„Jorik, Pornoramiks, Gerald i Leonidas… żeby wspomnieć tylko tych widocznych. Tych, którzy wpływali na nią codziennie, tych wiecie, najbardziej głośnych. Zresztą kolejni mieli jeszcze bardziej odjechane i trudne do zapamiętania imiona. Pan Tealight już dawno dał za wygraną i po prostu tylko kiwał głową. Nie chciał pamiętać, nie chciał wiedzieć, nie chciał nawet komentować tego, że ona… wiedźma nadmiernie procentowa i na wszelakim dopędzie, prowadzała się z jednorożcami. Z różowawymi, turkusowymi i oczywiście tymi z gwiazdkami kołującymi dookoła ich puszystych ogonów. No i jedn nawet miał srebrzyste skrzydłe, inny dwa dzwoneczki na szyi…
No powiem wam jak w tym wierszyku o tej jednej, no co tam miała te owieczki i je pasała. Nie, nie gąski, gąski zawsze wzbudzały w Wiedźmie Wronie Pożartej wszelakie stany lękowe. Serio ino jej trzeba było dodać jaką laseczkę, rozkloszowaną sukieneczkę w pastelach i buciki kryształowe… nosz po prostu jawna i cukierkowa przeciwność tego, czy ona jest, była i raczej będzie.
Za stara jest na zmiany…
No ale jednorożce?
Uważała, że po pierwsze i tak nikt w to nie uwierzy, no wiecie, że ona idzie i te jednorożce, po drugie na dodatek nikt nie uwierzy w to, że je widzi, a po trzecie, no przecież miały te rogi, co nie… więc było to odrobinę przerażające. Takie zezwłoki na rogu serio zasychały dość szybko, jeszcze jak jednorożec był wielbicielem wszelakiego galopstwa, to od razu zmieniały się w wędzoną i suszoną ludzinę.
Mniam!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Rzeźbiarz śmierci” – … tom 4. Mniam. No po prostu. Co jak co, ale Carter uwielbia swoją dosłowną dosłowność, z którą opisuje każdy krok mordercy. Lubuje się w opisach, które skraplają, kapią, które naprawdę mają się mokro, krwiście, mięsiasto i w ogóle…
Ale to każdy, serio!!!
Tym razem zwyrodnialec jest wyższego stopnia. Ale to bardzo wysokiego. Nie tylko morduje, ale też w artystyczny sposób modeluje miejsce zbrodni. Czyżby artysta zboczeniec? A może horror vacui? Albo ktoś, kogo sztukę inni źle zrecenzowali? No wiecie… czasem recenzja potrafi dobić, a czasem wkurzyć aż tak. Nasi bohaterowie nie tylko stykają się z nowymi formami uśmiercenia osobników, ale też przede wszystkim jak zwykle coś im grozi, no bo przecież. W tym Carter się nie zmienia. U niego wszystko zawsze leci schematycznie.
Czy Garcia w końcu będzie miał dość?
Jak zniesie to jego związek?
A Hunter?
Czy naprawdę jest taki twardy?
Wprowadzenie nowego członka zespoły intryguje, ale tak naprawdę… ech, no na co nam ona? Weźcie. Za to same zbrodnie. Mniam! Trzeba przyznać, że w tym tomie, mimo pewnej stagnacji gdzieś w środku tomu, wszystko jakoś tak no… się układa. Wszystko w końcu zaczyna do siebie pasować i chociaż znowu można szybciej dodać dwa do dwóch, to ten tom wciąga w specyficzny sposób.
Wychodzi człek do lasu, dzień jeden nie był… a tam już nie ma brązów, ino zielenie. Wszędzie zielenie. Tu maciupkie listeczki, które rozwalają mnie dosadnie, serio. Wiecie, one totalne miniaturki z poszarpanymi brzegami, które wyglądają jakby wyszły spod maszyny niewprawionej szwaczki. Gałęzie jakby zgrubły, ktoś posprzątał malutkie cząstki zeszłoroczne i zakrył je liśćmi zawilców i czosnku niedźwiedziego. Lepiej serio w niego nie usiąść, no szkoda. Każdy Tubylec, a i Turyściznowiec, jakoś tak włazi w las i wraca z aromatycznym bukiecikiem. Ciekawe ile w tym roku będą za nasz czosnek bulić ci ze stolicy?
Włazi człek w las i po prostu zieleń go opada i te malutkie, niesamowite, przyciężkie lekko pączki zawilców. Gdyby ktoś podniósł znowu ów problem żółtych, to rosną jak szalone, szczególnie w miejscach, gdzie buszują owce! Na owczych bobkach widać najlepiej. Jakoś tak kokoryczy też się bobki podobają. Fajnie!!! Ale w moim lasku głównie białe zawilce, takie malankowe miejscami z różowymi i fioletowymi paseczkami. Cudownie delikatne, ale tylko na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości to serio twarde sztuki. Opierają się onym wahaniom temperatury, które mamy obecnie niczym jakieś skalne porosty. Chcą wzrastać. Chcą do słońca. Tworzą nietypowe konstrukcje z powalonymi gałęziami. Wyglądają zza nich zalotnie…
Flirciary takie!!!
Ostatnie krokusy całują glebę, gdzie niegdzie jakieś białe buntowniki chcą konkurować z resztą wzrastającego świata, ale przegrywają. Ich czas się skończył. Teraz zawilce, kokorycze, no i te tam… przylaszczki i stokrotki pojedyncze i fiołki i oczywiście one. Żonkile. Kupki z kołyszącymi się żółciutkimi, słonecznymi główkami zaraz przy drodze, zaraz przy rowie. Zaraz pod polnym drzewkiem. I wciąż nie wiem, czy ktoś specjalnie je tak kiedyś powsadzał, czy nie? Czy one tak same? Złoci strażnicy wiosennej poprawności kwiatowej.
I nagle walenie w dach…
… grad. Zmienność pogodowa daje o sobie znać. Tylko wieczór zapadł, a wszystko spada w dół, a wszystko się chłodzi. Zresztą, nie oszukujmy się. Przecież zewnętrze tylko kusi słońcem, powietrze wciąż przenika milusi chłodek, który przymusza nas do zarzucenia jeszcze jednej warstwy odzienia.
Oj, lepiej chyba nie odkładać sweterków.
Wyspa ma to do siebie, że uwielbia zmieniać pogodę. Czasem niczym w górach winieneś być przygotowany na wszystko, a już wiosną, na pewno. O poranku może ci przygrzać słonko, nastawiasz się na wyprawę, a tutaj w ciągu sekundy nadciągają chmury, grad miażdży świeże pączki i po wszystkiemu. Dziwny, zimny powiew mrozi ci nie tylko odkryte miejsca i już wiesz, że to, co babcia opowiadała o długich gaciach, należy też zaadaptować na takie okazje. Ziemia wciąż jeszcze zimna, ale musi rodzić. Jakby wiedziała, że czas nie będzie jej sprzyjał. One poszarpane, połamane kształty otrzymują dookoła siebie śliczny, zieloniutki, grubiutki, puchaty dywanik. Mchy nagle znikają, a na gałązkach pojawiają się pąki, ale i tak najcudowniejsze są one: drzewa owocowe. Takie panny młode na wydaniu. Wiecie, bierzcie mnie pókim dziewicą, no i póki płatki mi nie opadły! Bierzcie mnie za żonę!!!
Przejeżdżając wciąż jeszcze pustawymi szosami, jakoś tak człek nie tylko zauważa coraz gorszy stan dróg, ale przede wszystkim właśnie je. Drzewa owocowe i krzaki. Wiśnie, tarniny, śliwy mirabelki… i pierun wie co tam jeszcze. Piękne takie, niewinne. Cudownie niesamowite, kontrastujące z oną wciąż jeszcze ciemną ścianą innych gałęzi…
Boskie jakieś takie.