„No dostała rybą…
Żeby nie było, to nie jakąś flądrą, czy wiecie chudeuszem wszelakim, tudzież ino oskórkiem lub ościami. Nie. Dostała tłuściutką fiszą. Taką wiecie, ready to eat jeśli ktoś lubi surowe. Taką ot ino do nadziania na patyk po wyflakowaniu i zwyczajnie podsmażeniu nad ogniem. Taką… piękną, srebrzyście-niebieską z otwartymi szeroko oczami… choć, czyż z rybami nie jest tak zawsze, że się gapią? Z ogonem i onymi płetwami, bez żadnego otarcia, czy choćby zarysowania łusek. Tak, bardziej przypominała dzieło sztuki, że nie mogła, po prostu nie mogła jej dotknąć…
Nie mogła.
Ale fakt pozostawał faktem.
W zamian za ofiarę składającą się głównie z czekolady, dostała rybą. Czy dlatego, by zapachnieć rybnie, morsko bardziej, choć czy można bardziej, jeżeli prawie po gacie człek brodzi w zimnej, zimowej toni? A może by zasugerować, że już pachnie rybnie? Że z higieną jest coś nie teges? A może po prostu morskość powiedziała: dziękuję? A może… nie, nie wiedziała co powiedzieć. Ale chyba poczuła się specyficznie dobrze. Zauważona w końcu, jakoś tak doceniona, a może..
Nie, niczego nie była pewna poza rybą na piasku, którą po dłuższej chwili jej wahania i fotografii, morze zabrało z powrotem. Jakby wiedziało, że przecież i tak jej nie zje… a potem dała ją wronom. Bo przecież to tak jakby ona jadła…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Rój” – … pszczoły. Nie no, rój jako taki, królowa, robotnice, cała ta pszczela organizacyjność odcisnęła się mocno na literaturze. Tworzono na ich wzór państwa, wykorzystywano je same jako broń biologiczną, czy też stanowiły pomoc w dociekaniu natury czysto sensacyjnej i kryminalnej.
Ale ta opowieść jest inna. Ta opowieść boli, bo przecież każdy z nas wie co zrobiliśmy ze światem i co przez cały czas robimy. Świnie z nas i tyle… a pszczoły? Pszczoły są proste. Królowa i jej dwór, trutnie i karmicielki, robotnice i te, które zbierają. Masa maleńkich ciał, a jednak tak niesamowicie działający jeden organizm… w którym na świat przychodzi dziwna pszczoła. Ciemniejsza od wszystkich, niby z Flor, a jednak całkiem inna. Sprytna i umiejąca mówić. Świadoma siebie i innych, pszczoła, która jest w stanie być każdą z pszczół.
Powieść jest fascynująca.
Filozoficzna, wzruszająca, mącąca we łbach wypełnionych onymi durnymi radościami z powodu stworzenia mechanicznych zapylaczy – a tak, trafiłam na taki artykuł. Na co komu pszczoły… na co? Ta powieść to odpowiedź na wszystkie pytania. Na to jak być rodziną i matką, jak walczyć o swoje, ale i w końcu ustępować pola. I jak oddawać życie za to, co najważniejsze. I oczywiście o tym, co w życiu najważniejsze.
Ale tak naprawdę to po prostu opowieść pewnego roju.
Netto 24 na dobę.
Hmmm, no właśnie.
Netto w Ronne ma być otwarte 24 godziny na dobę i… większość ludzi nie rozumie po co. Znaczy no pewno, po wieloletnim panowaniu Netto i grupy Coop (Brugseny, Kvikly i Facta), oraz Spara teraz nadchodzi groźna konkurencja (Lidl i Rema 1000), ale serio potrzeba czegoś takiego? I to wiecie, nie w sezonie. Dla onej nie do końca 40tysięcznej populacji?
Czy serio?
Oj pewno, że rozumiem potęgę konkurencji, walkę o klienta i takie tam, ale w rzeczywistości nie oszukujmy się, w większości sklepów i tak jest to samo. A ostatnio to samo oznacza wielkie nic. I CO Z MOIM KROJONYM SEREM? Ceny są raczej podobne, a przez sporą większość czasu panie na kasach się nudzą. Nie mówię o sklepach sztuk jeden w miejscowościach, bo tam wiadomo, że poza sezonem w okolicach popołudnia może być nawet kilka osób, ale w życiu nie zapomnę kimającej babki na kasie w Sparze, która chyba przez cały dzień miała ino dwójkę klientów wliczając nas. Wiecie… no przecież ile tych zakupów zwyczajowych człek potrzebuje? Tak serio? chleb i masło, no pewno niektórzy mleko czy jajo? Warzywa czy jednak nie…
To po kiego otwarte całą noc?
No szczerze?
By ludzie się męczyli? By bardziej się bali? By po prostu przymusić innych do zakupów? Nie wiem, ale jakoś mi to wszystko się mało podoba. Oj oczywiście, że na Wyspie nie dostaniecie wszystkiego. Gorzej, wielu rzeczy nie dostaniecie i trzeba je zakupić gdzieś indziej, to całkowicie normalne. Co prawda spora część Tubylców uważa, że wszędzie płace i powinny być takie same, znaczy u nas jak w stolycy, ale nie oszukujmy się bida piszczy. Większość polezie do Netto ryzykując myszę w groszku, tudzież warzywka z Chin. Bo ich nie stać… więc po co budować u nas więcej sklepów ogólnospożywczych? Tudzież dyskontów? Przecież i tak nie dostaniemy tam warzyw z Danii, sporadycznie duński ser, czy ogólnie pojęte duńskie cokolwiek. No czekajcie, chyba woda jest z duńskiego źródła, ale nie każda!!!
Ale wiecie, każdy chce zarobić.
Rozumiem, niech będzie, że to rozumiem, chociaż… nie, cholerna ze mnie idealistka. To oczywiście równa się bidzie, więc wiecie radośnić się nadal mogę ino kamyczkami i listkami i robaczkami i rybą… No właśnie, co z ta rybą? Drogie Morze, co z tą rybą? Widzicie, siedzę sobie na plaży i modły do fal odprawiam. Oddaję Morzu cudowną czekoladową słodycz na przebłaganie za własnego fioła i fioły wszystkich innych a Morze co, a rybą we mnie. I to nie byle jaką i obgryzioną, czy coś, ale świeżutką taką wiecie, rąbanym łososiem szlachetnym!!!
I teraz nie wiem, czy Bóstwa Morskości uznały, że wiecie rybą jadę i ogólnie jestem fishy, czy jednak, kurcze, po prostu zasmakowała im czekolada? Było to specyficzne dziękuję, w końcu sorry, ale konchą mnie Bałtyckie nie mogło przyłożyć, czy jednak coś do przemyślenia? Znaczy dla mnie. Serio… boję się teraz spojrzeć w fale, jakoś tak się czerwienię od razu. Serdecznie i mocno.
I nader wciąż nie do końca rozumiejąc…
No nic.
Dobre jest to, że niektóre dni są szare i można serio odpocząć, nawet jeśli w robocie łeb urywają i trzęsącą się na ostatku skórki główką walisz w ścianę… to możesz odpocząć. Jakoś tak ona szarość sprawia, że wszystko jest spokojniejsze, że wszystko jakoś tak zwalnia. A potem słońce wyłazi i czaruje fale, a te kolory… wiecie, prawa strona nieba szara, lewa znowu słonecznie błękitna i ostra linia przecina i niebo i wody, i wszystko takie jest uporządkowane. A w wodzie stoją kosmici. No serio, jak ci goście z Matplanety. Nie no, wiem że fiszermani, znaczy te tam rybaki w gumiakach po uszy, ale jednak coś człowieka mierzi, gdy oni tylko tak stoją w tej gumie i zimnej wodzie. Ja tam lubię zimno, ale to się trza ruszać, inaczej członki nas przestają lubić i wiecie… odpadają i toną na zawsze. A rybaki to raczej męskie one mają. Znaczy członki.
Kompletnie nieżeńskie.