Pan Tealight i Dziwna Przesyłka…

„Znaczy…

No nie było to jakąś wielką tajemnicą, że Wiedźma Wrona Pożarta kochała dostawać pocztę. Była od tego zwyczajnie uzależniona. Od kopert niewielkich kryjących cudowne niesamowitości, maleńkie wisiorki, kamienne drobiazgi, cudowności połyskliwe mniej lub bardziej, albo drewniane rzeźbienia, albo wiecie, elementy szeroko pojętego wystroju zewnętrza i oczywiście kartki i listy i słowa. I magnesy i kubki… choć jak idzie do kubków to już większe przesyłki, jak kule śnieżne i szaleństwa ze światów, których ona sama nigdy nie obejrzy.

Uwielbiała to oczekiwanie. Oną niespodziankowość, ale też i trochę się jej bała. Bo co, jeśli będzie to coś strasznego? Coś koszmarnego? Coś, czego nigdy nie chciała? Nie książki, drobiazgi i milusie szaleństwa, ale coś, co ją zawstydzi, wepchnie w głebszy dół, kurcze… no wiecie, coś złego jak gniazdo pająków albo gorzej: mały, puchaty, miauczący koteczek? W końcu niczego nie można było być pewnym. Niczego!!! Mała bransoletka może się okazać zaklęciem wiążącym, a kamyczek nie ametystem, a wielką kupą słonia. Albo to piórko… kościane piórko? cudowne takie, a jednak i takie, którego ona nie mogła tknąć, jak wszystkiego, co ze zmarłego zwierza pochodziło.

No nie mogła.

No fobia!!!

Przekleństwo, a może nadmiar dziwnych snów? Może tak naprawdę wciąż śniła i ta paczuszka, sporych rozmiarów na schodkach Białego Domostwa, wcale się nie poruszała? I dlaczego nikt jej jeszcze nie wziął do środka? Nie rozpakował? Nie cieszył się z niepewności, niespodziankowatości, w końcu rachunków w takich pakunkach nie wysyłali. W szarawo-brunatnym papierze obklejonym różową taśmą i obwiązanym sznurkiem… Czyż mogło tutaj kryć się coś strasznego?

Coś okropnego, okrutnego i brutalnego? Coś…

I dlaczego nikt się nie garnął, by to otworzyć?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3148

Z cyklu przeczytane: „Mroczne przypływy Tamizy” – … no dobra. Przyznaję. Ta kobieta to potrafi. Naprawdę to potrafi. Pisać i mataczyć. Miażdżyć i odmalowywać tła. Po prostu umie. Na dodatek pisze tak, że czujecie wszystko. I kraby włochate i zwłoki pukające was w goleń i syrenę widzicie…

… nigdy nie przestaniecie jej już widzieć, nigdy…

Oto opowieść o rzece i z rzeki.

Oto historia legend i łodzi, zwłok i przemytników, pradawności i współczesności i oczywiście… Lacy. Która oczywiście nie jest tą, za którą wszyscy ją mieli. I jeszcze pewnego mężczyzny, który ją kocha, ale też sam ma problemy i…

No dobra, jak najbardziej jest to kryminał, ale i niesamowity, etnograficzny, antropologicznie ujęty obraz społeczności nadrzecznej. Świata w mieście, które często nawet z jego istnienia nie zdaje sobie sprawy. Malowniczego, dzikiego i wolnego. Ale czy bezpiecznego? I o co chodzi z kobietami w całunach i syreną ukazującą się niektórym? Czy wszyscy zwariowali?

Oto po prostu bardzo dobra powieść.

Świetny kryminał z masa elementów dodatkowych, który w końcu nie wygląda jak stara pudernica ale doskonale ubrana kobieta w wieku średnim, pewna swoich zalet i braku wad. Odziana w genialną kieckę i mająca na wskroś dopasowane dodatki. Po prostu perfetto!!! Historia, w której można zatonąć… a potem spędzić trochę czasu, sprawdzając jak to seryjnie jest z tą Tamizą. A Lacy… cóż, jeśli znacie ją z poprzednich tomów („Ulubione rzeczy” ,”Karuzela samobójczyń”, „Zagubieni”) to sami wiecie jak to z nią jest. Silna i piękna, do tego tajemnicza i inteligentna. Ech! A ci, którzy ją otaczają zdają się serio ubogacać w osobowości najbardziej intrygujące!

Miodzio!!!

IMG_5335 (2)

Gdy zewnętrze mokre, mży się i wszelako się błyszczy kolorami, które powinny być pod sniegiem, ale nie są… no bo widzicie, kurcze, to wszystko jest takie kolorowe. Nie wiem w jaki sposób, ale człeka jakoś tak przyzwyczajony do szarości styczniowej i lutowej, jakoś tak mu wpoili, że wszystko opada i jak iglaków brak, to wiecie, szarość, a jednak…

… na Wyspie są kolory. Po pierwsze pola. Nie mam pojęcia jak to teraz jest, ale zimowa orka to normalność. Czy w dzisiejszych czasach ziemi nie dane jest odpoczywanie? Bo tak jak rozumiem oną zielonkawość, cudownie wyłażącą spomiędzy brązowatości świeżutkiej gleby, to jednak orka? Serio? Kurcze… nie wyznaję już tego świata. Ale wiecie, zielono jest. Trawniki zielone, pola w większości zielone mocno neonowo i oczywiście inne tam nieużytki, tez dziwnie zielone. Skąd one mają tyle siły na ciągłą zielonkawość? I jak tu się dziwić onym owieczkom, kozom i krowinkom, że wolą jednak popaść się z konikami na zewnątrz. W końcu fajna sierściuchę mają, ciepło im, widoki piękne, powietrze, że ino je wdychać…

Po drugie skały. A tak, jeśli chodzi o nie, to kolor mamy cały rok, ale jednak właśnie w tym okresie, gdy zanikają liście, zdają się bardziej błyszczeć i połyskiwać. Przypatrując się im człowiek odnajduje więcej i więcej barw. Zaskakujących, niesamowitych i czarownych. Kryształki i zlepieńce, granity i gnejsy i piaskowce i łupki i pierun wie co jeszcze zdaje się nie tylko pokazywać się z jak najlepszej strony, ale wprost ze sobą konkurować. Który z nas jest najpiękniejszy, który może być klejnotem?

Po trzecie porosty i krzaczki… widzicie, nie wszystkie straciły liście, nie wszystkie sa całkiem nagusieńkie, a na dodatek… niektóre pokazują właśnie teraz swoją całkiem inną, całkiem niesamowicie silną barwność. Te są bordowe, tamte zielone wciąż, te srebrzyście-brązowe, a tamte prawie złotawe. Gdy tylko skąpią się we mgle, wszystko to się potęguje i zdaje być czymś, co nie może być prawdą. Nie. To musi być czymś innym, czymś z całkiem nienamacalnego świata. Czymś… spoza tego miejsca, a może to miejsce jest spoza innych miejsc? Może tak serio wcale nie istniejemy i ta ntura nie istnieje i wszyscy jesteśmy na grzybkach?

A może na porostach?

IMG_5313

Po piąte mchy…

Widzicie, w takim nie zmrożonym lesie, w takim, który zaskakuje kropelkami przeróżnych kształtów, mchom jest dobrze. Oj, chyba nawet bardzo dobrze i tak naprawdę nic ich nie ogranicza. Mogą wszystko. Rosnąć wszędzie, porastać, kłaść się, tworzyć czapy, albo tylko lekkie kępeczki. Mogą zniknąć, by pojawić się nagle. Na skałach i pod nimi, na pniacha i na gałęziach. Na starych liściach i na obrzeżach ścieżek. Niziutkie i trochę wyższe. Z główkami i wyłącznie takie wiecie… perukowe. A serio, mamy nawet takie z loczkami! No zieloniutkimi i puchatymi, niczym fryzurka przy nadmiernej wodnistości powietrza tych, co im się włosy kręcą, tudzież po myciu bez odżywki. Albo lepiej, jak się potrze balona i przytknie do głowy…

No takie też mchy mamy, a w tym czaasie w większości zieloniutkie radośnie.

I są jeszcze pogrzybnie. Znaczy ni to porost ni to grzyb, mykolog by się zdał, mi wystarczy, że jest to na pniach wyłącznie czarniawo-korowych drzew i jest turkusowe!!! Naprawdę turkusowe. Takie, jak tylko turkusy mogą być. Po prostu! Płaskawe miejscami, ale jednak klejnoty. No po prostu klejnoty i… człek się napatrzyć nie może. A ludzie jęczą, że styczeń taki szarawy i nudny. Jak można się nudzić? Jak można się szarzyć?

A może to tylko tutaj…

Z drugiej strony, może mi się mami z nadtlenienia w oczach? No wiecie, wszyscy teraz o smogu gadaja, więc może i do nas coś dotarło? Kto tam wie? Może rzeczywiście coś w tym jest, że człek tutaj oddycha za dwie dychy, albo nawet trzy?

IMG_5979

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.