Pan Tealight i Samotny Druid…

„Stał tak.

Na rozstaju dróg całkiem polnych, mocno zarośniętych, wielce zapomnianych… własciwie nie tyle dróg, co legend o nich, wspomnień i baśni… Miejsc, które niegdyś były widoczne i wytyczone, utwardzone, ale z tym cudownie punkowym szlaczkiem zieleniny po środku. Wiecie, taka była moda pośród onych polnych dróg. Zresztą, wtedy wszystkie były polne, czyż nie? W tamtych czasach, epokach, leśne może też, uradzojowe przepełnie, cudownie bujne, może i mokradłowe nawet, a może tylko i zaledwie lekko grząskawe? Albo wiecie, gdy już czasy się zmieniać zaczęły, to nawet koleinowe?

Stał tak.

Lekko zgarbiony, ale spoglądał prosto, może i spode łba, może i lekko okrutnie dziwnie, ale był. W białej szacie z kapturem, tak wiecie, w typie dżedaja bardziej, niż czegoś, co niegdyś w lesie i przy kamieniach stojących… chociaż, kto ich tam wie, co oni tak naprawdę robili oni druidowie kiedyś tam, one tysiączki lat temu, jeszcze wtedy jak inne ciuchy nosili i inaczej się zwali i…

Stał tak.

I dlatego Wiedźma Wrona Pożarta przyniosła mu stołeczek. Coby wiecie, mu tak nie było stojąco ino. Coby se usiadł.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_8653-2

Z cyklu przeczytane: „Moje śliczne” – … Tak. Już jej nazwisko poraża. Nie oszukujmy się, że nie zwróciliście na to uwagi. Slaughter… zawsze mocna. Zawsze jakaś. Zawsze brutalnie prawdziwa.

Tym razem jednak nie do końca kryminalna, bo… i nie do końca tajemnicza, bo jakoś trudno się nie domyśleć, ale, kurna wciąga i szaleńczo zmusza do myślenia: Jak bardzo znamy tych, których kochamy? Jak można zmanipulować czyjeś życie? Jak wielu jest tych, którzy… potrafią nas omotać?

To nie kryminał.

Raczej określiłabym tę powieść jako thriller obyczajowy. Mocny i fascynujący, przynajmniej dla mnie i bardzo dobrze napisany. Bo to nie tylko opowieść naszej bohaterki, młodej wdowy, ale też i historia porwania jej siostry, napisana w formie pamiętnika ich ojca. To moc pasji, pragnień i marzeń, to ruina podnoszona, to historia żyć po… właściwie śmierci poprzednich, własnych istnień. To niesamowicie brutalne uświadomienie sobie, że tak naprawdę nikomu nie można ufać, a klatka nie musi wyglądać jak klatka, by nią być. By mieć zamek i…

Polecam serdecznie. Może pod choinkę?

img_3076

Brzoskwiniowa różowatość.

Albo nie, raczej szarawe, ale niegdyś okrwawione ecru, które to nie do końca się sprało. Albo stara kiecka, kiedyś cudownie letnia, wiecie, w tym odcieniu lekko rybnym, znaczy no łososiowym, ale bez obawy, bez zapachu! Taka ukochana sukienka, którą zakładało się kiedy tylko można było. Kiedy tylko czas był odpowiedni, a nawet jak już było za zimno, to jakoś tak ze sweterkiem… ale bez rajstop. nie, tylko pończoszki, jakby co, to tylko i wyłącznie pończoszki. I ta lekkość, falbanka i koronka w obrębku i jeszcze… taak, właśnie ta sukienka. Dobra i na randkę i na zwykły, niedzielny spacer, podczas którego można było kogoś spotkać. Wiecie, tego kogoś. A może jak ta chusteczka do nosa. Mięciutka, albo piżamka, coś, co było przez tak długo częścią twojego życia, aż w końcu dziur miało za wiele, nazbyt mocno zaczęło przypominać szmatę i pachniało już nie tak…

Takie właśnie ostatnio wieczorami mamy niebo.

Ciężkie, dziwnie ostateczne, odbarwiające wszystko, brudzące ostatnie zielonkawości i różowiujące praz brzoskwiniujące… serio, to skomplikwane, bo te kolory barziej się czuje, niż widzi. Znaczy widzi też, całkiem przygnębiająco. Myślę, że w ten sposób rodzą się opisy wszelakich armagedonów. To niebo i zaćmienie słońca, tak wiecie razem do kupy połączone i zmieszane, oto i gotowy przykład atawistycznych lęków.

To niebo na pewno zwiastowało wiatr… a dokładniej całkiem niezłe wietrzycho, które wywiało mi z głowy informację o Julemarkecie w Middelaldercentrecie, no ale… był to tylko jeden dzień, nie załapałam się i tyle. Ale jutro… oj już jutro, a raczej dziś, no zaraz dziś przecież, będzie market w Sandvig, więc wiecie, po prostu się pobawię. Poświątecznię się. Popatrzę na choinki, które już sotją, a w tygodniu muszę pamiętać, by obejrzeć tą w Rønne. Bo w tym roku ludzie ze stolycy przyjechali i wiecie, zrobili nam choinkę. Taniej byłoby po prostu zapytać mnie co robic, no ale… przecież kurde… ech, ale światełka w końcu biegną dookoła.

Odkrycie stulecia.

img_5697

Julemarkety julemarketami, ale już niecałe dwa tygodnie i samolot z Wyspy opluje jarmark w Gdańsku sporą ilością Tubylców spragnionych… no właściwie to spragnionych wszystkiego. Serio, kompletnie wszystkiego. Bądźcie gotowi! I wiecie, traktujcie ich z pewną delikatnością. W końcu to ludzie z Wyspy!!!

Spacerując po sklepach, ale i wszelakiej okoliczności architektonicznej Wyspy uderza to, że… no cóż, nie starają się ludzie. Wcale a wcale. A może zwyczajnie już im nie zależy. Nie oszukujmy się, młodzi nie mają czasu, bo mają dzieci i pracę, starsi może i mają czas, ale czy im sie chce, czy… nie wiem, tego jeszcze nie rozpracowałam. A może po prostu, no tak i tutaj pewno pojawia się prawda, na Wyspie ważne jest światło, a ta cała reszta, to przy braku rodzinności, tudziez rodzinności będącej w Danii na wymarciu, jakoś tak ono święto obumiera. I tyle… jeszcze gdzieś tam na górze pnia trzyma się kora, na górze chyba jest jeden listek, ale…

Ogólnie mówiąc, jak chcesz człowieku się poświętować, to zrób to se sam. I wiecie co, kiedyś będę miała taką lampokową spluwę jak w Grinchu, no wiecie, jak Ktosiowie sobie tam domki nimi ozdabiali, no i wtedy obstukam tak łańcuchami wszystkie uliczki w Gudhjem. I będzie moja własna, prywatna, bajkowa wioska Nieświętego Mikusia. Bo tutaj może nie każde miasteczko ma takowy potencjał, ale Gudhjem, czy Svaneke, oj tak. By tak poprowadzić światełka z prawej na lewą, pomiędzy domkami i po prostu… czekać na śnieg. Obiecali w przyszłym tygodniu!!!

A tak w ogóle…

… to kiedy ostatnio wysłuchaliście ciszy? Albo mgły? Samolot do Kopenhagi musiał kilka dni temu eski kręcić, żeby w końcu spóźnionym osiąść na ziemi. Pomijamy fakt, że mgły też utrudniają powroty tych, co do pracy w stolicy latają. W końcu Wyspa to wyspa. Wracając do ciszy, to jest niesamowita. W końcu człowiek coś słyszy, albo ciemność. Totalna i dziwnie niesubordynowana. Piękna, bogata i grubiuśka. Fajna ta ciemność i spokojność, równowaga dla wszelkich krzyków i kłótni świata poza Wyspą. Tylko, czy do końca poza…

img_2613

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.