Pan Tealight i Szpieg z Krainy Kleszczowców…

„Wszystkim się wydaje, że te kleszcze to zło takie i w ogóle. Że choroby, ból, no i ogólnie mówiąc sami pomyślcie jak to wygląda jak wam taki robal wystaje z brzucha, ręki, lub onej intymnej części ciała. I wiecie… pije i puchnie, puchnie i grzduka. Narusza waszą osobistość i swobodę i wolność… no karmi się, a nawet kurna rachunku mu nie można wystawić, ani co gorsza napiwku nie zostawia! Nosz bezczelność i tyle. A co gorsza, nie jak z komarem, żadne brzęczenie go nie zapowiada.

Nawet jeśli naciągniesz sobie gacie na uszy, to wciąż możecie się stać li ino pożywieniem. Wyłącznie i tylko oną kupą mięcha, a raczej workiem krwi. Ino wsadzasz słomeczke i już… gra i buczy, esencja życia przechodzi z ciała w robala. Bezczelnie skradziona, z oszołomionej miejscowo ofiary.

Wrednie…

Ale one… oni też mają dzieci!

I swoje partie polityczne. Kleszcze też mają swoje domy i życia… więc szczególnie wegetarianie, czyż nie powinni chętniej sie wystawiac na ich karmienie, by odkupić winy milionów? Ekhm… No co. Sami pomyślcie, toż to niezaprzeczalna logika. Brutalnie niezaprzeczalna. A jednak nie chcą, więc Szpieg z Krainy Kleszczowców wypuścił się w świat, by sprawdzić, którzy smaczniejsi, którzy się nadadzą na pokarm, by zwyczajnie lekko rynek wiecie wysondować. Uzbrojony w swoją wiedzę i wszelaki urok osobisty, lekko zmodyfikowany genetycznie, przypominał coś, co wytworzyło się z połączenia Thora, HeMana i głos miało Sherlocka. A może to ten Szkot był… hmmm, wiecie sepleniący. Bo przecież i Kleszczowy Świat stać na wszelkie GMO, by ino dostać krew. Dla niej zrobią wszystko… więc wykształcili jego, wymanipulowali perfekcyjnie, stworzyli oną zewnętrzną i wewnętrzną doskonałość, a potem…

… a potem on spotkał Wiedźmę Wronę Pożartą i plan się rypnął.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_9095

Z cyklu przeczytane: „Tam gdzie ty” – … ty… Tylko, czy z tego możliwe będzie MY? Czy wszystko to, co się wydarzyło doprowadzi nas do jakiejś przyszłości?

Oto kontynuacja „Między wierszami”, opowieści z planu filmowego. Historii tych, którzy musieli zbyt szybko dorosnąć, którzy popełnili błędy, ale wciąż pragną czegoś nowego, czegoś więcej, czegoś razem. Emma i Graham próbują po raz kolejny, ale czy w takim środowisku pełnym zawiści i przebiegle skonstruowanych intryg możliwa jest miłość? Prawdziwa miłość?

Opowieść współczesna, raczej dla młodszych, a jednak i bardziej dorosłe panie znajdują w pisaniu Tammary Webber coś dla siebie. Może nadzieję na bajkę, a może jednak scenariusz dla sennych ucieczek od codzienności? Na pewno lekka, podzielona na osoby opowieść. Forma pamiętnika, pierwsza osoba, a może raczej spapierowana filmowa taśma… choć, czy wciąż istnieją szpule filmowe?

Dla tych, którzy wierzą w miłość.

A może dla tych, którzy chcą w nią uwierzyć?

img_7245-2

Pawi terrorzym…

No zwiały.

Zwiały komuś i wiecie, nie dość, że na gigancie są, to jeszcze latają, straszą, a tutaj ferie… Turyścizna zjechała najczęściej z małymi dzieciami i co… ech, same problemy z tym ptactwem! Co prawda są tylko dwa, ale wiecie uzbrojone w pazury i ogony, w dzioby i te dziwne wrzaski. I kolory jeszcze przecież… w końcu to pawie.

Na szczęście opanowąły południe, więc jeszcze się nie boję, ale co, jeśli zwołają znajomych? Albo wiecie, same się zajmą powiększaniem swojej bandy? Rozlezą się po Wyspie i wszystko będzie już pawiowe. A ile pawiostwa znieść można? Oj tak, pewno, że pawie sa popularne na Wyspie. Czasem idzie sobie człek, idzie spokojnie, nagle nawet w środku lasu, gdzie jakaś chatynka stoi siedzi taki wielki koleś na starym aucie marki nieznanej mi… baba w końcu ze mnie, siedzi i się gapi. I oną szyję wyziera w górę, ma te różne ozdobniki, ma te różne groszki na rureczkach, ma te wszelakie kolorki, ma tą oną bogackość w sobie i… czuję się jak ona gorsza siostra Kopciuszka. Wiecie, ta gruba, brzydka w łachmanach, no nie tych łachmanach modnych co to teraz z dziurami sa wielce pożądane, ale w tych tanich… po przodkach. I z pryszczami. I brudną, co to wiecie tchnie rybą i starymi skarpetami… tak się czuję.

Ogólnie pawie mnie przerażają.

Są wielkie, wrzaskliwie i działają na mnie jak łabędzie. A tak, pogoniły mnie kiedyś łabędzie. Podpłynęły z daleka i mnie pogoniły ze skał, nosz prosiaki! I gęsi mnie ganiały cyklicznie… ech, ile człek kilometrów nabił, coby te stada ptasiorów wyminąć… Może to z powodu kolorów? Szare i czarne wrony, rudziki i wszelakie krukowate, jakoś mnie nie ganiają. Miłe sa, choć często krzykliwe aż nadto. A te cudne sroki, a te kawki, często takie wiecie, pobite i poszarpane, bo one aż nadto waleczne i wkurzone są… ech misiowe dla mnie zawsze, więc może to rasizm?

img_0650

Ogólnie mówiąc… dynie.

A tak, jak co roku mamy Halloween i Gudhjem. Z każdym rokiem jest gorzej. Sorry, ale moja fanatyczna miłość do Wyspy nie sprawia, że jestem az tak ślepa… stare klocki słomy, dynie, kilka prześcieradeł i oczywiście te zwyczajowe czarne mężczyzny na wozie. I tyle. Pod wozem nic więcej. Pewno, że jest słomiany labirynt i rzucone dynie w porcie, ale kurcze… jeżeli chodzi o zebranie ludzi, by coś zrobili, to na Wyspie trudno. Serio… Przykład? Internet. Moja okolica jako jedyna nie dostanie fajnego internetu bo… bo firma za słabo błagała ludzi, by go chcieli za darmo. A tak. Wot i specyficzny sposób myślenia. Ja nic nie zrobię, ktoś powinien za mnie, a jak nie, to będę krzyczał, ale tylko trochę i głównie w internecie i tyle…

No ale…

Halloween.

Czyli wiecie, ponieważ u nas są ferie, więc najzwyczajniej w świecie są i ludkowie, które z chęcią zabawią się niezależnie od czasu. Ogólnie mówiąc, ten czas wolny większość rodzin spędza w wynajętych domkach, albo domkach wakacyjnych własnych. Daczach, sommerhusach, czy też szopach po przodkach. Bo przecież najważniejsze, to spędzić czas poza domem, łażąc po lesie, po plażach, po wszelakich ścieżkach i zwyczajnie oderwać się od świata. Fascynujące jest to, że domki wynajmują i rodziny i znajomi i najzwyczajniej w świecie, zabawić się.  A ja nie umiem, więc patrzę się na nich, takich wyzwolonych z onego pracowniczego kieratu… spacerujących, jedzących lody, biorących udział w biegach i wszelakich zbiorowych wariactwach… picie, jedzenie i śpiew included, z chęcią. Bardzo wielką chęcią!!!

A… nadal szaro.

Znaczy wiecie, chłodno i buro. Aż mnie coś w sercu boli, gdy pomyślę, jakie fajne zdjęcia można by zrobić, gdyby tylko wyszło słonko. Ale nie pada, więc owe groma ludzi przynajmniej nie mokną, ale… znowu wyżerają goudę w sklepie. Kurcze, o co w tym chodzi, no wiecie, o co chodzi z onym serożerstwem?

img_7586

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.