Pan Tealight i Poduszka z Błękitnym Reniferem…

„Niczym latający kufer, niczym dywan z najszybszymi frędzlami… latała. Naprawdę. Czterokątna, prostokątna, podłużna lekko. Przyplątała się za Wiedźmą Wroną Pożartą z podróży na północ i za nic nie chciała siedzieć cicho i spokojnie na łóżku ni na sofie. Nie chciała spłaszczać sobie chwościków, nie chciała pognieść onej nowe białości, ani tym bardziej zmiażdżyć haftowania… naruszyć onych opowieści, które ktoś tam naniósł na jej powierzchnię. Dość może maszynowo, ale może nie?

Po środku stał Jelenio-kozioł, czysta mutacja wszelakiego Herna i wszelkiej dzikiej, rozpustnej magii. Po lewej spoglądał na niego Żarptak, żółtawy, z czarnym, węglikowym łebkiem, a po lewej była ona, Wrona. Były na niej kwiaty czarowne, ziela wszelakie i maska z pradawnego lodowca. Owoce egzotyczne, mutanty liściaste i wszelakie niewiadome. Zielone liście z Mrozodrzewa i Dęby Zyczeń i oczywiście Kwiat odbicia. Każda nitka zdawał się snuć jakąś opowieść, więc poduszka jak nic była głośna, ale Wiedźmie Wronie Pożartej to nie przeszkadzało, w końcu ktoś jej zagłuszał myśli, w końcu ktoś jej odbierał nadmiar słów z głowy. Był i Lodowiec Niewodny, Tulipan Zagłady i Wrota Piekieł Wszelakich zawarte w wirującym, pomarańczowo-czarnym Maku. Było wszystko to, czego potrzebowała i była miękkość, w którą można się było wtulić całkowicie…

A dla innych to była zwykłe, pstrokata poduszka.

Z dziwnym zwierzakiem pośrodku, który zerkał niczym połączenia spojrzenia: spod byka i jestem strasznie nawalony, a poza tym żółte białka świadczą o mojej schorowanej wątrobie… Ale dla niej, dla niej to były wszystkie opowieści, legendy i mity Północy, które potrzebowała. I takie dziwne spełnienie pragnienia, które już dawno o sobie pozwoliło zapomnieć i zmycie klątwy… i więcej.

Wpatrywała się w nie, głaskała je opuszkami wciąż nie wierząc, że są z nią tutaj, na Wyspie. Kołysała je, słuchała ich, odpowiadała na ich pytania i niepewności. Po prostu była niczym część ich. Niczym ten haft na poduszce. Ten najmniejszy, czerniawy, którego nikt nie potrafi zidentyfikować…

A nocą wszystkie kształty w pełni swych barw złaziły z tkaniny i tańczyły ostrą salsę!!! Każdej nocy to robiły i nikt nadal ich na tym nie przyłapał.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3769 (2)

Z cyklu przeczytane: „Morze spokoju” – … dodruk, ale myślę, że warto wspomnieć o tej książce. Warto nie tylko przez tą dziwną trochę okładkę, ale przez pewną mądrość, inteligencję i bolesność stron. Naprawdę warto. Niezależnie od tego, czy jesteście dziewczyną w okresie dojrzewania, czy jej matką, możecie po nią sięgnąć.

Po opowieść o dojrzewaniu, ale tych, którzy już przeżyli COŚ. A może raczej przeżyli zbyt wiele. Wiecie, taka YA wymykająca się silnie z definicji opowieści o tym jak to on ją kocha, a potem nie, a potem kocha a może nie… Tutaj nie ma słodyczy, nie ma niepewności. Jest tylko próba przetrwania wszystkiego. Tego, co było, co jest i będzie. Próba, która wcale nie musi się powieść.

Wystarczającą reklamą tej pozycji jest chyba to, że czytelniczki wymusiły dodruk książki. I to bardzo wierciły Wydawnictwu dziurę w jego książkowym brzuchu. Szukajcie tylko w dobrych księgarniach, wiecie, nie tych z garnkami!!!

IMG_5789

Problemy z wywozem śmieci, nowy Lidl i oczywiście przewidywania pogody na wakacje. Tym się zajmuje Wyspa. No chyba że, no wiecie, zdarzy się coś innego, więc wtedy donotuję. Nowe knajpki się otwierają, jedne się sprzedają, inne tylko przejmują właścicieli, tudzież opanowują innych umysły i wiecie, trzaskają filiżankami.

Czyli zwyczajność.

Na zewnątrz zalatuje ekologią, na dodatek gorąco i duszno się robi, więc serio, już nie mogę. Jak zwykle te pierwsze upalności mnie wykańczają. Zresztą, nie oszukujmy się, te kolejne też. Nie lubię lata i tyle. I nie chodzi tylko o temperaturę, nadmiar ludzi na Wyspie i oczywiście ich dziwne myślenie, że wszystko im wolno. Ktoś gdzieś napisał, że u nas rowery zawsze mają pierwszeństwo i ogólnie nie podlegają prawa i idioci tak jeżdżą. Nie, to nie jest miejsce, w którym dwa kółka zwalniają was ze świadomości istnienia prawa drogowego i używania ścieżek rowerowych. Tym bardziej, że jak przyjadą ci z Kopenhagi, to będą serio mieli was gdzieś. Oni chcą rozpędzić swoje cztery kółka, a i dość mają tych wszystkich rowerzystów u siebie, którzy uznają się za duńskie święte krowy. Uważajcie ludzie, bo temperatura spowalnia, pewne zmysły odmawiają pracy w wyższych temperaturach. Naprawdę nie warto umierać pod kołami.

Zieloność się potęguje, wszystko dookoła się zmienia. Rzepak w końcu żółci się i wszystko przenika jego aromat. Ale wiecie, jakoś tak nie znika zwyczajowy aromat kupy nawożącej. Nic tego smrodku nie pokona. Jak wpadniecie w aromatyczną chmurę świeżo wylanej gnojówki, to już po was. Będziecie ją czuli na sobie przez kolejne dni mimo pryszniców i perfum.

Ech!!!

IMG_3746

Wiosna powoli przemienia się we wczesne lato. Nie tylko zieleń wszystko obraca i podporządkowuje sobie każdy centymetr. Poza piachem. Chociaż, jak tak dalej będzie i susza znowu się przedłuży, to i na piachu zaczną zieleniny kiełkować. Jakoś nie przeszkadza im sól ni morska bliskość. Bo jest sucho. Słońce jak wyłazi, to wypala trawnik metodycznie i bez żadnych wyrzutów sumienia. Mocno to przerażaj. Podobnie brak pszczół. Jeszcze rok temu lepiej było nie wsadzać łab w kwitnącą jabłoń czy wiśnię, a teraz… a teraz kurcze nie ma tam nic. Żadnego bzyczenia. Jak już znajdziecie jakąś pszczółkę, to najczęściej jest dziwnie zagubiona, albo zasypia w mleczyku. One już przegrały. A to znaczy, że my też. Czy pomogłoby stworzenie ulów co kilka kilometrów? A nie tylko kilku pasiek na całą Wyspą?

Może by pomogło?

A może nie mamy już szans?

Jak na razie policja ostrzega przed stadem latających luźno krów. I taką mam wizję onych krowinek nade mną, srających na mnie spod chmurek, unoszących się nad polami, dzięki czemu już nawożenie będzie z głowy i wiecie, no latających krówek… może i z małymi skrzydełkami u wymion, boczków, a może tylko u kopytek? Niczym maciupkie Hermesy? Patrzycie tak w górę, a tam te włochate, brązowawe lub te kremowe, wyglądające jak ta śmietana sprzed wieku… albo czarne, całkiem czarne niczym węgielki, wiecie, te, u których spodziewacie się czerwonych ślepi, całkiem szatańskich, albo te rzadkie, w ciapeczki. Albo te brązowe niczym krówki karmelki, ale krótkowłose? A może i do towarzystwa mają owce i konie i nagle wszystko lata, a ino osrańce człowieki siedzą w dole, bo za głupie są by fruwać?

No wiecie, durne skojarzenia, gdy po raz kolejny, przerażająco kolejny, na Wyspie, która produkuje prąd – i wieje dziś – wyłączają go. Gdy człek niczego właściwie zrobić nie może, bo wszystko jest prądożerne. I internety i podgrzanie zupy i jeszcze makaron i gorąca woda w prysznicu.

IMG_3964 (3)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.