Pan Tealight i Ten, co poczyna koszmary…

„Rodziciel.

Pochwa zaczątków.

Ten, który wydala i kompletnie nie dba o swoje dzieci. A może jednak o nie dba? Może je dokarmia, doucza, zbiera na ich utrzymanie, zmienia im pieluchy, a może i dba o stypendia, może i ma dla każdego kołyskę, łóżeczko i domek?

Może?

Tak do końca nikt nie wie. Wiedzą jednak, że istnieje, zlepieniec wszelakich pobudek, gdy wygasły już wszelkie światła, gdy nie ma żadnego źródła światła, ni księżyca, ni gwiazdy, ni nawet oczu świecących w ciemności, jest tylko ona sama. Gęsta i przejmująca i budzi cię swoim oddechem, nagle nie tylko budzi, ale jej dotyk zaczyna muskać cię po gardle, coraz mocniej i mocniej i w końcu… dusi… Naciska. Dobrze wie, gdzie. Dusi. A ty się budzisz, ale nie możesz poruszyć. Twoje gałki oczne zdają się mieć wciąż wpojoną im wolność, a jednak nic poza nimi. Ni ręce, ni nogi, ni gardło. Nie możesz krzyczeć, nie możesz trącić tego ciepłego ciała, które leży tak blisko ciebie.

Które mogłoby pomóc. Które…

Albo te senne cudowności. Sklejone obrazki codzienności, które nagle mieszają się ze sobą, wynaturzają normalność i mieszają dzień z nocą. Nagle wspomnienia i marzenia są jednością, przeczytane powieści rażą obrazami, sceny z filmów igrają ze zmysłami. Wiesz, że to jest sen, ale czy na pewno? Na pewno… nie możesz się obudzić, więc to nie może być snem, ale jest na tyle straszne, że chcesz, by się skończyło, więc…

Nie budzisz się.

Czy on jest dobrym ojcem, czy wyłącznie marnym bóstwem, które ma gdzieś to, że jego dzieci tak rozrabiają? A może jednak to jego wielki plan? Może jest w tym coś więcej? Bo jeśli poczynasz i rodzisz, to coś musi w tobie być więcej…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2459 (2)

Z cyklu przeczytane: „Wiedźmikołaj” – … no on. Wiecie, gość dobrze odżywiony, świnki, prezenty. No jak to nie wiecie? Jakie renifery?

Cóż.

Widzicie, czasem zdarzają się pewne rzeczy. Zdarzają się, bo inaczej być nie może, bo istnieją ludzie tak źli i przebiegli, że im się udaje, i wtedy wszystko się kończy. Nadzieja, radość, oczekiwanie na niespodzianki. Magia… Na szczęście Świat Dysku posiada Śmierć, konia i ludzkiego wciąż pomocnika, a to oznacza, że wiecie… może nie będą takie same, ale jednak będą. Cokolwiek kruk ma do powiedzenia i ile strachów Susan Sto Helit wypędzi spod łóżek… święta muszą się odbyć.

Bo tak i już! Muszą!!!

To jedna z moich ukochanych części cyklu. No wiecie, kocham te święta na okrągłej ziemi, więc pokochałam i te na płaskiej. I jeszcze ON za Wiedźmikołaja. Któż by się spodziewał!!! No jak można GO nie kochać? Nie można, czyż nie? Powieść jak zwykle przemądra, pełna intrygujących osobistości, często umierają, ale spoko. Do tego magia, ale taka prawdziwa i młoda dziewczyna z dziwnym dziadkiem. No wiecie, Świat Dysku. Tutaj wszystko jest właściwie takie samo jak u nas, tylko czasem, odrobinę bardziej wyraziste, albo płaskie, albo wykrzywiające pogrzebacz.

Wesołych! LOL

IMG_9553

Wieje mocniej.

Właściwie to huragan, ale wiecie, kto tam uwierzy w huraganowe wiatry na wszelakiej północy, no kto? Ale wieje. Wieje tak, że aż mózg się człowiekowi chyboce i trzeba się jednak czymś wspomóc coby nie zwariować. Bo można zwariować z takiego wiania. W prognozach pogody nie dość, że ostrzegają przed kosmicznym deszczem… takim, jaki przytrafił się nam przez kilka godzin w środę rano – no powiem wam ulewa jak nigdy. Waląca o ściany i okna, tętniąca po dachu, wybijająca trawki i roślinki z ziemi. Coś, co się tutaj zwykle nie zdarza. Jakbyśmy wilgoć tak naprawdę tylko absorbowali z powietrza i nie potrzebowali opadów. A poza tym zapowiadają zimę… ale mało im wierzę. Chociaż, czekam. Wiecie, ja zawsze czekam na zimę.

Wieje.

Po prostu duje i chyboce chatką. Człowiek składa sobie silne podziękowania za te wszystkie kamienie, które przywlókł do domu, te zielone cudowne, te czerwone, te kryształki, krzemienie i ciężkie granity. Może nie będziemy robić za Dorotkę. W końcu mój Toto jest raczej pluszowy i łatwowzlatujący, więc wolałabym nie. Chociaż, może byłoby fajnie? Tak wiecie, kompletnie nie mieć na nic wpływu. Ktoś was podnosi, ktoś powala, ktoś unosi, przemieszcza, zmienia, przewiewa, a potem myślicie o tym, że termiczna bielizna, to coś wymaganego u kobiety.

Chyba?

Wieje… a jednak niebo pełne gwiazd, jakby chciało udowodnić coś, że nie da się posprzątać, że jednak woli mieć taką układankę na swojej powierzchni, jaką ma. Że nie da sobie gwiazdek pogrupować, ani tym bardziej ich wymieść. Chmurki chmurkami, ale jednak kurcze… te gwiazdy, takie normalne na tym niebie, takie niezasłonięte światłami miast, czy wysokimi budynkami. Takie nie martwiące się tym, że Dania sprzedała swoją pocztę NordPostowi, no i teraz zalicza wpadkę finansową, bo wiecie, u nas znaczki dwa razy droższe, więc mieli z tego, coś, a teraz mają nic. Za to NordPost odpowiedział, że Dania sama sobie winna, bo w takiej Szwecji można wciąż wybrać, czy chce się papier czy jednak elektronicznie wszystko i ludzie wybierają, a u nas… coś z tą demokracją u nas to jednak wiecie, jakoś kuleje jednak. A może to ten Wielki Bożek Ekologii, zakłamany skurczysyn!!!

IMG_2444

Rzeki…

No dobra. To, że są wzburzone i pełen wody, to już pisałam, ale to, co zobaczyłam dziś, to, że mogłam wejść w morze tak daleko, tak niebezpiecznie piaskowo-ruchomo… jest przerażające. Nasza Melsted å zmieniła się w budyń. Raczej rzadki i na pewno niesłodki, ale jednak wiecie, budyń. I to totalnie waniliowy. Może i z lekką domieszką karmelu nawet? I ponieważ po naszej stronie fal nie ma i morze cofnęło się dość daleko, to rzeka napędza cały ruch i wszelaką ruchomość piasku. Wygląda to tak, jakby Wyspa zdecydowała rzekami przeprowadzić część piasków ze wschodniej strony na zachodnią. A może to jednak coś innego? Ale widok jest niesamowity. Jakby waniliowy budyń wlewał się w błękity i granatowości morza, bardzo płytkiego, z głazami odkrytymi tak mocno, że aż zaskoczonymi swoją dziwną nagością. Wchodzisz w morze, w miejsce, które powinno ci zakrywać prawie pępek, i dziwisz się temu, co możesz oglądać. Piaski i skały. Liście i wodorosty. I te kolory kamieni. I te mieniące się bursztynowości fal…

Takie to wszystko zachwycające, ale i przerażające jednocześnie. Dotąd działo się to tylko jesienią, podczas tych deszczów jesiennych, ciężkich i zimnych, gdy ziemia spływała z pól, ale teraz to coś całkiem, kompletnie innego. Coś fascynującego, ale i strasznego. Z jednej strony – tylko natura, czyż nie, ale z drugiej… może ludzie znowu coś nabroili.

Z punktu widzenia szaleńczego artysty od kolorów – coś niesamowitego!!!

IMG_2591 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.