„Po pierwsze, to właściwie był to cud pod fyrem.
Nie oszukujmy się, Wiedźma Wrona Pożarta ma swój własny, profesjonalny Lęk Wysokości, zawsze chodzący w japonkach i skarpetkach, przykrótkich portkach, z tych najmodniejszych linii odzieżowych i oczywiście pulowerku, no Ignacy Belmozjad ma na imię! Nie rozumiem, jak to nie wiedzieliście? Przecież on jest przy niej zawsze!!! Czy tylko staje na krześle, czy nawet wspina się na palce, albo wchodzi na taki niziutki podest nad taflą wody, a nawet…
Dlatego cud odbył się pod fyrem. Pod kamiennym, starym, ale wiecie, wciąż jarym, choć już nieświęcącym. Fyrem. Latarnianym. Tak w dniu pierwszym julemarketu Wiedźma Wrona Pożarta zgubiła jeden ze swoich najświętszych kolczyków. A tak, ktoś mógłby powiedzieć, że przecież ma ich tyle, tak wiele i wszelako nie powinna była tak łkać, ale jednak łkała… krzyczała i darła szaty. Bo go zgubiła. Małego misia na srebrnawym biglu. Misia w mikołajkowym wdzianku…
Właściwie możecie się już teraz zacząć zastanawiać o co chodzi z tym cudem, bo przecież jak zgubiła, to zgubiła, ojejku, wielkie mecyje, przecież drugi się został, no i jeszcze, zwyczajnie, drzwi się zamykają, drzwi się otwierają… możecie tak bredzić, bo w końcu nie chodzi o coś waszego, co darzycie sentymentem straszliwym…
… bo on się znalazł.
I to w dziwnym miejscu. W miejscu, które jednak zostało odkryte dopiero wtedy, gdy Wiedźma Wrona zaczęła drzeć swe szaty na boku drogi, po innym kamiennym domkiem, pod inną ścianą… znalazła go w biuście!!!
Zboczeńca!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Połów” – … wstrząsające. Tak po prostu. Dla większości ekologicznych formacji, to zwyczajne bestialstwo, dla tych ludzi nie tylko tradycja, ale i coś religijnego. Coś, co oznaczyli barierami, nigdy nie biorą więcej, zawsze dbają o starszych… Zapominamy, że północ nie ma pól i nie może wpierniczać ino baraniny, zapominamy o naturze i jej różności…
Zapominamy.
Tam wciąż są ludzie, którzy pamiętają o tym i czują, gdy one nadpływają, ale jednak część czaszki we wnętrzu grindwala… to coś nowego. Chociaż, przyznaję, że mnie samą zaskoczyło, iż wezwano do niej policję. Oczywiście oną samą kobietę, ale… i onego mężczyznę. A tak, sprawy przybrały zaskakujący obrót i ten sam duet prowadzi śledztwo, chociaż… czy można nazwać to śledztwem. Może raczek ponownie etnograficzną opowieścią o bardzo dziwnym świecie.
Który cholernie rozumiem.
Potrafię odnaleźć się w tej książce, ale jeśli szukacie mocnych sensacji i kryminalnych zwrotów, to sorry, nic z tego. To raczej historie ludzi… i mam przeczucie, że w kolejnym tomie cała ta sprawa jeszcze bardziej się rozwinie. I poznamy jakieś szokujące historie. A na razie to opowieść o sekretach. Bo tak, bo ludzie je mają i nikomu nic do tego. Ponownie o Wyspach Owczych, nacjonalizmie i… o mężczyznach, co wciąż piją. Co mnie wkurza? Faroje, nie znoszę tej odmiany, nie rozumiem onego spolszczenia! Czy to pochodzi z Føroyingar? Czy duńskiego Færing? Faroese? No bo… kompletnie mi nie pasuje i mnie wkurza. Nietłumaczenie też gliniarskich tytułów, ech no, gryzie. Ale, to takie moje spostrzeżenia. I tak czytam to jako powieść etnograficzną. I kurcze… jak do mnie, to przemawia taka wolność, cykanie ptaszków i branie spraw w swoje ręce. Ale… czy to kryminał? Nadal nie wiem.
PS. Oczywiście czaszka powiąże się z żyjącymi, ale dlaczego z kości podudzia nie szukali strzałki? No… tak wiem, czepiam się. Czekam na kolejną powieść!!!
Książki…
… już niewiele do końca. W końcu dzięki dobrym ludziom mam Pratchetta w twardej oprawie. Znaczy nie do końca, ale jednak. Zostało już tylko kilka książek, chyba do marca przyszłego roku. Mam. Mogę wracać do nich wciąż i wciąż… bo to jednak jedne z tych książek, które karmią sny i naprawiają duszę.
Przynajmniej moją.
I coś jeszcze… no właśnie, ostatnie książki z roboty… Hmmm, mam dziwne przeczucia, ale na razie nie wyciągnę ich na światło dzienne. Ale się boję. Chociaż z drugiej strony, może, może tego chcę? Może tak naprawdę chcę?
Baby. Z nimi nigdy nie wiadomo, co nie?
Wieje.
Jestem powtarzalna, ale to ten zły wiatr. Dziwny wiatr. Sprawiający, że wątpicie w swoje zmysły, że unosicie się pod powałą, łazicie po ścianach i szczerze, to najchętniej byście bili talerze, a potem ze łzami w oczach je kleili, o onym poczuciem winy za wszelkie zbrodnie i wstydem wypisanym nawet na kościach…
Wieje.
A ty człowieku i tak musisz żyć. Jakoś niby można sobie trochę odpuścić jak TAK wieje, ale kto to zrozumie, gdy pracujesz przez internet? No kto? Na pewno nie ten, który tego nie poczuł. Onej władzy przemieszczanego powietrza, onej siły i mocy, dziwnego wkradania się cudzych osobowości w pod twoją własną skórę, jakby jakiś pomylony duch doktora Mengele zwyczajnie chciał ino sprawdzić czy można. Bo przecież tak to już jest z naukowcami, gdy mogą, to to robią… więc, czy naukowcy wciąż mogą być uznawani za ludzi, jeśli pozbawieni są skrupułów. Albo lepiej, twierdzą, że przecież robią to dla dobra przyszłości, jakiejtamkolwiek, więc chwalcie nas…
Gdy wieje, człowiek myśli więcej o człowieczeństwie i o tym, jak łatwo natura mogłaby nas tak zmanipulować, byśmy stali się Wyspą idealną dla każdego pisarza kryminałów. Gdzie CSI miałoby używanie, no i wiecie, te gazety, te historie, ten rozgłos, a potem sprzedane pozwolenia na film, wszelkie reklamówki, każdy by się na tym dorobił poza trupami. Chociaż, może i by zagrały w filmach? Taki prawdziwy trup to jednak największy realizm w sztuce, czyż nie?
Na wiatr nie można nic poradzić.
Niby powinna pomóc dieta, może zwiększenie cukrów w organizmie, może tłuszcze? Ech… ale nie masz sił próbować. Zresztą, nagle opada cię ona bezwzględna determinacja, iż wszystko to jest marnością, no i jakoś tak już wiesz, że po prostu znowu musisz to poczekać starając się tylko zapracować na amen.
No właśnie.
Kolejny artykuł w naszej gazetce, wiecie taki głośny to Polaki… co w piłkę kopią. Klub mieści się w Nexo, więc jakby co, jakby ktoś chciał spotkać i autografy, czy coś, to proszę. Chłopaków, znaczy mężczyzn jest aż sześciu!!! Oczywiście pracować muszą też, więc porozrzucani są po sporej części Wyspy, ale jednak… Pasjonatów oczywiście zapraszamy na meczyki!!!
Ja tam nadal wolę jednak spacery.
Po pustych polnych drogach i wszelako sporadycznie jezdnych szosach. Serio… najpierw jadą do roboty, potem w okolicach 16:30 zwykle wracają, a poza tym nic. Druga fala wraca w okolicach 17tej i finał. Pusto. Nic. Zaczepiasz odblaski dla bezpieczeństwa i możesz leźć… aczkolwiek to samobójcza trochę misja, bo chociaż osiem stopni na termometrze, to wiatr chyba z zamrażalnika, bo drapie, szarpie i kąsa niczym wampir sprawgniony twojej ciepłoty. Zabierze ją z ciebie skąd się da. Nie ma przed nim ucieczki. Sorry, cokolwiek założysz, on i tak się wciśnie i będzie zmarzniętym… trzęsącym się i wszelako niewiarygodnie żałosnym sobą. Ale, wiecie co, jakoś to nam chyba nie przeszkadza, bo widuję wielu takich dziwnych jak ja. Łazikantów… znaczy nie wielu, bo zwykle idąc widzę nikogo, ale gdzieś tak z daleka, gdzieś z okna, widuję ich, gdy sama akurat nie idę. Albo przynajmniej nie zewnętrznie…
Wieje…
Choinki przebujneły się na drugą stronę i świat znowu wie dokąd pędzi. Fala za falą zmiata piach, przynosi kamienie, a potem niczym Falowy Syzyf, no od nowa Wyspo Ludzkościowa. Wte i wewte. I nagle do głowy ci przychodzi, czy wte się tak pisze, czy nie i okazuje się, że tak… i znowu myśli się mieszają i może to te fale? No wiecie, wszystkiemu winne są nie wiatry a fale? A może wszyscy jesteśmy Wyspą i nam piasek z kamieniami się przestawia pod kopułkami?
Wieje… może w końcu przestanie? Wczoraj przez chwilę zaistniała dziwna cisza, ale była to dość krótka chwila.