Pan Tealight i Budyniowa rzeka…

„Nagle się pojawiła. Nie… źle mówię. To raczej tak, jakby zwyczajową Rzekę przepływającą pod Białym Domostwem, nagle zastąpiła inna. Uprzedzając fakty, tylko na dzień czy dwa, ale jednak. Może w rzeczywistości znajoma Rzeka wyjechała na wakacje? Może na chwilę musiała odpuścić? Po prostu zakasała kiecki czy portki i zwyczajnie wyszła z rowka? Może? Może rzeki też muszą, bo jak nie, to im odbija i zmieniają się w mównicę? Taką polityczną?

Może?

Kto to tam wie.

Jednak widok, jaki ujrzała Wiedźma Wrona Pożarta, gdy wczesnym popołudniem odmawiała swoją własną, spacerową modlitwę, był dość zaskakujący. Wiecie. Wszyscy, ale to wszyscy zgromadzeni wzdłuż brzegu z łyżeczkami, chochelkami, albo łapami bezczelnie… żrący. Jedni brali tylko troszeczkę, na spróbowanie, w miseczkę, kubeczek lub pudełeczko i oddalali się w krzaczki, jakby potrzebowali prywatności. Drudzy żarli od razu. Jeszcze inni ładowali w termosy czy wiaderka i zanosili do domu, tylko i wyłącznie, by po prostu zamrozić ono waniliowo-karmelowe bogactwo. By zachować na potem, nauczeni smutnym doświadczeniem, że to, co dobre szybciej się kończy, niż miłość teściowej do synowej… jeżeli to w ogóle istnieje?

Kto to tam wie?

Wiedźma Wrona przyłączyła się do tych mrożących. Do tych zbierających budyń i znoszących do piwnic, do Lodowej Jaskini, do miejsca, w którym budyń zmieniał się w masę, której nie można się było oprzeć. Gdzie zdawało się, że wszystko obżarstwo jest wybaczone. Jakoś tak od razu, wiecie, jakby bóstwa rozumiały. Jakby same… papusiały, wrednie nie dzieląc się z innymi. Skrywały czekoladę pod posłaniem i cukierki w pudełku po żelazku.

Wrednie.

Budyniowa rzeka była cudowna. Niektórzy, w jej dolnym biegu stworzyli nawet spa. Wiecie, Księżniczki i Królewny, te po best before i te całkiem niedeflorowane… postanowiły zwyczajnie wchłonąć to przez skórę. No jeśli czekolada wygładza, to czemu nie budyń?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_0338 (5)

Z cyklu przeczytane: „Rywalki. Kolorowanka” – … no kolorki. Wiecie, kiedyś były na jęzorki, a teraz wszyscy szaleją za kolorowankami. Bo podobno to tak mocno odstresuje wszystkich a i takie to fajne, robić to z dziećmi. Jakbyśmy nie robili tego z dorosłymi jako dzieci. Nie no.

Był dziennik do niszczenia, teraz rozwija się na nowo przemysł kredkarski.

Ten tom został oczywiście wydany jako dodatek do serii Kiery Cass. I jest taki jak jej pięcioksiąg. No wiecie, licząc bez opowiadań. I licząc po polsku, bo wydawnictwa są różne. Był Dziennik, teraz fanki otrzymują kolorowankę z obrazeczkami upamiętniającymi najfajniejsze sceny z serii. Poza tą z kolanem i męskimi elementami, ale… Kolorowanka podzielona jest na części – tomy pięcioksięgu, więc dokładnie wiecie, które sceny macie przed oczami, i które możecie potraktować kredkami. Spore detale i mniejsze, można pobawić się w cieniowanie, można pokolorować cytaty – oczywiście przetłumaczone na polski. Można się pobawić i tyle.

Dla fanów na pewno.

IMG_4862

Jak jest skinke po angielsku?

No bo…

Widzicie, w pewnym czasie, gdy przeprowadzacie się z miejsca na miejsce, znaczy z miejsca jednego języka w miejsce innego języka i dodatkowo uczyłeś się kilku innych wcześniej, wszystko zaczyna się mieszać. W cholerę!!! Nagle wiesz, co chcesz powiedzieć, ale język, którym się chcesz posłużyć, jakoś całkowicie nie odpowiada temu czasowi i miejscu, tudzież ludziom, z którymi sie chcesz porozumieć. I tak, docieracie do miejsca, w którym nagle nie wiecie jak powiedzieć to po polsku. Nagle mimo czytania w tym języku, bo sorry, ale polski jest kapitalny w swojej złożoności i bogaty w słówka i przenośnie. Jest filuterny, cudownie niegrzeczny miejscami i wciąż jeszcze pełen przeszłości w sobie… dlatego lubię czytać po polsku, a jednak, gdy przychodzi do rozmowy, zaczynają się schody. I to całkiem nie ruchome. Jakoś porozumiewanie się z Chowańcem nagle zmienia się w plątaninę różnych słów, niekoniecznie polskich, ale on to rozumie. Gdy przychodzi do rozmów, szczególnie na żywo, z Polakami. Ręka noga, mózg na ścianie, flaki na dywanie. No sorry. oraz częściej jest to niemożliwe. Ale bez obawy, żaden tam rasizm, lekki nacjonalizm może, wyspowy, ale jednak, kurcze… ja tam mam trudności w rozmawianiu z żywymi w każdym języku.

Chociaż angielski zdaje się być bezpieczny.

Wiecie, tak dziwnie pokojowy.

Jakby człek już przyjął już za pewien pewnik to, że wszyscy znają go chociaż tak silnie pi drzwi oko, więc też i wszyscy popełniają błędy, więc… Nie wiem jak to wyjaśnić, ale jednak kurcze, łatwiej mi z angielskim.

Ale jak jest skinke po angielsku? No ham no LOL I to bez wyzywania się od bardzo chamowatych osobników. Spokojnie. Inna sprawa, gdy nagle poznajecie jakieś słowo duńskie i wpaja się Wam ono w łeb tak mocno, ponieważ ma pewne brzmieniowe konotacje z polskimi słówkami i dziwnie spoglądacie na koszyk w sklepie. Wiecie, pleciony taki. Ekhm… i już nie możecie się przestać śmiać. I już nigdy więcej zawody pewne, kobiece zwykle, nie będą takie same.

IMG_0520

Pada.

Cudownie obudzić się i słuchać jak duże krople walą w okno i dach i całkowicie nie musie wstawać. Przez chwilę. Bo wiecie, dorosłość w końcu człowieka zwala z łóżka, wyciąga z tej pościeli, potem odwija z kołderki, w którą próbujecie się zakutać na amen i… popylać do roboty. Nawet jeśli pracujecie w domu. A czasem mi się wydaje, że szczególnie, gdy pracujecie w domu, to staracie się bardziej, robicie więcej. Wiecie, jakbyście chcieli udowodnić, że jesteście równi tym w kubikach i gabinetach. Tym, co jechali do roboty. Co musieli umyć zęby od razu po wstaniu, a nawet się ubrać w sztywne ciuszki. W końcu kto nas tam w domu widzi? No kto? Kot? Pies? A może jednak… no tak, listonosz, to czasem problem, ale zawsze można zakutać się w kocyk.

I udawać.

Pada… krople walą o szybkę, a człowiekowi jakoś tak milusio na sercu. no prawie jakby to był śnieg, czy coś? Wiecie, jakby zima dopiero się zaczynała, ale nie mam złudzeń. Jebane krokusiki wyłażą wszędzie, jakby nie potrzebowały słonka. Jakby olewały wszystko i robiły to na akord. Tutaj fioletowe, tam mdle niebieskie, a tutaj żółciutkie, te jajeczne… W sklepie jeszcze nic. Ta świąteczność w tym roku całkiem jakoś odległa, nie żeby mi się spieszyło, ale jednak. Takie to dziwne. przez dwa lata zaliczaliśmy to w marcu, a teraz… nic?

No cóż. Może i mam szansę na spokojny marzec? Serio nie mam nic przeciwko LOL

Najważniejsze, że pada. Ślicznie pada.

A padanie nocne tak cudownie usypia…

IMG_5814

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.