Pan Tealight i Tęsknota Wisielców…

„Wzgórza, pagóreczki… zagubione w lasach, strzegące osad. Miejsca osądów, kaźni, wykrwawienia. Złamanych karków, naderwanych ścięgien.

Ostatnich tchnień i słów.

No było ich na Wyspie sporo. Wiecie, jakoś tak wyszło, iż wieszanie niegdyś było najlepszą i najtańszą rozrywką. Catering zwykle był w zestawie, a i te widoki, lasy i wszelakie pradawne grobowce… ekhm, mogło się podobać. Wiadomo, z czasem, gdy podobno się wszyscy ucywilizowali, znaczy po prostu im odbiło, wieszanie zaczęło tracić na modzie, wartości, a i jakoś tak, no te ciuszki na wisielca, serio, moda się zmieniła, ale miejsca pozostały.

I tęskniły.

Tęskniły za oną popularnością, za zgromadzeniami i zainteresowaniem. Same wizytacje Wiedźmy Wrony Pożartej im nie wystarczyły. No sorry, ale odmawiała wieszania kogokolwiek. Najpierw się tłumaczyła, że niechlujnie, że ręce, więzy, potem, że kurcze za niska, że jednak niesilna wystarczająco… ech, w końcu zrozumiały, że nic z tego nie będzie, więc przywołały ichnich celebrytów…

Duchy Wisielców.

I wtedy się zaczęło.

No bo wiecie ile taki celebryta sobie za występ liczy? A ilu na Wyspie dokonało żywota w formie wiszącej? A jakie mają plany? No bo przecież Jul nadchodzi, więc wiszelkie pynty wiszące są w cenie i można by wiecie, jakąś taką modną serię wykonać, no i oczywiście kaskę z tego zebrać… przekazać na rodziny Ofiar Niewiszących? Ekhm. Albo koncerty? Bo część z nich po tej operacji zyskało cudowne moce głosowe!

I co teraz?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_0369-2

Zwykła sprawa…

Pory roku, dzień i noc, przemijanie, kurde zmiany… pakuje się człowiek do Netto i co i kurna świąteczności właściwie co na lekarstwo. Trochę świeczek w białych i czerwonych kolorach, nic więcej. W Spar nic kompletnie. No weźcie no. Ja rozumiem, że nas na Wyspie niewiele, ale kurde bo mi świąteczność siada! I biorąc pod uwagę jak szybko wszystkie te cudowności znikają z półek i koszyków, to chyba jednak ludzie chcą ich? O co więc chodzi? Ino nie mówcie mi, że to polityka, bo tej nie znoszę, a na poprawność polityczną rzygam i dostaję wysypki w miejscach intymnych innych osób!!! Nie dziwota, że ludzie się rzucili jak wariaci na świąteczny wypad samolotowy.

A tak, oto nowość, której bilety rozeszły się jak nie tylko one bułeczki, ale i wiecie, kiełbaski w głodny czas, jak darmowe próbki wielkości ogromnych, jak… no nie wiem jak co, ale się rozeszły. W ogóle to ludzie najpierw zagłosowali. Do wyboru było kilka miejsc, w których odbywają się świąteczne jarmarki. I zgadnijcie jakie miasto wygrało? Takie na G i w Polsce leżące!!! Przyznam, że nie wiem, czy to kwestia ceny, bliskości, czy samego Gdańska, ale Tubylcy się samolotem zlecą na targ i obkupią. A co! Trzeba się jakoś doświętować. Nie wiem na co będą polować najbardziej, ale wypatrujcie ich. Będą nierzucający się w oczy, ale możliwe flagi wyspowe! A i jeszcze jedno… duńskie gazety nie informują o tym, co się w Polsce dzieje. W ogóle. Serio. Nic o czarnych marszach, nic co w polityce. Nikt się nie śmieje, wszyscy milczą. Nie znam powodów, kompletnie nie znam się na polityce, więc wiecie, nawet nie spekuluję, ale to trochę dziwne.

Wydaje się, że z jednej strony Duńczyków Polska kręci, tanio jest, jedzenie jest a napoje wyskokowe zaskakują mocą, która sprawia, że wiecie, od nowa muszą się uczyć pić. Może pociąga ich natura, może one miasta polskie, nie wiem… ale lubią sobie zrobić wypad na szopping do Polski. Albo do Niemiec. Choć ostatnio coraz częściej słysze o Polsce. Dziwne to. Może to one wypieki, może mięska i cukrasy… kurcze, trzeba będzie podpytać. Może ankietę jakąś skołować?

img_0469

Pada…

Pada dość mocno jak na Wyspę. Pada, a jednak dziś temperatura dobiła przez chwilę nawet do 8 kresek ponad zerem. Czyli całkiem ciepło. W oddali szaro-błękitne niebo i zlewające się z nim morze, ale to po lewej, bo po prawej cuda wianki. Wiecie, las oblany tym dziwnym, kryształowo-mokrym światłem. niesamowitym. Zrobienie zdjęć z parasolem to piekło fotografa, ale jednak warto się zamoczyć. Serio warto! Wszystko to, co pozostało na gałęziach zdaje się rozrzuconymi przez fale bursztynami. Ale wiecie, takimi bez skórki, bez oprawy, wolnymi, cudownymi, szalonymi…

I wiecie, te wszystkie bursztyny nakarmione jesiennym słońcem połyskują sobie na onych różnokoloowych gałęziach. Nagle człowiek na nowo odkrywa jak różne są drzewa. Jak różne są ich kory, kształty gałązek i pni, jak bardzo fascynująca jest ta ichnia skórka, jak szalenie wyglądają iglaki. Znajdujesz gałązkę sosnową i po prostu bierzesz do domu, niech pachnie tutaj, niech przez dłuzszy czas zostanie ze mną w domu. Ale na razie bursztynki. Maleńkie, zdesperowane by zostać jak najdłużej ponad ziemią, liście. Niesamowite i dzielne, a może tylko szalone i opóźniające to, co i tak nieuniknione? Kto tam je wie… niewiele mówią. LOL

Żywopłot się kiwa informując o zwiększającej się mocy wiatru, a w sklepach drzwi dla nissenów, które serio mają już dość siedzenia w lasach i mrożenia sobie tyłków. Przyzwyczaiły się jakoś do tego nowoczesnego życia, wiecie… lodówek, ciepełka i ogólnego braku ciężkotrawnych potraw. Zrzucane brody srebrzą się na konarach i korzeniach, a w chacie tłok. Może i serio tak ich nadto nie widać, ale… czuć na pewno. Nie no! Z higieną mają wszystko okay, po prostu kochają gotować i czasem tak zza drzwi pachnie, że… ech, człek chce być jeszcze niższy!

img_0535

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.