie mi przeczytałam ich wiele. Więcej, czytałam je tak jak wychodziły. Najpierw przedstawiając ją jako uzurpatorkę, potem wielką władczynię, potem znowu…
… niepewność egiptologów.
Cooney jednak w jakiś dziwny i tajemniczy sposób, może chodzi o to, że poświęciła powieści kilka lat, może o to, że jest kobietą, może o to… że naukowcem, który potrafi też porwać ludzi w mediach społecznościowych… nie wiem, ale udało się jej napisać powieść o kobiecie nie tylko dla kobiet, ale jednak wszędzie zaznaczając właśnie oną kobiecość. Nie zapominając o żadnym z jej aspektów. I niektóre, ekhm, opisane dość dosłownie mogą zohydzić. Serio… jak sobie pomyślicie, że wasza mała córeczka miałaby być żoną boga i robić mu las… znaczy dobrze.
Ekhm…
Powieść jest wciąż książką naukową. Wciąż bazującą na zdobytych zabytkach, wiadomo, w większości zniszczonych, ale też i powieścią intuicyjną. Bo w końcu jak już my baby mamy oną intuicję, to dlaczego z niej nie skorzystać? To nie oznacza, że autorka mów, iż tak było NA PEWNO. Nie. Ona jako naukowiec zadaje pytania, odpowiada na niej, tworzy teorie, włazi w skórę zaprzeszłej egiptości. Staje się nią… Hatszepsut.
Na chwilę.
Powieść dla wielbicieli tematu i raczej obeznanych przynajmniej z podstawami egiptologii. Pewno, że niektóre ze zwrotów, czy dystynkcji zostaną wyjaśnione, bo Cooney chce dotrzeć do szerokiej rzeszy społeczeństwa, ale dla niej tak wiele jest oczywiste, że lepiej coś o tym Egipcie wiedzieć. Zresztą, czy całkowici laicy sięgaliby po książkę o babie, która czasem udawała faceta? Wiecie, dla dobra polityki?
I była córką boga?
Polecam!!! Bardzo!!!
No i są problemy. Wiecie, tak to jest jak się nie do końca przemyśla wpuszczenie w ograniczony ekosystem gigantycznych ssaków. Nie wiem, czy ludziom się wydawało, że to serio będą bardziej krowy, czy takie zwykłe, milusie zwierzaczki, ale problemy są… Bizony z Polski przyjęły sie całkiem nieźle. Po kilku problemach nadal są sobie, łażą i wiecie, robi się ich więcej. A sorry, ale więcej się nie zmieści. Czy zjedzą bizona? Na razie ograniczają ludziom poruszanie się po pewnej części lasu i tyle. Wyłącznie z przewodnikiem. I nagle nie wolno iść do lasu, co ludziom tutaj, którzy muszą do lasu, którzy naprawdę nie potrafią żyć bez spacerów… nie w smak to. I wiecie co, całkiem ich rozumiem. Ale też rozumiem zabizonowanie, choć… tak nie do końca. W końcu to dziwny dość eksperyment. Może się źle skończyć dla obydwu stron.
Sama nadal nie widziałam żadnego z bizonowatych. Wyprawiliśmy się tam dwa razy, dobrze wiedząc, że trzeba być ostrożnym, ale żaden się nie pojawił. Może takie przeznaczenie, a może zwyczajnie nie chcą się ze mną wiecie, fotografić? Pierun wie, najważniejsze że zwierzaki są szczęśliwe. Mi styknie zając za oknem, czasem sarna czy bażant… no i wiecie, wieczorny jeż. Ech te jeże. Wieczorny jeż jak nic zwiastuje dobrą noc. Dziwnie niekującą!!!
No dobra… a wy widzieliście bizony?
Czy też wam się wydaje, że niedługo wytną nam wszystkie lasy, zabiorą wszystkie zwierzątka i zmienimy się w coś z którejś depresyjnej powieści postapo? Wiecie, gdzie nie ma ni ptaszków, ni zwierzaczków, nawet pieski zeżarli i tak dalej? W końcu pszczół nadal nie ma, a zwiększyli liczbę uli na Wyspie. Może rzeczywiście w ciągu tych kilkunastu lat uda się przejść na czystą i zdrową żywność? A może jednak będziemy dalej się okłamywać? Wiecie, że robimy to, ale tak naprawdę…
Ostatnio któraś z gazet zarzuciła konsumentom, że przecież lubisz lody, a jeśli lubią lody, to muszą się godzić na E. Bo przecież po powtórnym zamrożeniu… i tu moje serce stanęło. Bo to oznacza, że ludzie mogą ponownie zamrażać lody? A salmonella? Czyżbyśmy już w ogóle nie mieli niczego w lodach prawdziwego? Nawet salmonelli? Bo za moich młodzieńczych czasów, to lody się jadło i to do końca. Robiło się je samemu i zawsze trzeba było uważać, a teraz…
… hmmm, co my jemy? Może przejdźmy już na tą energię kosmiczną?
A z Sassnitz będzie cały rok!!!
Cieszycie się?
No wiecie, nie żeby ktoś brał pod uwagę Polaków, bez urazy. Ostatnio opinia i ataki nacjonalistyczne się zwiększyły, więc… ekhm, bez urazy, ale Niemiec to widać zbawca, co to chce na Wyspę przez cały rok. Jak zwykle. Robią serio to, co zwykle. Wcześniej zabrali Ibizę i Majorkę, teraz chcą północy? Na pewno zachowują się jak panowie Wszechświata. Długo nie chciałam tego przyznać, ale od zeszłego roku mam dość.
Tylko…
Widzicie, dla mnie Wyspa piękna jest przez cały rok, ale dobrze wiem, że wszystko jest zimą i późną jesienią pozamykane!!! Że nie będą mieli czego jeść, że czasem wiać będzie tak, iż ludzie będą fruwać, a ich umysły mocno wariować. Czy oni to wytrzymają? No i te sztormy? Wiecie? Co będzie wtedy, gdy promy się pozatrzymują? Gdy nic nie będzie wypływać, ni wpływać, albo co gorsza stać pod Wyspą, ale nie móc do niej wpłynąć? Co zrobią, gdy ograniczone zasoby Lidla ograniczą się jeszcze bardziej? Czy wytrzymają? Bo nie będzie tak, że da się uciec od razu…
Oj nie.
Ciekawy to będzie eksperyment, ale na razie przeżyjmy to lato… które jest cudowne i pada. Woda w morzu lodowata i niesamowicie gęsta od wszelakich alg, soli i mikroelementów, o których może jednak nie chcę wiedzieć zbyt wiele. Najważniejsze, że mimo chłodu da się popływać. Ponurkować, zabawić, a na dodatek jest się samym na całej, długiej i czystej plaży!!!