„… znaczy, nie żeby ktoś się oszukiwał, że zdoła.
W to serio nikt nie wierzył, że wiecie, przełamie się, nie zrejteruje w ostatnim momencie, że nie padnie gdzieś po drodze. Ale… w końcu musieli to zrozumieć, w końcu to do nich dotarło i pozwolili jej jechać. Do krzyżyków i łódek, zwierzątek i kropeczek i oczywiście linii dziwnych i jeszcze postaci, które doprawdy miały w sobie wiele pasji. Do skałek rzezanych, do brzózek już zielonych, gdy te na Wyspie wciąż jeszcze śniły jeszcze zimowo, do trolli większych.
Pani Wyspy płakała, ale zezwoliła jej na oną krótką nieobecność wyspowej wiedźmy na Wyspie. Nawet lekko obniżyła te trzymetrowe fale, co to miały być. Chociaż wiecie, bez przesady. Wciąż czuła się lekko wykluczona. A potem oczywiście zmieniła zdanie, przez co choć oddalone o setki kilometrów Wiedźma Wrona Pożarta cierpiała męki i katusze tęsknoty za domem.
Ale…
Pięć dni.
Nabrała przecież kamieni ze sobą i piasku w butach, uszczyknęła ziela wszelakiego, kwiatków i kawałek Wyspy ze sobą zabrała, więc tak naprawdę wciąż z nią była na niej, a jednak, gdy ostatni piaskowe kryształki zaczęły wytrzepywać się z jej podeszw i ciuchów, zrozumiała…
Pięć dni…
Tęskniła.
Nie spała.
Myślała.
Nie śniła.
Nie była.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Xięgi Nefasa. W zaświatach” – … lubię. Zakochałam się w tomie pierwszym, więc oczywiście, że musiałam ułapić i kontynuację. I wiecie co, nie zawiodłam się. Bo mimo tego, że wciąż jeszcze moda na słowiańskie bóstwa i mity w literaturze polskiej, to jednak w wykonaniu tej autorki… jest w tym i coś więcej.
Tym razem Nefas nie jest tylko sobą przemądrym i przebiegłym, ale jest też i tym, które Dante przeprowadza po piekłach. Bo tak, jak właściwie można się było domyśleć, Nefas idzie na drugą stronę, by odzyskać ukochaną. Ale czy mu się uda? Czy w ogóle może to być możliwe, nawet jeśli ma się niektórych bogów po swojej stronie? A może jednak jest to już zbyt wiele?
Niesamowita powieść fantasy, ale i powieść historyczna. Oczywiście, że nie wszystkie fakty są takie, jak może pamiętacie z książek w szkole, ale jednak… to wciąż historia Polski. Czasów, w których dawni bogowie wciąż jeszcze próbowali walczyć o swoją pozycję z dziwnym, nowym bogiem. O kapłankach, klątwach i duchach. Tutaj magia nie jest czymś dziwnym, tutaj jest czymś, co jest codziennością. Czymś, co wpływa nie tylko na los człowieka, ale też może zmieniać jego drogi. Tylko, czy warto tak ryzykować? Bo przecież ni magia ni bogowie nie robią niczego za darmo.
Kapitalna książka!!!
Dla tych, którzy tęsknią za dobrą, słowiańską fantasy.
Małe wakacje końca maja sprawiły, że campingi się zapełniły. Może nie do końca, może i te całe gazetowe newsy, że wszystko u nas wykupione, że ogólnie miejsc już brak są mocno przesadzone, ale wiecie, teraz kłamią we wszystkich mediach. Ten kraj nie różni się od innych. Manipulacja to droga do celu… a przynajmniej wielu tak uważa.
Na zewnątrz ciepło, ale chłodna bryza od morza sprawia, że człek się nie poci jak wariat i wciąż jeszcze może cieszyć się spacerowaniem. Bo przecież wystarczy wyjść z domu. Po drodze, w takim przydomowym sklepiku, czy raczej stoisku, człek skusił się na sporą doniczkę z już kwitnącymi konwaliami. Bo przecież czemu nie, potem w zwykłym sklepie cały zestaw roślinek tylko za 10 koron!!! I już będzie fajno w ogródku. I już będzie niebiesko!!! Bo przecież nie da się żyć bez tych kwiatków i roślinek, no sorry, ale nie da. Ale… potem taki lekko obładowany człek lezie skałami dookoła Gudhjem, bo przecież czemu nie. A na skałach wciąż kwitną krzewy, większość już zielona, niski poziom wody odsłonił neonowe wodorosty… czadowo jest.
Magicznie.
Na szczęście Turyścizny wciąż jeszcze niewiele poza dziwaczną wycieczką rozwrzeszczanych wyrostków, którzy… w połowie zostali na drodze i oczywiście zaczęli gapić się w telefony, a druga część usiadła na skałach i w końcu zrobiła to samo. Zresztą, wychowawcy też jakoś tak się zabawiali poza jednym męskim osobnikiem, co to jak ten sęp gapił się na wszystko. Ale nic to, można ich wyminąć, uciec i pocieszyć się lodami w porcie. A lody mamy cudowne!!!
A potem oczywiście spacer do drugiego portu, który zdaje się być całkiem odmienny. Pusty, o wiele bardziej wietrzny i mniej słoneczny. Cudowny. Gdzieś po prawej stoją kajaki, albo gotowe do wypłynięcia, dziobami skierowane w wodę, albo schnące po jakiejś wyprawie. Ale na nas już czas. Tak naprawdę zwykły spacer, nawet jeśli człek idzie dość szybko, poznaczony górkami i skalistymi nierównościami, wcale nie jest krótki, w końcu wyjdzie, że 3 godziny przeszły nie wiadomo gdzie. Ale człek mimo lekkiego zmęczenia, bo przecież to jednak wzgórki i pagórki, czuje w sobie oną szaloną radosność. Teraz tylko po drodze kupić obiad i do domu. A tam wiecie, wysadzić co się zdobyło i oczywiście nagłe zdziwienie, że już szósta…
Oj tak, czas pędzi jak szalony. Przecież to już koniec maja!!!
No czerwiec właściwie…
No wiecie co, ja już nie wiem co się stało z tym czasem. Bezczelność jakaś i tyle!!! Żeby tak człeka postarzać i to w takim tempie. Ale nic na to człek biedny nie poradzi. Bogaty se może pobotoksuje to czy tamto, to odsuszy, tamto odciśnie, ale mi zostają spacery i pompki w domowym zaciszu. A co… bida i tyle. Nie ma na botoksy!!!
LOL
Ale jutro też pójdę na spacer.
A co.
Póki nie ma tych koszmarnych upałów, póki świat cały taki nie do końca pełny, póki wiecie, Wyspa nie Naturyścizniona. Trzeba wykorzystać czas, gdy jeszcze daje się oddychać i nie trzeba się przepychać i kląć pod nosem, że jak zwykle wszyscy gdzieś mają znaki drogowe i zakaz wjazdu przy porcie w Gudhjem, właściwie mało kogo obowiązuje.