„To nie tak, że on się nie interesował.
No miał oną maszynkę i czytał Wiedźmę Wronę, ale jakoś poza nią nie… nic. Jakoś go to nie interesowało, nie intrygowało, zresztą dla jego dziwnych dłoni one klawiatury były po prostu męczarnią, nie tak jak Ojeblik. Oj tak, mała, ucięta główka doskonale bawiła się w sieci. Siedziała tam, pociągała za wszelakie sznurki, lepiła się do czego się dało i zamawiała nadmierne ilości odżywki do włosów o smaku czereśniowym. I wiecie co, jakoś nikt nie wnikał w to w jaki sposób one warkoczyki, w które splatała część swoich włosów, migały po klawiaturze, jak niczym salwy z kałachów waliły oną włosową zręcznością. Jak pamiętały wszystkie kody i hasła…
Ale on nie.
Jakoś go sieć nie bawiła, nie chciało mu się tam szukać wieści, w końcu tam nic nie mogło go zaskoczyć. Kompletnie!!! Ni kolory, ni filmy, ni ludzkie zachowania, ni nawet i wszystkie słowa, ni wszelakie zawołania, czy też sztuki i wyższe myśli. A już na pewno nie kręciło go to, że ludzie znowu powracali ku religijności i to ku tej najbardziej frustrującej, tej najbardziej niszczącej, wiążącej wszelakie myśli i poprawne zachowania. Nie pozwalającej być sobą, nie dającej dostępu naturze…
W sieci nie Pan Tealight jako on sam nie występował. Nie miał swojego elektronicznego odciska palca, czy też raczej wełnianej, wszelakiej codzienności swego ciała. Jakoś wolał tego unikać. Nie do końca wiedział dlaczego, ale czuł podskórnie, znaczy podwełnie, że coś z tym nowym tworem jest nie tak. Że nie tylko wciąga, nie tylko mami, nie tylko wysyła przesiane wieści nie pozwalając na własny wybór jednostki… nie chciał brać w tym udziału, Ale herbatę mu Ojeblik zamawiała.
No bo jak inaczej?
Tak wielu rzeczy nie można już było okiem w oko. Lub listem w list. Tak dziwnie mu się za tym ckniło, choć przecież dla Przedwiecznego to taki maleńki odcinek czasu… a jednak i jego na razie chyba ukochany.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Para idealna” – … drugi tom nowej serii Jennifer Echols. Trzeci „Skazani na sukces” już w sprzedaży. Wszystkie składają się na trylogię Superlatives. I są na wskroś zachodnie. Niesamowicie… nie tyle lekkie, łatwe i przyjemne. Co raczej miejscami aż nazbyt przewidywalne i dziwacznie skonstruowane.
Bohaterowie są przewidywalni, a cała fabuła: 3 przyjaciółki – 3 książki dość już wyniszczona. No ale… koniec szkoły, przygotowania do albumu. 3 pary. Zdjęcia, podniecenie, hormony, miłostki i zdrady. Wiecie, no jak zwykle. Dla wielbicieli tematu pewno może być, dla tych, którzy zwyczajnie lubią YA, może już nie. No bo sorry, ale czy serio nastolatki są teraz TAKIE?
Najważniejsze.
Można czytać tomy osobno, ale naprawdę głębszy obraz widzi się, gdy czyta się je kolejno, więc jeśli kochacie autorkę, najpierw zaopatrzcie się we „Flirt roku” i szykujcie się do podróży na Florydę! Będzie amerykańsko!!!
Miałam taką… hmmm, nie wiem jak to określić, jakie słowo tutaj pasuje… możliwość? Brzmi jakbym miała wybór, a przecież go nie miałam. Trzeba było robić to, więc się to robiło. Po prostu tak się zdarzyło, że mieszkałam w kilku miejscach na Wyspie. Choć zawsze wiedziałam, że jest tylko to jedno, jedno jedyne, w którym chcę być. Do którego innych chcę mieć jak najbliżej.
Wiecie, biedny musi poczekać na swoją szansę.
Z czasem się udało, ale…
Jednym z tych miejsc było Listed.
Coś, co skazano na wymarcie. Wiecie, kilka domów przy drodze, trochę portu i maciupka, różowa plaża, która wypełniona jest różowym gruzikiem. A jednak to tutaj znajduje się sklep z najdroższymi zegarkami i diamentowymi pierścionkami, no i miejsce ma jedna z najbogatszych firm… która sprowadza swoje rzeczy z krajów tak zwanego innego numerowego świata. Poza tym, do niedawna sprzedawano tam homary z Kanady czy innych antypodów, no i wiecie, jest garncarz i szklarka, ale sklepu jako takiego brak. Zresztą to Wyspa, tutaj małych sklepów nie ma. Tylko te głównych sieci. Tylko w dwóch rozmiarach. Widać dla tej wioski żaden nie mógł być przystosowany. No i przecież każdy może pójść te dwa kilometry, lub i trzy do Svaneke, czyż nie? Dla zdrowotności, cudowną ścieżką nadmorską, lub wzdłuż ulicy… Bo tutaj jak z tlenem, nie do końca jest ważny, wiecie, dlatego Listed dla wzmocnienia swej miasteczkowości zaczęło się rozbudowywać. Oczywiście w najbardziej popierniczony sposób. Wycinają drzewa w strefie zalewowej – bo jest tutaj dość nieprzewidywalna rzeczka – by się bogaci mogli w ramach swych letniskowych chatek poukładać.
Wiadomo, jak są pieniądze, to da się wszystko…
Spoglądając na tę dziurę w kilka lat po wyprowadzce, nóż się w kieszeni otwiera. Drzewa wycięte, domy na palach szpetne stoją… I Sodoma i Gomora. Zresztą i jedno i drugie nie mogą bez siebie istnieć. Po co komu drzewa. Przecież są takie nieistotne. Podobnie jak jedzenie. Lepsze diamenty i zegarki, których ceny powalają całą miejscowość. Bo wiecie, mieszkających nie stać na nie, a nawet jeżeli, to przecież ważniejsze są sprawy. Ale, gdy przychodzi lato, wszyscy gromadzą się na maciupkiej plaży. Tłok jest straszny i rwetes, ale równość jest w tym pewna. Nagle, wiecie, nagle wszyscy są równi. Każdy musi wystać swoje do skoku ze skał, czy też zjazdu z linki… każdy musi się trzymać na powierzchni, nie da się inaczej.
Listed ostatnio przeszło dziwaczne zmiany, ale jednak wciąż góruje nad nim kurhan i ten park, do którego już teraz nie można wejść. Ostatnia wolna działka w środku została sprzedana, a plany budowlane przeraziły tych, którzy mieszkają dookoła. Bo wiecie, dotąd mieli jakiś widok, a teraz wybudują im czarną stodołę, która zakryje wszystko… i nic nie mogą powiedzieć, bo przecież są biedniejsi. A biedniejszy, mimo onej zawsze wypominanej w Danii równości, zawsze jest do tyłu, w tyle i ogólnie mało poważany.
I tyle…
Przejeżdżając teraz przez Listed mam wrażenie, że to miejsce wymarło jeszcze bardziej. Ludzie już nie parkują, bo im wymalowali dziwactwa na szosie, a na dodatek handelek coraz bardziej podupada. Ino w porcie, tam zaraz koło sklepu z zegarkami złotymi twórca onych zegarków zrobił malutką knajpkę… widać wiecie, jakoś trzeba zachęcić ludzi, by go odwiedzili. W końcu ile zegarków, czy pierścionków zwyczajny człowiek potrzebuje, co nie? A loda obali każdy, czy tam kawkę z ciasteczkiem. To jest zawsze na topie i większość na to stać. Niczym ono filmowe IT, co to teraz podobno będzie miało ciąg dalszy. To…
Naprawdę nie rozumiem ludzi.