Pan Tealight i Browarek pod Łindmilem…

„Właściwie…

… widzicie, mimo niepijactwa Wiedźmy Wrony Pożartej i jej wszelkiej nienawistności ku procentom – poza czekoladą koniakową z Lindta – to postanowili, że zaszaleją. Tak po prostu, ale jak już, to po prostu i do końca. No i postawili na polu szopę. Całkiem niepozorną, zaraz po drugiej stronie rzeczki, tak by Białe Domostwo mogło stać na jej straży, ale też jakby się coś zrąbało, to wiecie… to nie my!

Szopa wyglądała jak coś całkiem prowizorycznego, coś mentalnie zbędnego, coś pomijanego wzrokiem i obiektywem aparatu, ale w środku… ech, w środku się warzyło. I to całkiem mocno. I całkiem nie do końca procentowo, bo widzicie, to był browarek, ale z odrobinę inną definicją browarności, a wszelakie używane tam liście, kwiaty, gałązki i korzonki, jakoś tak nadzwyczajnie nie do końca ze sobą współgrały, ale na pewno dawały kopa. No i płatki, nie zapominajmy o płatkach. W większości cukronych, innych znowu maczanych w dziwnych maczankach, manierowanych…

A jednak.

Widzicie, starali się nie mówić Wiedźmie Wronie Pożartej o tym, co się tam dzieje. Bardzo się starali. Nawet wynajęli Pojmanego Czarodzieja i Zmiętego Maga, by jakoś ukryli to miejsce, ale skończyło się na tym, że obydwaj zamieszkali w Białym Domostwie, dostępni na wystawie Sklepiku z Niepotrzebnymi, a ona się dowiedziała. No wiecie, po babsku pewno… tego nie przewidzieli.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_5495 (2)

Z cyklu przeczytane: „Małe mroczne kłamstwa” – … małe. Bardzo małe. Malutkie. I pragnienia zemsty. I ciągła nienawiść, która zmienia człowieka wyłącznie w oczekiwanie. Oto jest opowieść o tym wszystkim, na dodatek umiejscowiona w niesamowitych warunkach geograficznych. Na Falklandach.

Wciąż pamiętających przeszłość…

Połowa lat 90tych… naszą bohaterką jest matka już bez dzieci. Kobieta naukowiec, ale też i osoba opętana żądzą zemsty. Bo tak naprawdę nie ma już dla nikogo żyć. Ni po co. Nic jej tutaj na tym świecie nie trzyma. Nic jej nie więzi. Nic… Ale nim zabije, nim zdecyduje się na ten krok razem z nią będziemy szukać kolejnego zaginionego dziecka i poznawać niesamowity, jakże inny świat Falklandów.

Książka jest niesamowita. Klimatyczna, spisana w pierwszej osobie, głęboka i boli. Z jednej strony mamy tutaj opowieść wciąż jeszcze młodej kobiety, której życie dla niej samej nie ma już sensu, a z drugiej… Falklandy. Całkiem inny świat. Świat, który w 1994 roku wciąż pamięta strach i to co zrobiła Argentyna. Świat odradzający się, ale też i świat wciąż pusty. Turystyczna mekka, ale też i miejsce, którego nie można zrozumieć. Pustka i dzikość oraz morze. Dwa światy stykające się ze sobą. I oczywiście ludzie, z których każdy skrywa jakiś koszmar i jakąś tajemnicę… Kurcze, wydaje się, że tak wiele elementów w tej książce, że możnaby się zagubić, ale nic z tego. Autorka tak sprawnie prowadzi narrację, że wpadamy w ten świat i od razu wiemy… że oczekiwać możemy niespodzianek z każdej strony, ale nikogo nie możemy jednoznacznie ocenić.

Bo czym jest dobro i zło? Czy czymś nierozerwalnym?

IMG_5333

Medale od Królowej…

Widzicie.

Gdy przepracujecie pewną określoną sumę dni i nocy, miesięcy i lat, to dostajecie w Danii medal od Królowej. Fajnie, co nie? Zresztą nasza cudowna Królowa – serio uwielbiam Kobietę i cenię – jakoś tak lubi uszczęśliwiać ludzi. I wiecie, najczęściej jej to wychodzi. No chyba, że trafi na jakiegoś mruka, to wiecie, nie dogodzicie nikomu. Królowa znana jest z tego, że ma swoje zdanie i go nie zmienia. Że wyraża je głośno i dobitnie i co ważniejsze, pewne rzeczy stara się utrzymać w tajemnicy – jak ten wciąż jeszcze ekscytująco sekretny prezent, który dostała Mary z okazji narodzin pierwszego dziecka. Królowa lubi takie stroje a nie inne i nie przeszkadza jej wyjście w szlafroku na balkon, by pomachać do poddanych. Często używa dresów, gdy w końcu pozwalają jej wyjść w pole i szukać archeologów i nadzwyczajnie jest silna. To się aż czuje. Tak po prostu. I czasem się ludziom udziela. Co jest całkiem potrzebne temu światu.

Poza medalami, to wiecie, u nas zwyczajnie. Śnieg stopniał, ciepło się zrobiło i cholerne wiosenne kwiatki zaczynają wyłazić odbierając mi nadzieję na jakąkolwiek zimę. Są już śnieżynki i te małe żółte smoczki… czyli ranniki z jaskrowatych. One serio wyglądają jak małe smoki. Wiecie, ta zielona obwódka i żółta kulka wychylająca się z nich i potem rozpękająca i pokazująca jakie języczki ma w środku.

No smok jak nic!!!

Morze się uspokoiło, jakoś tak wszystko spowolniło i oczywiście zwolniło. Jakby wszystko wiedzialo, że będzie okay, że jednak ludzie nie spieprzą całego świata durna polityką, że chociaż tutaj może być tylko spacer i dzicz, las i pniowe opowieści. Bo przecież serio, gdy tak człek spojrzy na swoją egzystencję, to czego mu trzeba? Kawałka ziemi, dachu nad głową, kogoś do kochania i bzykania, jedzenia i czystej wody i powietrza czystego i wielu miejsc do spacerowania i oczywiście do inspirowania się. Bo inspirowanie się jest awesome!!! I cisza lasu jest awesome. I liście zeszłoroczne, lekko już butwiejące, mokre przez cały czas.

Wyspa jest awesome!!!

IMG_5493 (2)

Światło się zmieniło.

Dni coraz dłuższe, co wprawia mnie w marudny stan, ale przecież nic z tym nie zrobię, czyż nie? No nie zrobię. Dlatego cierpię. Cierpię to dziwne, białe świtało. Wiecie, niby słońce, a jednak nie słońce, niby chmury, a jednak kurcze coś z nimi nie teges. Wszystko spowija coś na kształt chmurnej mgławicy i zamiast przepuszczać zwyczajowe światło, promienieje, rozrzuca, rozmiękcza i zmienia jego kolor na czystą biel. Prażącą oczy na wolnym tłuszczu, dziwnie niepokojącą, nagle wpadającą w ostrą szarość.

Nie przepadam za tym światłem. Albo słońce, albo mrok. Żadnych półśrodków. No i w tym świetle wszystko jakoś jest jasne, ale te kolory, no chyba szalone całkowicie. I to dziwne uczucie wilgoci, jakby wszystko płakało, a nic się nie deszczyło. Nawet ziemia zmienia się w gliniastość stokrotną, która spowalnia każdy krok i ułatwia każde poślizgnięcie się. Czyż nie jest to aura właściwa wiośnie? Czyż nie jest… I gdzie moja zima? No przecież kurcze to dopiero pierwszy miesiąc mojego ukochanego czasu w roku, a tutaj nic? Gdzie śnieg, gdzie moje mrozy i na co mi te wszystkie kwiatki?!!! No bez przesady, przecież zniosłam te wrzenia i cholerne latowości!!! Bez marudzenia!!!

No dobra, ze zwyczajowym marudzeniem!

Ja chcę śniegu!!!

Ja chcę mrozu!!!

No chcę no! A to całe białe światełko sprawia, że naprawdę czuje mi się źle. Czuje mi się zombiasto i całkiem mało magicznie. Bo widzicie, takie światło to może nadaje się na śnieżne zawiejki, zamiejki i oczywiście snestormy, ale nie na wstrętnie zielone wszystko. Wszystko takie, wiecie, dziwnie niepasujące do onej pory roku.

IMG_5544 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.