„Stał tak.
Na rozstaju dróg całkiem polnych, mocno zarośniętych, wielce zapomnianych… własciwie nie tyle dróg, co legend o nich, wspomnień i baśni… Miejsc, które niegdyś były widoczne i wytyczone, utwardzone, ale z tym cudownie punkowym szlaczkiem zieleniny po środku. Wiecie, taka była moda pośród onych polnych dróg. Zresztą, wtedy wszystkie były polne, czyż nie? W tamtych czasach, epokach, leśne może też, uradzojowe przepełnie, cudownie bujne, może i mokradłowe nawet, a może tylko i zaledwie lekko grząskawe? Albo wiecie, gdy już czasy się zmieniać zaczęły, to nawet koleinowe?
Stał tak.
Lekko zgarbiony, ale spoglądał prosto, może i spode łba, może i lekko okrutnie dziwnie, ale był. W białej szacie z kapturem, tak wiecie, w typie dżedaja bardziej, niż czegoś, co niegdyś w lesie i przy kamieniach stojących… chociaż, kto ich tam wie, co oni tak naprawdę robili oni druidowie kiedyś tam, one tysiączki lat temu, jeszcze wtedy jak inne ciuchy nosili i inaczej się zwali i…
Stał tak.
I dlatego Wiedźma Wrona Pożarta przyniosła mu stołeczek. Coby wiecie, mu tak nie było stojąco ino. Coby se usiadł.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Moje śliczne” – … Tak. Już jej nazwisko poraża. Nie oszukujmy się, że nie zwróciliście na to uwagi. Slaughter… zawsze mocna. Zawsze jakaś. Zawsze brutalnie prawdziwa.
Tym razem jednak nie do końca kryminalna, bo… i nie do końca tajemnicza, bo jakoś trudno się nie domyśleć, ale, kurna wciąga i szaleńczo zmusza do myślenia: Jak bardzo znamy tych, których kochamy? Jak można zmanipulować czyjeś życie? Jak wielu jest tych, którzy… potrafią nas omotać?
To nie kryminał.
Raczej określiłabym tę powieść jako thriller obyczajowy. Mocny i fascynujący, przynajmniej dla mnie i bardzo dobrze napisany. Bo to nie tylko opowieść naszej bohaterki, młodej wdowy, ale też i historia porwania jej siostry, napisana w formie pamiętnika ich ojca. To moc pasji, pragnień i marzeń, to ruina podnoszona, to historia żyć po… właściwie śmierci poprzednich, własnych istnień. To niesamowicie brutalne uświadomienie sobie, że tak naprawdę nikomu nie można ufać, a klatka nie musi wyglądać jak klatka, by nią być. By mieć zamek i…
Polecam serdecznie. Może pod choinkę?
Brzoskwiniowa różowatość.
Albo nie, raczej szarawe, ale niegdyś okrwawione ecru, które to nie do końca się sprało. Albo stara kiecka, kiedyś cudownie letnia, wiecie, w tym odcieniu lekko rybnym, znaczy no łososiowym, ale bez obawy, bez zapachu! Taka ukochana sukienka, którą zakładało się kiedy tylko można było. Kiedy tylko czas był odpowiedni, a nawet jak już było za zimno, to jakoś tak ze sweterkiem… ale bez rajstop. nie, tylko pończoszki, jakby co, to tylko i wyłącznie pończoszki. I ta lekkość, falbanka i koronka w obrębku i jeszcze… taak, właśnie ta sukienka. Dobra i na randkę i na zwykły, niedzielny spacer, podczas którego można było kogoś spotkać. Wiecie, tego kogoś. A może jak ta chusteczka do nosa. Mięciutka, albo piżamka, coś, co było przez tak długo częścią twojego życia, aż w końcu dziur miało za wiele, nazbyt mocno zaczęło przypominać szmatę i pachniało już nie tak…
Takie właśnie ostatnio wieczorami mamy niebo.
Ciężkie, dziwnie ostateczne, odbarwiające wszystko, brudzące ostatnie zielonkawości i różowiujące praz brzoskwiniujące… serio, to skomplikwane, bo te kolory barziej się czuje, niż widzi. Znaczy widzi też, całkiem przygnębiająco. Myślę, że w ten sposób rodzą się opisy wszelakich armagedonów. To niebo i zaćmienie słońca, tak wiecie razem do kupy połączone i zmieszane, oto i gotowy przykład atawistycznych lęków.
To niebo na pewno zwiastowało wiatr… a dokładniej całkiem niezłe wietrzycho, które wywiało mi z głowy informację o Julemarkecie w Middelaldercentrecie, no ale… był to tylko jeden dzień, nie załapałam się i tyle. Ale jutro… oj już jutro, a raczej dziś, no zaraz dziś przecież, będzie market w Sandvig, więc wiecie, po prostu się pobawię. Poświątecznię się. Popatrzę na choinki, które już sotją, a w tygodniu muszę pamiętać, by obejrzeć tą w Rønne. Bo w tym roku ludzie ze stolycy przyjechali i wiecie, zrobili nam choinkę. Taniej byłoby po prostu zapytać mnie co robic, no ale… przecież kurde… ech, ale światełka w końcu biegną dookoła.
Odkrycie stulecia.
Julemarkety julemarketami, ale już niecałe dwa tygodnie i samolot z Wyspy opluje jarmark w Gdańsku sporą ilością Tubylców spragnionych… no właściwie to spragnionych wszystkiego. Serio, kompletnie wszystkiego. Bądźcie gotowi! I wiecie, traktujcie ich z pewną delikatnością. W końcu to ludzie z Wyspy!!!
Spacerując po sklepach, ale i wszelakiej okoliczności architektonicznej Wyspy uderza to, że… no cóż, nie starają się ludzie. Wcale a wcale. A może zwyczajnie już im nie zależy. Nie oszukujmy się, młodzi nie mają czasu, bo mają dzieci i pracę, starsi może i mają czas, ale czy im sie chce, czy… nie wiem, tego jeszcze nie rozpracowałam. A może po prostu, no tak i tutaj pewno pojawia się prawda, na Wyspie ważne jest światło, a ta cała reszta, to przy braku rodzinności, tudziez rodzinności będącej w Danii na wymarciu, jakoś tak ono święto obumiera. I tyle… jeszcze gdzieś tam na górze pnia trzyma się kora, na górze chyba jest jeden listek, ale…
Ogólnie mówiąc, jak chcesz człowieku się poświętować, to zrób to se sam. I wiecie co, kiedyś będę miała taką lampokową spluwę jak w Grinchu, no wiecie, jak Ktosiowie sobie tam domki nimi ozdabiali, no i wtedy obstukam tak łańcuchami wszystkie uliczki w Gudhjem. I będzie moja własna, prywatna, bajkowa wioska Nieświętego Mikusia. Bo tutaj może nie każde miasteczko ma takowy potencjał, ale Gudhjem, czy Svaneke, oj tak. By tak poprowadzić światełka z prawej na lewą, pomiędzy domkami i po prostu… czekać na śnieg. Obiecali w przyszłym tygodniu!!!
A tak w ogóle…
… to kiedy ostatnio wysłuchaliście ciszy? Albo mgły? Samolot do Kopenhagi musiał kilka dni temu eski kręcić, żeby w końcu spóźnionym osiąść na ziemi. Pomijamy fakt, że mgły też utrudniają powroty tych, co do pracy w stolicy latają. W końcu Wyspa to wyspa. Wracając do ciszy, to jest niesamowita. W końcu człowiek coś słyszy, albo ciemność. Totalna i dziwnie niesubordynowana. Piękna, bogata i grubiuśka. Fajna ta ciemność i spokojność, równowaga dla wszelkich krzyków i kłótni świata poza Wyspą. Tylko, czy do końca poza…