„Chcieli spróbować.
No w końcu wielki sukces mógłby przynieść kasę, a przy pomocy Mikołajów i Wiedźm z Pieca będą wyglądali jak aseksualność z Kpopów. Nieprawdaż? Magia przecież może wszystko. Chyba może? Makijaż, trochę więcej pudru, jakieś podkłady, jakieś szpachle i inne tam kancerowania… no wiecie, w ramach odkrytej skaryfikacji i tuneli, oraz innych obecnie modnych. Na pewno im się uda, jeśli tylko dobrze się odstawią. Jeśli tylko będą pasowali do innych.
Bo o co chodzi w tym dzisiejszym showbiznesie? O ładne buzie, dobre włoski, ruchy takie i owakie… niby każdy mówi o różnorodności, ale jednak każdy chce tego samego. Jakiejś estetyki, jakichś nut, które sprawią, że wszyscy poczują się lepiej. Znaczy kobiety, bo wiecie, oni mieli dość starodawny sposób myślenia i pragnęli śpiewać dla nich właśnie. Dla kobiet. Dla dziouch. Dla babeczek. Dla onych ust koralowych, dla tych oczu przejrzystych, dla rzęs długich i nóg podobnie strzelistych. No i jeszcze dla krągłości i opieki w samotności. Dla wiecie, ramienia pomocnego oraz wszelakiego poczucia bezpieczeństwa. I jeszcze dla kwiatów, no kwiaty i pierścionki musiały być!!!
Koniecznie!!!
Do tego moc słodyczy, lekka brutalność, na pewno brylanty i więcej kasy, odgadywanie każdego życzenia, w każdym momencie, odczytywanie każdego pragnienia kiedykolwiek, w każdym miejscu. Wiedzieli czego chcą. Byli pewni, że im się uda, tylko wiecie, te ubrania, by były kryjące, ale i nowoczesne, te fryzury, może i doklejane, może i zgodzą się na brody, jeżeli taka moda… może i naprawdę chcieli rzucić wszystko na tę jedną kartę. Może i byli aż tak zdesperowani, ale mieli swoją wiedzę. Mieli swoje przekonania, oraz całkiem słoniową pamięć. A może i dinozaurową?
No i po coś wyszli z tych grobów. Choćby dla jednego kawałka, ale też i by każdy go przeżył w swoim własnym kawałku. Panowie niegdyś mężowie. Chłopaki nie do końca wypełnieni. Panowie zaręczeni, ale wiecie, którzy nie doczekali się ślubu…
Taki tam Zombie Band!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pamiętnik Zuzy – Łobuzy. Niech was łoś kopnie” – … Zuza w Szwecji. No tam jej jeszcze nie było. Na dodatek, ponieważ zapoznała się z tym, czego może się spodziewać w dzikich ostępach północy… ma jak najgorsze przeczucia.
Jak to się skończy? Czy będą rysie, łosie i niedźwiedzie?
A może tylko… Zośka trolle?
Kolejny tom ilustrowanej opowieści o Zuzie, a raczej jej kapitalny pamiętnik, w którym przygoda goni przygodę. Bo to szkoła, bo rodzice, bo bracia… a teraz na dodatek świat, którego w ogóle nie zna. Na szczęście u boku ma przyjaciółkę, ale czy to, no wiecie, wystarczy?
Przekonajcie się, czy po wizycie – całkiem niehotelowej – onej gromadki wszystkie zwierzątka nie umkną do Finlandii! I przygotujcie się na salwy śmiechu! Niezależnie od wieku. Bo Zuza zwyczajnie bawi i tych młodszych i tych starszych. Szczególnie tych, którym kiedyś się zamarzył urlop w głuszy i skończyło się to… no wiecie, niezbyt jak sobie to wymarzył. LOL
Nadal w konflikcie.
Naprawdę mam nadzieję, że to się w końcu skończy, że to tylko wiecie… takie tam clickbaity. Że wszystkim chodzi o czytalność, bo jeżeli wpatrzeć się w to głębiej, to zaczynam się bać. Bać w onych atawistycznych elementach mnie samej pozostawionych we mnie przez moją Babcię – odbywającą w pewnym okresie swego czasu one przymusowe wakacje w Niemczech. No wiecie o czym mówię. Te, w których pajęczyna z chlebem uratowały jej nogę i tak dalej. Bo jeżeli nie, jeżeli Amerykanie teraz wmieszają się w tego rosyjskiego uboota, to przecież…
Mam dość USA. Naprawdę. W jakiś pokrętny sposób ów młodziutki kraj, sorry, ale 300 lat, co to jest – sprawia ostatnio, że wojna jest codziennością. Może nie każdego dotyka, nie łamie nóg, nie wali bombami w twarz, ale pamiętacie czas, kiedy jej nie było? Kiedy panowała jako taka cisza? A może jednak nie? Może ludzkość nie potrafi żyć bez wojny? Bez miecza Damoklesa nad głową, bez strachu wiszącego w powietrzu, lub gorzej, lepiącego się do ciebie niczym świeża pajęczyna… może człowiek jako taki nie umie tworzyć, żyć, egzystować bez lęku?
Ja bym chyba wolała bez tych wiadomość o tym, że Rosjanie znowu naruszyli wyspową powietrzność. Że ludzie szepczą o tym, iż Putin chce przejąć kontrolę nad Wyspą… nad moją, kurna w dupę rajską, morską Wyspą!!!? Ale przecież jaki to ma sens? Rozpoczęcie wojny z Danią? Rany Julek, Dania odpuści. Od zawsze uważają moją Wyspę za coś gorszego i zbędnego poza czasem, gdy chcą sobie dupy wymoczyć, czy pojęczeć na ceny sommerhusów. Popularne powiedzenie Duńczyków, to: Bornholm? Ależ to przecież nie jest Dania… I pomyśleć, że w czasie II wojny światowej ten mały skrawek lądu tak walczył o siebie, a jeszcze wcześniej niczym dzieci z Wrześni sprzeciwiał się mówieniu po szwedzku. O co w tym wszystkim chodzi?
Tak naprawdę?
Truskawki się rumienią, ptaszencje je wyżerają. Wiecie, zwyczajność wszelako polnej, wioskowej codzienności, czyż nie? Bo przecież Wyspa to nie jakaś rąbana metropolia. Mamy ptaszki, zwierzątka, nie tylko one dwunogie…
Nieba tyle nad głową.
Młodziutkie, niewielkie ziemniaczki tej ziemi są wprost niesamowite, ale… Drzew troszkę jeszcze wciąż jest, chociaż zbyt wiele osób jakoś tak chce się ich pozbyć. Duch Rømera by nam się przydał, bo jest coraz gorzej. Oczywiście, że wszystko się sypie i wali jak w innych miejscach, ale przecież, dlaczego? Dlaczego? Dlaczego nie wystarczy ludziom tyle, ile jest? Dlaczego… Ciężki zapach jaśminy, lekka smrodliwość czarnego bzu.
Czyli wiecie, no lato.
Jak nic, mamy lato.
Czy to coś zmienia?
Lato.
Czas palenia skór, kąpieli wszelakich i urlopów. Znaczy wiecie, jak się komuś uda mieć urlop. Tudzież, komuś się uda mieć ciepłą względnie toń, bezpieczną i miejsce na wszelako pojętej plaży. Jeżeli w ogóle wszelaka myśl pozwoli wam się rozluźnić, bo jakoś, bo wiecie, jakoś nie wiem, jak ludzie mogą zażyć odpoczynku w takim świecie. Wiecie, pełnym głównie złych wiadomości i wszelakich kolejnych rozbojów. Czy teraz wybiera się miejsca wycieczek zwracając uwagę na poziom terrorystyczności, czy jednak wciąż jeszcze znaczenie mają widoki?
Co ma teraz znaczenie?