„Dobra, była zakuta.
Ale tak to już chyba jest w długich związkach, że się do siebie upodabniacie… Powinno się jednak zaznaczyć, że ta poszła o ciut za daleko i miała problemy, wiecie jak często kobiety muszą siku?!!! a jak się z takiej zbroi ciężko i długo wyłazi? A jak kurcze się człek posika, to kurna zimno, może i w lecie intrygująco wrząco najpierw, potem chłodno, ale zimą ciepełko czujesz tylko przez chwilę, a potem…
Mróz.
Ale była jego żoną.
Panią Rycerzową.
Z metalowym fartuszkiem i zakutym łbem. Z mitenkami z cieniutkiego, ale mocnego mithrillu, ale też i paznokcie powleczone miała metalem. Miała kieckę, ale wiecie ino na wyjścia, na co dzień wyłącznie portki i kamizelka, sweterek ze zrebrzystości, ale z koronkami, bez urazy, wszystko zdobione i babskie. Miejscami nawet złocone. I mała, ozdobna kula z kolcami na plecach…
Kochała go.
No oczywiście, że tak… gdy się poznali nosiła zawsze kiecki z tiurniurą i wianko świeże i jeszcze te torebeczki przy pasku diamentowym, zawsze haftowane w drobniutkie kwiatuszki i oczywiście różowa była, pastelowa, stroniąca od twardości, bezsiniakowa! A teraz, co się ruszyła, to nit jakiś się jej wdziera w niegdyś miękką skórkę. Siniaki, gdy tylko wieczorem zdoła się wyswobodzić z tych okowów, znaczą ja niczym plamiastą, chorą kobyłę. Ale on… on tak bardzo kocha jak noszą pasujące do siebie ubrania. Nawet plecie warkocze… jej kobyle. Nawet mówi znajomym, że jest najlepszą z żon, że nigdy nie myślał, że będzie tak szczęśliwy, więc ona zakłada tę zbroję i po prostu… żyje i jest małżonką Rycerza. Całkiem ortodoksyjnego.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
A co, przecież mówiłam, że u nas wielka rzecz, to czasem bardzo mała rzecz. A dokładniej tym razem, jest to… żuczek. Podobno żuczek bardzo rzadki, na pierwszy rzut oka jednak całkiem typowy jakiś taki. Wrzucony za koszulkę skróci każdą randkę… ale też jest i piękny i niesamowity i rzadki, kochający czyste wody. Czyli fajno jest. Wiecie, jeśli wciąż jeszcze ludzie potrafią cieszyć się żuczkiem, to…
… jest dobrze.
Ciekawe jednak, czy pan Żuczek się dobrze przygotował na zimę, bo wiecie, wieje. I chłodno całkiem jest. Jak na Wyspę, nawet mocno. Temperatury w okolicach zera to coś sporadycznego tutaj, więc… a może on lubi? Wiecie, uodpornił się, a domek ma fajnie oliściony i do tego kominek, albo podłączył się do ogrzewania ludziowego i ma wszystko gdzieś i grzańca se robi właśnie… bo przecież zimą on odpoczywa. A może bawi się swoim syfonem oddechowym?
Ekhm…
Poza tym mamy aferę gwiazdkową, tak serio niby o nic, ale jest. Muzeum zorganizowało wystawę, na którą dzieci z Wyspy miały zrobić gwiazdki. No wiecie Jul to w końcu światło, gwiazda i tak dalej i… ekhm, oczywiście są problemy. I to dziwne problemy w kraju, który rak serio gdzieś ma religię ogólnie pojętą jako chrześcijańską. Oczywiście wyszło na to, że muzeum miało gdzieś jakie to gwiazdki, ale polityki już nie. I wiecie co, po raz pierwszy wygooglałam słowo gwiazda. I dostałam nic. Poszukałam gwiazdkę i dotarłam do asterisku i nauczyłam się czegoś, że nic nie wiem. Tak, wiem coś o pentagramie, czy gwieździe Dawida, o tym, że Betlejemska często ma ino cztery ramiona, ale tak naprawdę od którego momentu gwiazdka gwiazdką jest i czy można pominąć w tym rozważaniu cholerne kody informatyczne? Czy osiem, to rzeczywiście taka przesada, a siedem ramion też jest dziwne… no serio. Tak w ogóle, czy wciąż pojmujemy pewne symbolizmy, jak powinniśmy je pojmować, dziwnie atawistycznie?
Za to dowiedziałam się jakim symbolem jest gwiazda wytatuowana w różnych miejscach ciała i… ech!
No nic to…
… oto znów nadszedł czas, w którym ponownie ludzie będą się mądrzyć, że przecież to Saturnalia, czy też inne, wcześniejsze święta i wiecie co… zaczynam się przeciw temu buntować. Nie dlatego, że wiem o co chodzi, nie dlatego, iż zdaję sobie sprawę z ewolucji religii wszelkich oraz zapożyczeń z hymnów Echnatona i nie dlatego, że jestem najdzikszym przykładem pogaństwa… Po prostu dla mnie to dwa święta. 21 to mój czas, potem uznaję 24ty, bo tak, jakoś dobrze się czuję z tym wieczorem wspomnień z dzieciństwa, a reszta… od dzieciaka nie uznawałam kolejnych dni świątecznych. No bez przesady, i niby co to ma być?
Nawet nie dają prezentów.
Jaka jest prawda?
Chyba taka, że na Północy Wszelakiej to okres ciemności i wszelakiego przygnębienia. Dlatego ludzie piją i nadmiernie eksploatują żarówki, latarenki i wszelkie knoty. Normalność… więc może właśnie o to chodzi? O światło i picie razem, a nie osobno, tudzież do lustra? Poświętujmy sobie! Wszystkie religie uznawały ten czas za święty, więc po kiego się kłócić, bo mój przodek zarąbał jakiegoś klechę, który mu narzucał innego bożka? Ech… zemścijmy się inaczej i zwyczajnie się bawmy.
Bo…
… oj tak, całkiem szczerze, zazdroszczę wam wszystkim tego jęczenia, że święta w sklepach tak wcześnie, że już lampki i choinki, że prezenty i promocje, ciasteczka w kształcie choinek, świeczki o zapachu odpowiednim – PS. Jakby ktoś chciał mi zrobić prezent, to świeczka Kringle w aromacie świątecznym i ciasteczkowym byłaby super! Taka wielka! I śnieżna kula! Ale szklana, wiecie, i magnici NICI, bo książki kupiłam sobie sama… Chociaż, na pewno coś by się znalazło co bym chciała, co nie? „Inni. Naznaczona” i „Hatszepsut” Kary Cooney i jeszcze „Przewodnik Pani Bradshaw” i „Gambit hetmański” – i te wszelkie bibeloty i małe rzeczy i większe rzeczy i oczywiście światełka. I wiecie, jeszcze więcej i zapach… piernik w kawałku, ten zwykły taki, w środku z cienką warstwą marmoladki i jeszcze pierniczki w tym prześwitującym popakowaniu, wiecie uszatki takie, z lukierem… i macie to wszystko.
A ja mam morze.
I ono wczoraj próbowało zrobić ze mnie jedną ze świątecznych ozdób. Wiecie, czasem jak człek tak stoi na plaży i cyka foty, to może nie zauważyć, bo fale zwykłe są głośne, ale ta zakradła się cicho i szybka była. Dotarła aż nazbyt wysoko, przerażająco wysoko, ale wyrwałam się. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Nagłego wzrostu poziomu wody właściwie z jednego miejsca w jednym miejscu…
Fascynujące i straszne.